search
REKLAMA
Artykuł

Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda

Mariusz Szędzioł

27 grudnia 2012

REKLAMA

Autorem artykułu jest Mariusz Szędzioł

“…bogowie umierają, gdy ludzie przestają w nich wierzyć.”
Terry Prachett

Jesse James jako piętnastolatek dołączył wraz ze starszym bratem Frankiem do grupy partyzantów wspierających konfederatów w amerykańskiej wojnie domowej. Fascynacja, którą darzył bojowników, wkrótce miała obrócić się w gorycz porażki i chęć zemsty za ostateczną klęskę niespełna trzy lata później. Całkiem słusznie można podejrzewać, że te lata w znacznym stopniu ukształtowały charakter jednego z najbardziej osławionych bandytów w historii Stanów Zjednoczonych. Bandyty, którego wyprzedzała jego własna legenda. To ona ostatecznie przyniosła mu zgubę. Warto zatem wrócić w przeszłość i odszukać jego prawdziwe oblicze, wielce później zniekształcone.

Film Andrew Dominika nie ma jednak charakteru czysto biograficznego. Scenariusz, który napisał sam reżyser na podstawie powieści Rona Hansena pod tym samym tytułem (wydanej w 1983 roku) w głównej mierze skupia się właśnie na legendzie Jesse’ego Jamesa. Motywem przewodnim i słowem-kluczem do odczytania tego utworu jest „fascynacja”. Może ona jednak być rozumiana dwojako. Po pierwsze: z perspektywy samego Jamesa, będącego przecież żywą legendą. Po drugie: z punktu widzenia człowieka, który zabił legendę – Roberta Forda – a który przez lata przebywał u jego boku, biorąc udział w co najmniej kilkunastu napadach.

Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda Dominika to filmowe arcydzieło; wizualny majstersztyk okraszony wspaniałą muzyką duetu Nick Cave/Warren Ellis. To ponad dwuipółgodzinne studium niezwykłej osobowości głównego bohatera, ale też niesamowitej więzi pomiędzy Jamesem, a jego zabójcą Fordem. Obraz dominuje w tym przypadku nad fabularnym konstruktem, który dotyczy niespełna roku czasu – ostatnich kilkunastu miesięcy życia Jesse’ego Jamesa (a także dopełnia opowieść, wybiegając niespełna dziesięć lat wprzód od tragicznego zajścia w domu Jamesa w St. Joseph w Missouri do momentu, kiedy w barze został zastrzelony Robert Ford).

Poznajemy Jesse’ego Jamesa niedługo po jego trzydziestych czwartych urodzinach. Banda braci James w zasadzie od zakończenia wojny secesyjnej w 1865 roku organizowała napady, w szczególności na pociągi, dyliżanse i małe banki, przede wszystkim w stanie Missouri. Na rok 1881 przypadła eskalacja akcji przestępców, co spowodowało stanowczą reakcję gubernatora stanu, który wyznaczył nagrodę za pojmanie braci James. Dziesięć lat wcześniej agencja detektywistyczna pod dowództwem Pinkertona, wynajęta przez bankierów, rozpoczęła własne dochodzenie w sprawie serii napadów. Trzydziestoparoletni Jesse był u szczytu swojej „kariery”, a jego banda była na tyle znana w całym kraju, że on sam stał się bohaterem niejednej z powiastek o charakterze łotrzykowskim, które zasypywały brukową prasę, pełniąc funkcję pierwowzoru komiksów. Porównanie z komiksem wydaje się w tym przypadku wielce uzasadnione – superbohater, niesamowite przygody i kontekst sprawiały, że Jamesowie wpisali się na dobre w amerykańską kulturę jeszcze za życia.

Potencjalnym odbiorcą treści przemycanych w tzw. literaturze wagonowej (później ukuto wspólną nazwę dla tego typu literatury – „pulp magazines”. Mianem tym określano przede wszystkim niszową, tandetną prasę, drukowaną na gorszej jakości papierze. Łotrzykowskie serie przygód Jesse’ego Jamesa i jego bandy dały początek m.in. późniejszym detektywistycznym powiastkom) był młody człowiek, właśnie taki jak nastoletni Robert Ford. Zafascynowany postawą i wyczynami Jamesów – a w szczególności Jesse’em – postanowił się do nich przyłączyć. Co więcej, zaczął utożsamiać się ze swoim idolem, docelowo miał się nim stać.

