Wielcy DŁUGOWIECZNI aktorzy
Starość nie jest atrakcyjnym tematem – zwłaszcza w kinie, które stanowi przede wszystkim domenę młodych i sprawnych. Mało kto chce patrzeć na ledwie ruszających się aktorów o twarzach przeoranych zmarszczkami, obwisłej skórze i z artretyzmem w rękach. Z tego też powodu wiele gwiazd wcześnie kończyło swoje kariery bądź one same załamywały się wraz z wiekiem. Listy najlepszych aktorów składają się głównie z tych będących u szczytu popularności, a niemal wszystkie najważniejsze nagrody i festiwale w tej branży mają przygotowane laury dla najbardziej obiecujących twórców lub wschodzących gwiazd. Seniorom pozostają jedynie wyróżnienia honorowe, za całokształt twórczości i tylko kilka największych tuzów systematycznie pojawia się wśród nominowanych. Warto ich jednak nie skreślać, co udowadniają przytoczone niżej sylwetki znanych ludzi kina, którym dane było przeżyć niemal całe stulecie.
Dopiero co świat kultury opłakiwał przedwczesną śmierć wybitnego kompozytora Ennia Morriconego, który mimo 91 lat na karku nadal był w bardzo dobrej formie twórczej i gdyby nie prosty wypadek w domu, to mógłby jeszcze nie raz nas zaskoczyć (ponoć maestro planował powrót do koncertowania). Niestety nie będzie mu to już dane, choć i tak miał niezwykle bogate życie, po którym zostawił gigantyczny dorobek. Kilka dni przed nim, w wieku 98 lat, zmarł także Carl Reiner – ojciec Roba Reinera, charakterystyczny aktor drugiego planu i komik, polskiej widowni znany najlepiej z roli Saula Blooma w sympatycznej serii Ocean’s. To dwa głośne, acz nie jedyne w ostatnim czasie pożegnania z weteranami X muzy, w której świecie także i na polu długowieczności panuje spora konkurencja…
Legendy, których już nie ma
Najstarszym zdobywcą Oscara w kategorii aktorskiej była swego czasu Jessica Tandy – wybitna aktorka teatralna, w filmie pojawiająca się rzadko. Jednak to tam zyskała drugą młodość, kiedy to otrzymała rzeczoną nagrodę za Wożąc panią Daisy (1989). Dwa lata później była nominowana ponownie, za Smażone zielone pomidory. Tandy zmarła w wieku 85 lat, przy boku męża, którym od ponad pół wieku był Hume Cronyn. On również dał się zauważyć w kinie w podeszłym już wieku, choćby dzięki rolom w obu częściach Kokonu. Wspólnie stanowili jedną z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych par, nierzadko także filmowych, jak to miało miejsce w sympatycznej przygodówce SF Bez baterii nie działa (1987). Cronyn zmarł w wieku niemal 92 lat, do ostatnich chwil będąc czynny zawodowo.
W kolejnej dekadzie Tandy została przebita przez Glorię Stuart, która mając 87 lat, stała się najstarszą w historii aktorką nominowaną do Oscara – za rolę w Titanicu (1997) – którego sprzątnęła jej sprzed nosa upodobniona do Veroniki Lake Kim Basinger. Był to powrót Stuart na ekrany po ponad trzydziestoletniej (!) przerwie. Wcześniej, bez większych sukcesów, grała w latach 30., na swoistą emeryturę przechodząc w 1946 roku. Występ w przeboju Camerona nadał jej jednak status gwiazdy, który utrzymała aż do śmierci w 2010 roku, przeżywszy równo sto lat. Podobną drogę zaliczyć miała inna gwiazdka przełomu lat 30. i 40., Fay Wray, która zresztą odrzuciła propozycję zagrania w Titanicu. Przez całe życie kojarzona tylko z jedną rolą – ukochanej King Konga, miała wystąpić w remake’u od Petera Jacksona, co stanowiłoby jej powrót na kinowe ekrany po 25-letniej przerwie. Niestety, nie zdążyła – zmarła w wieku 97 lat. Dyrekcja Empire State Building upamiętniła jej pamięć, przyciemniając światła na wieży, na którą kiedyś wspinała się wielka małpa.
