search
REKLAMA
Seriale TV

WSPANIAŁA PANI MAISEL – SEZON TRZECI. Nieznośna lekkość bytu

Marcin Kempisty

20 stycznia 2020

REKLAMA

Słupki oglądalności Wspaniałej pani Maisel cały czas szybują w górę, z czego włodarze platformy Amazon Prime muszą być niezmiernie zadowoleni. Zapewne po raz kolejny ów serial dostałby najważniejsze nagrody, na przykład Emmy, gdyby nie eksplozja talentu Phoebe Waller-Bridge w drugiej odsłonie Fleabag. Zamawiane są kolejne sezony, więc wydaje się, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego ma się wrażenie, że wykorzystywana konwencja w pewien sposób się wyczerpała?

Losy bohaterów zmierzają w kierunkach nakreślonych już w poprzednim sezonie. Midge Maisel (Rachel Brosnahan) realizuje się jako komiczka w trakcie ogólnokrajowego tournée u boku popularnego piosenkarza, jej były mąż (Michael Zegen) usamodzielnia się zawodowo, zakładając własną knajpę, zaś rodzice stawiają pierwsze kroki w nieznane – ojciec (Tony Shalhoub) rzuca pracę na rzecz ideologicznego aktywizmu, zaś matka (Marin Hinkle) traci powoli kontakt ze sponsorującą ją bogatą familią.

Marvelous Mrs. Maisel

Trzeci sezon Wspaniałej pani Maisel jest dokładnie tym samym, do czego przyzwyczaili widzów we wcześniejszych sezonach twórcy – Amy Sherman-Palladino oraz Daniel Palladino. Protagonistka sypie żartami jak z rękawa, niemalże w każdej scenie zmieniając kreacje na jeszcze bardziej olśniewające, zaś jej menadżerka Susie (Alex Borstein) wybornie jej partneruje, odpowiadając na wszelkie dziwactwa protegowanej. Kamera dosłownie płynie po kolejnych ukazywanych pomieszczeniach, swobodnie przemieszczając się między statystami, goniąc za wiecznie pędzącymi bohaterami, a jednocześnie zachwycając się błyskotkami, jakich pełno można odnaleźć w scenografii. Jest śmiesznie, bywa wzruszająco, ale obrana konwencja nie robi już takiego wrażenia, jak na początku emisji serialu.

Rzecz w tym, że pod względem fabularnym serial prawie w ogóle nie idzie do przodu. Za wyjątkiem ostatniego odcinka we wcześniejszych siedmiu epizodach zachodzi bardzo mało zmian między bohaterami, w ich emocjach czy sposobie funkcjonowania. Wszyscy wpadają w dobrze znane koleiny i prą ku zakończeniu, niewątpliwie dostarczając rozrywki, lecz przy okazji boleśnie się powtarzając. Niezliczone szermierki słowne nie mogą zastąpić scenariuszowego „mięsa”, nie mogą być esencją produkcji.

Wygląda to tak, jak gdyby twórcy pławili się w fantastycznie wykreowanym świecie przedstawionym. Naprawdę, rzeczywistość Wspaniałej pani Maisel wygląda olśniewająco w każdej scenie. Trudno jednoznacznie wyrokować, ale wydaje się, że to pierwszy serial od legendarnych Mad Menów, w którym z tak szalonym pietyzmem podchodzi do kostiumów i oddania realiów prezentowanych czasów, w tym przypadku lat 60.

Sęk w tym, że za wyborną estetyką w żaden sposób nie podąża treść. W poprzednich sezonach twórcy przedstawiali pułapki, w jakie mogły wpadać kobiety pozbawione podstawowych praw, choćby do podjęcia wymarzonego zawodu. Wydaje się, że wraz z usamodzielnianiem się bohaterki brakuje przeszkód, które miałaby dalej pokonywać. Jasne, los bywa przewrotny, a scenarzyści pomysłowi, więc regularnie rzucają jej kłody pod nogi, natomiast nie są one związane z czasami, w których przyszło jej funkcjonować. Ot, wiedzie życie pełne wzlotów i upadków, dla którego przedstawienia nie potrzeba wagonów kostiumów.

Marvelous Mrs. Maisel

Najbardziej to widać w trakcie wcześniej wspomnianego tournée. Midge Maisel towarzyszy czarnemu piosenkarzowi i prawie w ogóle nie mówi się o przykrościach, jakie mogliby doświadczyć na swojej drodze kobieta-komik i artysta o nie-białym kolorze skóry. W tym kontekście Green Book prezentuje się niczym horrorowe imaginacje, bowiem we Wspaniałej pani Maisel kontekst rasowy nie istnieje, jak gdyby dla ludzi w latach 60. nie miało kompletnego znaczenia, jak wygląda występujący przed nimi muzyk. To samo zresztą tyczy się bohaterki – w Nowym Jorku początkowo nie była w ogóle akceptowana przez środowisko, ale wystarczyło kilka miesięcy i wyjazd do innych stanów, by wszelkie uprzedzenia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

A propos magii – o ile do pewnego momentu „baśniowa” otoczka sprawiała frajdę w trakcie oglądania, to jednak w przypadku trzeciego sezonu staje się ona niepotrzebnym balastem. Wspaniała pani Maisel to kwintesencja nieznośnej lekkości bytu. Spokojnie, autor recenzji pamięta i rozumie pierwotne znaczenie tego wyrażenia z powieści Milana Kundery. Rzecz w tym, że w kontekście produkcji Amazon Prime zyskuje ono inny, już bardziej dosłowny wymiar. Autorzy ze swadą i dziecięcym optymizmem prowadzą fabułę, pozostawiając na marginesie co trudniejsze sprawy. W magiczny sposób pomagają bohaterom wydobyć się z tarapatów, co w niektórych kwestiach – na przykład rasistowskich – budzi pewien absmak. Lekkość bytu protagonistki jest nieznośna, gdy podsuwane rozwiązania coraz bardziej odrywają się od rzeczywistości. Konwencja konwencją, ale pewne elementy prawdy na temat portretowanych czasów należałoby jednak zachować.

Wszelkie utyskiwania służą w tym momencie zaalarmowaniu, że źle się dzieje ze Wspaniałą panią Maisel. To nadal rewelacyjnie zrealizowany serial z wybornymi kreacjami aktorskimi, niemniej jednak wymaga on pewnej korekty służącej odświeżeniu konwencji. Można bowiem zabrnąć w ślepy zaułek, udoskonalając to, co już było doskonałe. Trzymajmy kciuki, by czwarty sezon był nowym otwarciem i efektem artystycznych poszukiwań, a nie tylko odcinaniem kuponów od zdobytej popularności. Należy się to Midge, należy się to również widzom.

 

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA