ZABÓJCZE FILMOWE REKINY. Gdy ocean barwi się na czerwono…
Na przestrzeni lat powstało wiele filmów opowiadających o krwiożerczych rekinach — wiele z nich to typowe filmy klasy Z, mające tragicznie niski budżet i żenującą jakość wykonania. Czasem jednak trafiały się nieco lepsze, wyróżniające się na tle innych produkcji z podgatunku animal attack. Już za chwilę na ekrany polskich kin zawita The Meg, thriller, w którym były wojskowy ma za zadanie uratować załogę łodzi podwodnej przed atakiem gigantycznego prehistorycznego rekina. Film Jona Turteltauba ma szansę stać się jednym z ważniejszych przedstawicieli „kina rekiniego” i być może zachęci twórców do powrotu do tematyki zabójczych zwierząt z oceanicznych głębi. Do dziś żarłacze i inne morskie drapieżniki mają zaledwie kilku charakterystycznych reprezentantów na wielkim ekranie. Przedstawiamy zatem zestawienie krwiożerczych filmowych rekinów, uprzedzając, że nie znalazło się w nim miejsce dla zastanawiająco popularnej, absurdalnej serii Rekinado czy wszelkich pięciogłowych mutantów.
Szczęki (1975), reż. Steven Spielberg
Klasyka thrillera ze zdecydowanie najsłynniejszym rekinem w historii X muzy. Tytułowy bohater Szczęk to żarłacz biały, który zaczyna terroryzować amerykański kurort. Walkę Bruce’owi (takie imię nadano atrapie rekina używanej podczas kręcenia) wypowiada trzech mężczyzn — szef policji Martin Brody (Roy Scheider), łowca rekinów Quint (Robert Shaw) oraz oceanograf Matt Hooper (Richard Dreyfuss). Pojedynek z bestią nie jest jednak łatwy, zwierzę jest bowiem, pomimo swoich imponujących rozmiarów, nieuchwytne i niezwykle niebezpieczne. Bruce ma ponad siedem metrów i waży około trzech ton, ale Steven Spielberg nie spieszy się z pokazaniem zabójczego żarłacza w całej okazałości. Zwierzę początkowo zaznacza swoją obecność przede wszystkim za sprawą kolejnych brutalnych zabójstw, których i tak zwykle nie oglądamy, dzięki czemu reżyser pozwala działać naszej wyobraźni. Bezpośrednia konfrontacja z Bruce’em następuje dopiero podczas misji głównych bohaterów. Wtedy możemy przekonać się, dlaczego Szczęki to pierwszy film, który przychodzi do głowy na hasło: „zabójczy rekin” — ogromny, krwiożerczy, atakujący z zaskoczenia żarłacz biały stał się ikoną popkultury, a arcydzieło Spielberga razem z nim. Był to pierwszy letni blockbuster, który na trwałe zmienił oblicze kina, zwłaszcza rozrywkowego. Po Szczękach powstały trzy słabsze kontynuacje oraz wiele innych filmów o pożerających ludzi rekinach. Żaden z nich nie dorównał jednak legendzie.
Piekielna głębia (1999), reż. Renny Harlin
Rekiny w tym filmie bez wahania można nazwać potworami. To wielkie mutanty o nieprzeciętnej inteligencji, które mają tylko jeden cel: zabić jak najwięcej ludzi i uwolnić się z placówki badawczej. To właśnie dzięki badaniom naukowców rekiny z Piekielnej głębi zyskały niezwykłe zdolności fizyczne i umysłowe. Za pomocą inżynierii genetycznej ich mózgi zostały powiększone, by produkować większą ilość enzymu, który mógłby posłużyć ludziom do leczenia chorób neurologicznych. Niestety, jak to w tego typu filmach bywa, coś idzie nie tak i w wyniku kilku nieszczęśliwych wypadków cała stacja ulega zniszczeniu. Rekiny wpływają do wnętrza kompleksu, a uwięzieni w nim bohaterowie muszą za wszelką cenę wydostać się i uniknąć krwiożerczych bestii. Piekielna głębia pełna jest scenariuszowych absurdów i niedociągnięć, a efekty specjalnie bardzo źle się zestarzały. Niemniej największymi gwiazdami filmu Renny’ego Harlina są trzy wygłodniałe rekiny. Nigdy nie dają za wygraną, brutalnie rozprawiają się z kolejnymi ocalałymi, zaskakując swoją przebiegłością i intelektem. Pomimo wielu wad Piekielnej głębi, jej rekiny są jednymi z najlepszych morskich straszaków kina o zabójczych zwierzętach.
Ocean strachu (2003), reż. Chris Kentis
O filmie Chrisa Kentisa warto wspomnieć przede wszystkim ze względu na mocno paradokumentalną formę. Ocean strachu jest oparty na prawdziwej historii małżeństwa Toma i Eileen Lonerganów, którzy w 1998 roku wraz z grupą turystów wypłynęli na Morze Koralowe. W wyniku pomyłki organizatorów parę zostawiono na pełnym morzu, skazując ją na walkę o przeżycie. Reżyser inspiruje się historią nieszczęśników, którzy musieli stawić czoła nie tylko głodowi i temperaturze, lecz także kilku wygłodniałym rekinom. Ocean strachu nie jest zbyt udanym filmem — jak na thriller wyraźnie brakuje tu napięcia, we znaki daje się też niski budżet. Najlepiej jest w końcówce, w której większą rolę do odegrania zyskują właśnie rekiny. To nie wielkie, narwane bestie, lecz zwykłe zwierzęta na polowaniu. Sporą zaletą Oceanu strachu jest bowiem wyjątkowy, niemal dokumentalny realizm, który nie najgorzej zastępuje klasycznie konstruowaną dramaturgię. Rekiny w filmie Kentisa nie są zbyt często widoczne, a ich ataki nie grzeszą widowiskowością, ale nie znaczy to, że są mniej groźne niż ogromne potwory z horrorów.