Rekord Stuart prawie powtórzyła Emmanuelle Riva, która była ledwie rok młodsza, gdy nominowano ją za Miłość – wtedy jednak młodość zwyciężyła raz jeszcze (statuetkę przyznano zaledwie 22–letniej Jennifer Lawrence). Swoją drogą jej ekranowy partner, Jean-Louis Trintignant, właśnie zrównał się wiekowo z aktorką, która zmarła, mając niespełna 90 lat. Długowieczna była również pierwsza aktorka, której udało się zdobyć Oscara dwa lata z rzędu. W roku 1937 i 1938 sztuki tej dokonała Luise Rainer – jeszcze jedna zapomniana aktorka tamtej epoki, wraz z którą skończyła się jej kariera (później zagrała już tylko kilka epizodów). Ale nie życie. Żona Clifforda Odetsa zmarła dopiero na 30 dni przed swoimi 105 urodzinami.
Przed tą dominacją pań najstarszym zdobywcą Oscara był George Burns, którego nagrodzono w roku 1976 za drugoplanową rolę w Promiennych chłopcach, będącą jego pierwszym kinowym występem od lat 30., kiedy to występował w serii błahych komedyjek. Ten niezbyt kojarzony w Polsce komik i aktor wodewilowy Oscarem dosłownie rozkręcił swoją późniejszą karierę, grając jeszcze w około dziesięciu filmach (w tym trzykrotnie samego… Boga). Tym ostatnim było (nomen omen) Zabójcze radio – premiera odbyła się na dwa lata przed śmiercią aktora, która nastąpiła półtora miesiąca po jego setnych urodzinach. Dwa miesiące po świętowaniu swojej setki zmarł także Bob Hope – człowiek legenda i najbardziej znana osobowość amerykańskiego przemysłu rozrywkowego, międzynarodowej publice najbardziej znany z prowadzenia ceremonii rozdania Oscarów, która powędrowała w jego ręce rekordową ilość razy – 17. Pełnoprawnego następcy już chyba nigdy nie będzie, bo drugi na liście, Billy Crystal (72 l.), gospodarzem uroczystości był zaledwie osiem razy.
Lecz w gronie najstarszych osób, które kiedykolwiek uzyskały nominację do którejś z najważniejszych nagród, bez wątpienia przodował Ernest Borgnine, którego zaszczyt ten spotkał w wieku 91 lat (2009 i nominacja do Emmy za udział w Ostrym dyżurze, choć ostatnią nagrodę w ogóle odebrał w 2012 za główną rolę w The Man Who Shook the Hand of Vicente Fernandez, opowiadającym o… emerytowanym aktorze, który nigdy nie stał się sławny). W przeciwieństwie do wyżej wymienionych starowinek, ten powszechnie rozpoznawalny aktor, którego znakiem firmowym była szczelina między górnymi zębami, do samego końca był w znakomitej formie – zadając niejako kłam opinii o tym, jakoby grubsi żyli krócej (a dodatkowo Borgnine był też swego czasu nałogowym palaczem). Do przejścia na emeryturę nie skłonił go nawet udział w katastrofie lotniczej w 1996 roku ani też operacja wstawienia sztucznych kolan, która miała miejsce trzy lata później. Dopiero niewydolność nerek zmusiła go do kapitulacji w 95. roku życia.
