WATCHMEN. Arcydzieło małego ekranu
W niedzielę wyemitowano ostatni odcinek składającego się z dziewięciu części serialu Watchmen, stworzonego przez Damona Lindelofa dla stacji HBO, nawiązującego do kultowego komiksu o tym samym tytule. Serial przeszedł przez Polskę (dostępny jest na platformie HBO GO) niemal niezauważenie i skupił chyba jedynie uwagę oddanych fanów popkultury (mimo licznych plakatów na ulicach polskich miast), a zatem tym bardziej wart jest polecenia i chwili atencji.
Porozmawiajmy zatem o Strażnikach.
Któż pilnować będzie samych strażników?
Podobne wpisy
Losy Strażników (Watchmen) Alana Moore’a (scenariusz) i Dave’a Gibbonsa (rysunki) to tak naprawdę dwie opowieści. Jedna to historia wielkiego triumfu, stworzonego w latach osiemdziesiątych, zamkniętego w dwunastu rozdziałach arcydzieła świata komiksu. Wielowarstwowego, inteligentnego, pieczołowicie zaplanowanego portretu zachodniego społeczeństwa i gorzkiego rozliczenia się z amerykańskim snem. Strażnicy uważani są za czołowe osiągniecie gatunku, jest to także jedyny komiks, który trafił na prestiżową listę 100 najważniejszych książek XX wieku według magazynu Time. Druga to historia chciwej korporacji i otwartego konfliktu z Alanem Moore’em, ojcem Strażników. Moore, podpisując kontrakt z DC Comics, zgodził się na wydanie swojego dzieła pod szyldem wydawnictwa pod warunkiem, że prawa do serii i postaci wrócą do niego po wyczerpaniu się nakładu komiksu. DC jednak do dziś nie pozwoliło, by ten nakład się kiedykolwiek wyczerpał i robi z dzieckiem Moore’a, co tylko mu się żywnie podoba. W ten oto sposób powstała dzieląca widzów, reżyserowana przez Zacka Snydera ekranizacja komiksu, fatalna gra komputerowa stanowiąca prequel filmu, okropnie przyjęta seria komiksów mających wprowadzić czytelników w główny komiks (Strażnicy – Początek [oryg. Before Watchmen]) i aktualnie wydawany, kompletnie chybiony komiksowy crossover z bohaterami głównego uniwersum DC – Doomsday Clock, gdzie Rorschach, Doktor Manhattan i reszta spotykają m.in. Batmana i Supermana…
Damon Lindelof – twórca Zagubionych (Lost) i Pozostawionych (Leftovers), a prywatnie wielki fan komiksu Moore’a – z jednej strony miał według wieści zza oceanu bardzo długo marzyć o stworzeniu serialu, a z drugiej bardzo długo kazać się Warner Bros. (do którego należy zarówno DC Comics, jak i telewizja HBO) namawiać na podjęcie jego realizacji. Ostatecznie, jak wiemy, strony doszły do porozumienia, a Lindelof połączył tym samym dwie historie Strażników. W oczywisty sposób wpisał się w konflikt korporacji z Moore’em (który nie widnieje nawet w napisach do serialu, a który też rzucił na jego twórców… klątwę), ale też – jak Moore i Gibbons ponad 30 lat temu – osiągnął absolutny triumf. Stworzył arcydzieło, które doskonale kontynuuje oryginalny monument.
Nic się nigdy nie kończy
Damon Lindelof stworzył serial całkowicie bezprecedensowy. Nie stanowi on bowiem ekranizacji komiksu, ale swoistą kontynuację oryginalnego dzieła Alana Moore’a. Całkowicie ignoruje komiksowe pasożyty (Before Watchmen i Doomsday Clock), a także radykalnie odcina się od filmu Snydera (dla tych, którzy nie czytali komiksu: film jest dość wierną ekranizacją, ale całkowicie zmienia zakończenie komiksu). Oczywiście nie znaczy to, że dla widzów, którzy nie czytali komiksu, serial będzie niezrozumiały, ale jego znajomość zdecydowanie pozwoli bardziej cieszyć się seansem.
W jednym z odcinków w czasie briefingu FBI na slajdzie prezentacji pojawia się słynny dziennik Rorschacha (stanowiący pion narracyjny komiksu). Agent prowadzący spotkanie zaczyna dopytywać, co to tu robi. „To nie są lata osiemdziesiąte, nikogo nie obchodzi Rorschach” – mówi. Scenarzysta świetnie oddaje tym istotę serialu, który do materiału źródłowego podchodzi z szacunkiem i widoczną miłością, ale daleko mu do odtwórczego przenoszenia całości na ekran.