W tym miejscu opowieść o fascynacji i ślepym naśladownictwie uwielbionego łotra przeradza się w chorą potrzebę destrukcji własnej (słabej) tożsamości i przejęcia cudzej (w domyśle, podsycanym niejako medialną wrzawą, silniejszej, wręcz autorytarnej). Co ciekawe, nie jest to w filmie zaakcentowane tak dobitnie. Jesse James, ukrywający się pod fałszywym nazwiskiem, zmieniający adres co parę tygodni, tułający się po stanie z żoną i gromadką dzieci, nie zasługuje na miano despotycznego, charyzmatycznego przywódcy. U Dominika aktorska kreacja Brada Pitta wyraża raczej melancholijne spojrzenie człowieka godzącego się ze zmierzchem własnej legendy. Paradoksalnie, w spojrzeniu Jesse’ego odnajdziemy tęsknotę i zarazem wewnętrzny spokój.

Jest też w postaci Jesse’ego perfidna postać manipulatora-kowala własnej legendy. Niemalże wszystkie zabiegi – pokazane dobitnie w filmie Dominika, dotyczące zbliżeń i pozornie nic nie znaczących rozmów między głównym bohaterem, a Robertem Fordem – ukazują dysproporcje intelektualne „kata” i „ofiary”. Jesse jest świadomy bliskości swego końca. Nie chce się już ukrywać, ma dość podszywania się pod cudze nazwisko. Pragnie śmierci, ale takiej, jaką sobie przygotuje i będzie jej w pełni świadomy. Wybiera Roberta Forda, który jest na tyle naiwny i łatwowierny, że „pomoże” mu skończyć ze sobą pod pretekstem zdobycia sławy i pieniędzy z nagrody. Jesse James pragnie spokoju, ale wybrukowanego złotym popiersiem i pośmiertnym dagerotypem na pierwszych stronach lokalnych gazet i leksykonów. Tak też zresztą się stało. Nie jest jednak do końca jasne, kogo rzeczywiście zabił Robert Ford. Co stało się w kwietniową niedzielę 1882 roku, do dziś pozostaje tajemnicą. Jedna z wersji mówi o tym, jakoby Ford umówił się z Jesse’em Jamesem, że sfingują morderstwo i podzielą się nagrodą, a banda zakończy działalność i będzie mogła wieść spokojne i dostatnie życie.

Niezwykle ciekawe w tym kontekście okazuje się zmaganie z własną legendą. Etap fascynacji i dumy przechodzi w fazę zmęczenia i wyizolowania. Nadaje to kolejny wymiar opowieści o człowieku, który bez opamiętania mordował i rabował, wreszcie przygarnął do swojej szajki dzieciaka urzeczonego bandyckim procederem, zaplanował własną śmierć i rozliczenie się z własną legendą. Jedno jest pewne: James miał dar przyciągania do siebie ludzi, zjednywania sobie wiernych i naiwnych kompanów, którzy – niekoniecznie z potrzeb czysto materialnych – pomagali mu w kolejnych akcjach. W większości przypłacali chwile sławy u boku Jamesa własnym życiem (podobnie było w przypadku rodzeństwa i kuzynostwa Jesse’ego). James potrafił również manipulować ludźmi – sztuka ta nie udawała się później Fordowi, odgrywającemu beznamiętnie rolę bandyty podczas swoistego złowieszczego tournee. Ludzie jednak nie do końca „kupili” chyba tę wersję. Czy ktoś taki jak tchórzliwy Robert Ford mógł zgładzić przebiegłego Jesse’ego Jamesa?

Trudno jednoznacznie zgodzić się z tymi, którzy doszukują się w Zabójstwie… wskrzeszenia westernu, powrotu do tradycji spod znaku Forda czy Hawksa. W warstwie wizualnej i narracyjnej jak najbardziej jest to western, jednakże co zrobić z wymową filmu i kontekstem, zwłaszcza ze skrupulatnie budowaną dychotomią psychologicznego portretu głównych bohaterów? Element demitologizacji nie znajduje w tym miejscu ostatecznego uzasadnienia, choć rzeczywiście jesteśmy w stanie utożsamić się z bandytą i stanąć po jego stronie. Co więcej, pośród postaci dramatu nie ma „dobrych” ani „złych”. Wszyscy są występni i zdolni do najgorszych czynów. Sympatię kierujemy jednak definitywnie w stronę Jamesa, który – mimo swej powierzchowności i cynizmu –  skonfrontowany z tchórzliwym, niedojrzałym, zakłamanym i naiwnym Robertem Fordem da się lubić. Zwracamy się jednak w stronę medialnego wizerunku, wykreowanego na potrzeby legendy. Taką wersję przyjmujemy, inna nas nie interesuje.

REKLAMA