Podobnym aktorem nie do zdarcia, bez którego żadne tego typu zestawienie nie mogło by istnieć, był legendarny Kirk Douglas. Zresztą obu panów wiele ze sobą łączyło. Legendarny Spartakus także posiadał fizjonomiczny znak firmowy (dołek w podbródku), brał udział w katastrofie lotniczej (rok 1991) oraz przebył identyczną operację kolan (rok 2005). I choć za swych najlepszych lat Douglas był chodzącym okazem zdrowia (wystarczy popatrzeć na jego wyczyny w Wikingach z 1958), to później niezbyt mu ono dopisywało, choć, tak jak Borgnine’a, nie zdeprymowało. Gdy więc po wylewie przebytym w roku 1995 musiał na nowo uczyć się mówić i chodzić, nie przeszkodziło mu to później pojawić się na rozdaniu Oscarów w 2003, gdzie z werwą wręczał nagrodę ze swoim synem, Michaelem (za Chicago), co rusz docinając „smarkaczowi” (obecnie 75-letniemu). W XXI wieku Douglas senior pojawił się jednak tylko w dwóch filmach i oficjalnie przeszedł na emeryturę, stając się chodzącą ikoną i jednym z niewielu łączników pomiędzy starym i nowym Hollywood. Zmarł niedawno, w nobliwym wieku 103 lat.
Podobne wpisy
Zaledwie rok młodszy od niego był, również pożegnany w tym roku, Earl Cameron – jeden z pierwszych czarnoskórych aktorów brytyjskich, niegdyś grający u boku 007 w Operacji Piorun i w serii Doktor Who (1966), a na starość pojawiający się jako prezydent Edmond Zuwanie w Tłumaczce Sydneya Pollacka oraz w Incepcji, która była jego ostatnim filmem kinowym. Pochodzący z Bermudów aktor nigdy nie był gwiazdą nawet mniejszego formatu, ale również można napisać, iż uwagi oraz namiastki sławy doznał dopiero na starość. Co ciekawe, przez wiele lat był szczęśliwym mężem kobiety o polskich korzeniach – Audrey Godowski.
Z Polski do Węgier niedaleko, a to właśnie stamtąd pochodziła Zsa Zsa Gabor – miss kraju i jedna z pierwszych celebrytek, a więc osób bardziej znanych z nazwiska i bujnego życia prywatnego (była wielokrotnie zamężna) niż dorobku. Niemniej grała przez ponad 60 lat, nierzadko u największych. Szczyt jej popularności przypadał na lata 50., kiedy udało jej się zagrać kilka wiodących ról – potem grała głównie epizody, nierzadko występując przed kamerą jako ona sama. Często towarzyszyły jej kontrowersje – przykładowo w wieku 72 lat trafiła na krótko do więzienia po uderzeniu policjanta. W ostatnich dwóch dekadach życia dzielnie opierała się kolejnym problemom zdrowotnym, wydawała się niezniszczalna. Bez większych problemów przeżyła obie swoje siostry, Evę i Madgę, ale nie udało się jej spełnić marzenia o powrocie do Budapesztu na setne urodziny – zmarła zaledwie dwa miesiące po 99.
Inna znamienita legenda kina i zarazem jedna z największych jego indywidualności, Katharine Hepburn, w chwili śmierci miała lat 96 – dokładnie tyle samo, co Sir John Gielgud, o którym swego czasu mówiono, że jest wieczny. Oboje zmarli w odstępie trzech lat – Hepburn 29 czerwca 2003 roku, a Gielgud w maju 2000. Pięć lat później, również na wiosnę, odeszło kolejnych dwóch długowiecznych aktorów, choć zdecydowanie mniej zasłużonych dla kina: Eddie Albert i John Mills. Tego drugiego niektóre źródła „uśmierciły” już w roku 1982, kiedy to miała premierę epopeja Gandhi z jego udziałem. Dla Brytyjczyka był to de facto ostatni znaczący występ od momentu zdobycia po sześćdziesiątce Oscara (Córka Ryana), choć potem zagrał jeszcze m.in. w Hamlecie Branagha. Zmarł, mając 97 lat. Właściwie nieznany polskiej publiczności Albert był o dwa lata starszy, a przerwę w karierze „zawdzięczał” trafieniu na czarną listę Hollywood. Karierę również wskrzesiła mu oscarowa nominacja, którą otrzymał dwa sezony po Millsie (za Lekkoducha). Zmarł na zapalenie płuc. Na płuca, dokładnie rok później, zmarł również opiekujący się nim syn, także aktor, Edward junior. Miał jednak tylko 55 lat.
