ZABÓJCZE FILMOWE REKINY. Gdy ocean barwi się na czerwono…
Rafa (2010), reż. Andrew Traucki
Pod pewnym względem Rafa przypomina Ocean strachu. Nie ma tu wiele typowej dla thrillera dramaturgii. Przeciwnie, w wielu scenach na ekranie widzimy po prostu grupkę nieszczęśników na tle bezkresnego oceanu, bez muzyki czy sztucznego podbudowywania napięcia. Od czasu do czasu pojawia się jednak rekin i wtedy ciśnienie zaczyna się podnosić. Bohaterami filmu Andrew Trauckiego jest pięcioro przyjaciół, których łódź wywraca się do góry dnem w wyniku zderzenia z rafą koralową. Czworo z nich decyduje się dopłynąć wpław do pobliskiej wyspy, lecz wkrótce okazuje się, że ich tropem podąża rekin. Nie jest to jednak mordercza maszyna do zabijania rodem ze Szczęk. To wytrawny, cierpliwy łowca, który pozbawia życia kolejne ofiary pojedynczo, można by rzec, w przemyślany sposób. Rafie chwilami brakuje dynamiki, ale każdorazowe pojawienie się zwierzęcia trochę rekompensuje te dramaturgiczne płycizny. Nigdy nie wiadomo, z której strony rekin zaatakuje i kto zostanie wciągnięty pod wodę.
183 metry strachu (2016), reż. Jaume Collet-Serra
Film Jaumego Colleta-Serry opiera się na swego rodzaju pojedynku między surferką Nancy (Blake Lively) a wygłodniałym rekinem. Bohaterka toczy też walkę z upływającym czasem, ponieważ jej ostoja, niewielka skalna wysepka znajdująca się tytułowe sto osiemdziesiąt trzy metry od brzegu, podczas przypływu skryje się pod wodą. Wówczas dla Nancy (oraz towarzyszącej jej sympatycznej mewy) nie będzie już ratunku przed żądnym krwi zwierzęciem. Na dodatek dziewczyna ma sporego pecha, gdyż trafiła na wyjątkowo zawziętego osobnika. Rekin w 183 metrach… w przeciągu kilkunastu godzin pałaszuje niczego nieświadomych ludzi i nieustannie nęka uwięzioną na skale Nancy, a apogeum jego nieustępliwości ma miejsce w finale. Dopiero wtedy film Colleta-Serry wyraźnie nabiera tempa, którego chwilami nieco mu brakuje. Niemniej głównym motorem napędowym fabuły i największą zaletą 183 metrów strachu pozostaje obecność rekina, nieustannie wyczuwalna, kreująca atmosferę niedostrzegalnego zagrożenia, mimo że samo zwierzę nie pojawia się w całej okazałości szczególnie często. Od czasu do czasu jakaś ludzka postać niepostrzeżenie zniknie w odmętach oceanu. Dopiero na końcu zobaczymy, co ją wciągnęło.
Podwodna pułapka (2017), reż. Johannes Roberts
Ostatnia pozycja w tym zestawieniu opowiada o dwóch siostrach, Kate (Claire Holt) i Lisie (Mandy Moore), które decydują się na zamknięcie w żelaznej klatce, by z bliska obserwować morską faunę. W pewnym momencie konstrukcja zrywa się jednak z łodzi i obie kobiety spadają na dno. Uwięzione siostry nie mają wiele czasu, zanim skończy im się tlen. Problem w tym, że między nimi a powierzchnią wody grasują rekiny. Film Johannesa Robertsa jest ciekawym połączeniem podgatunku animal attack z kinem survivalowym. Choć największym zagrożeniem dla Kate i Lisy są rekiny, to takie czynniki jak upływający czas czy choroba dekompresyjna również stoją na drodze do ocalenia. Same żarłacze w Podwodnej pułapce są dość osobliwe — ich głód oczywiście zostaje zaspokojony, ale mają stosunkowo słabą celność. Gdyby nie ich niska skuteczność w zabijaniu, film mógłby się skończyć po około pół godzinie. Niemniej rekiny te pojawiają się praktycznie znikąd i stopniowo zmniejszają nadzieję bohaterek na ocalenie życia. Bo choć drapieżnikom zdarza się zwyczajnie nie trafić w ofiarę, to nie należy ich lekceważyć. Za którymś razem szczęki mogą sięgnąć celu.