WIEDŹMIN. Ten wóz dopiero zaczyna się bujać
Lud żąda kilku rzeczy: szczerości, nowego ojca dla sierot po Grze o tron, krwi, machania mieczem i heroizmu. Mamy to – mógłbym wykrzyknąć, ale krzyk ten jest na pewno mniej donośny niż zakładałem. Po trzech odcinkach Wiedźmin od Netflixa okazuje się serialem satysfakcjonującym, dobrze opowiedzianym, ale wolałbym zaznaczyć od razu: emocje nie skaczą niczym przy seansie najlepszych odcinków wspomnianej wyżej produkcji HBO. Jest gęsto, klimatycznie oraz angażująco, ale czuć jednocześnie, że ten nowy heros ekranowej popkultury musi nieco dojrzeć. Poszwendać się po świecie, opowiedzieć więcej o przeszłości, a także rozkochać nas w sobie podobnie jak wersja książkowa i komputerowa. Produkcja, chociaż nie jest bez wad, daje nadzieję, że wkrótce, gdy pomyślimy o Geralcie z Rivii, przed oczami będziemy mieli wyłącznie ten wariant.
Fabuła wrzuca nas głęboko do świata magii oraz potworów, ale zadziwiająco w nim swojsko, mamy bowiem wypadkową historii z sagi oraz gier. Co należało dodać do opowieści, utrzymane jest w klimacie oryginału, a co bezpośrednio z niego wyjęto – robi wrażenie rozmachem, jakby wszystkie pominięte (również milczeniem) elementy z wcześniejszej ekranizacji dostały drugą szansę. W pewnym momencie, gdy wątki z Sagi, znane potwory oraz postacie przewiną się przez ekran, zdajemy sobie jednak sprawę, że serial ten fabularnie kroczy na bardzo pewnych nogach. Wprawdzie nie są to jeszcze nogi giganta, ale łydki mają solidne. Na przykład postacie Yennefer i Ciri zyskują nie tylko nowe oblicza oraz życiorysy, lecz są po prostu ważne dla fabuły tak samo jak tytułowy bohater. I w tym tkwi kunszt scenarzystów, bo udało im się stworzyć historię, która zawiera wszelkie tropy czyniące książkę Sapkowskiego świetną literaturę podróży, ale również wprowadza nas po 3. odcinku na nieprzemierzane wcześniej tereny. Czasami gra to na ekranie świetnie, szczególnie gdy odwiedzamy niewygenerowane przez komputer miejsca. Są jednak momenty, w których wizja wymagałaby drobnych poprawek. Nie tylko w kwestii zdynamizowania akcji (która czasem się dłuży), ale również w grafice komputerowej.
Podobne wpisy
Jak na serial, w którym sporo się walczy i podróżuje (a także skacze nieco po chronologii wydarzeń), mamy tutaj zadziwiająco dużo spokoju, szczerych rozmów i budowania relacji, które mają szanse wybrzmieć wyłącznie w formie serialu. Jestem zadowolony z wyborów czasu i miejsc akcji oraz faktu, że showrunnerka i reżyserzy bardzo chcieli pochwalić się różnorodnością wykreowanego uniwersum, ale przyjemnie jest widzieć elementy różniące się nieco od innych przedstawicieli gatunku. Klimat słowiański, którego tak bardzo dopraszali się fanatycy, jest ciekawie zawieszony między zachodnim dark fantasy a serialem Wikingowie, są jednak momenty, w którym widzimy, iż stylistycznie zaproponowano serialowi również inspiracje z naszej rodzimej mitologii. Pod względem wykreowanego świata Wiedźmin wydaje się przynajmniej koherentny i o to właśnie chodzi. Bicepsy dobrze czującego swoją postać Henry’ego Cavilla nie są tanią zbroją, która ma ukryć brak charakteru. Trzeba przyznać, że jego Geralt to postać kompetentna, twarda, ale i wrażliwa. Cavillowi nie udało się wcześniej grywać takich bohaterów, dobrze więc widzieć, że rozumie, o co tym razem chodzi. Geralt to czołg i wirtuoz miecza, ale udaje nam się zajrzeć kilka razy do jego duszy, więc intrygujące są kierunki, w które może pójść jego rozwój. Obok niego równie ważna Anya Chalotra wcielająca się unowocześnioną, bardziej niebezpieczną, młodszą wersję Yennefer. Jej powolnie budowana relacja z Geraltem jest celowa, ale nie ma w sobie niczego ze sztampy.
Wiedźmin jest więc serialem udanym, bez większych aspiracji, ale również z dużą szansą na wzrost poziomu. Bardzo interesujące się wydaje, gdzie ta historia zostanie poprowadzona w najbliższym czasie, bowiem główny trzon fabuły pachnie stronami z powieści Andrzeja Sapkowskiego. Geralt kroczy tą ścieżką, ale pomału, wraz z każdą minutą, zyskuje autonomiczność. I to właśnie na pełne objawienie tej autonomiczności czekam.