Niemniej do niedawna królowa emerytek była tylko jedna – Olivia de Havilland. Przez lata rywalizująca ze swoją siostrą, Joan Fontaine, tak na polu zawodowym, jak i prywatnym (ponoć obu oświadczył się, i to tego samego dnia, Howard Hughes…), ostatecznie zdeklasowała ją w każdym możliwym względzie. Fontaine wycofała się bowiem z filmu jeszcze pod koniec lat 60., sporadycznie występując w telewizji do roku 1994. Dożyła 96 lat. Olivia grała natomiast do roku 1988, kiedy to ostatecznie zakończyła karierę rolą ciotki Bessie w telewizyjnej Kobiecie, którą kochał. W 2010 miała wrócić z impetem w adaptacji The Aspern Papers od samego Jamesa Ivory’ego (swoją drogą 92-latka), lecz projekt nie doszedł do skutku i potem de Havilland zajmowała się głównie odbieraniem należnych jej honorów różnego sortu. Zmarła we śnie, niecały miesiąc po swoich 104. urodzinach.
https://youtu.be/MdB7kUg4_f0
I chociaż skupiamy się tu głównie na aktorach, to nie można zapomnieć także o innych twórcach kina. Wielu było operatorów lub reżyserów, którzy mogli się długo cieszyć z życia – by wspomnieć chociażby kontrowersyjną Leni Riefenstahl, której kolaboracja z nazistami wyszła na tyle dobrze, iż dożyła 101 lat. Wśród nich prawdziwym matuzalemem był jednakże portugalski twórca Manoel de Oliveira, znany właśnie z tego, że był najdłużej aktywnym filmowcem świata. Zaczynał kręcić ruchome obrazy jeszcze w epoce kina niemego (choć jego pełnoprawny debiut, Aniki Bóbó, przypada na 1942 rok), a aktywny pozostał aż do śmierci w imponującym wieku 106 lat. Co ciekawe, przez cały ten czas nakręcił jedynie 32 pełnometrażowe filmy, na dobre rozkręcając się dopiero po sześćdziesiątym roku życia.
Niemal do samego końca grał również Eli Wallach, który także karierę rozpoczął dość późno, bo na dużym ekranie pojawił się po raz pierwszy, mając 41 lat. Tak samo późno ją jednak zakończył – po sześciu dekadach obecności w filmach. Za swych najlepszych lat również będący nieco przy tuszy, stanowił jedną z charakterystycznych „złych twarzy” X muzy (czy też raczej „brzydkich”, biorąc pod uwagę jego ikoniczne wcielenie Tuco). Za to w podeszłym wieku upodobał sobie role niemal komediowe, podchodząc do siebie z dużym dystansem i autoironią – czego przykładem kapitalny epizod w Rzece tajemnic lub Holiday z 2006 roku, gdzie zagrał bardzo starego hollywoodzkiego scenarzystę, który od lat żyje w odosobnieniu, lecz dzięki staraniom młodej sąsiadki doczekuje się nobilitacji i wielkiej fety na swoją cześć, idąc po czerwonym dywanie, wśród oklaskujących go tłumów… Pamiętny Calvera przeżył niemal całą siódemkę wspaniałych, umierając w wieku 98 lat. Dwa lata po nim odszedł ostatni z nich, „zaledwie” 83-letni Robert Vaughn. Choć z całej obsady filmu warto jeszcze wspomnieć Rico Alaniza, który dożył 95 wiosen (zmarł w 2015). No i wciąż żyjącego producenta Waltera Mirischa, który w tym roku uczci swoje 99 urodziny…