Trump w masce Kapitana Ameryki. ALANA MOORE’A geneza faszyzmu w kinie superbohaterskim
Konfiguracji tytułowych jest sporo. Może być np. Putin w masce Supermana, Łukaszenka w masce Batmana, względnie Orban przebrany za Głębokiego z The Boys, chociaż może tych dwóch ostatnich w ogóle nie powinno się przebierać, bo są za mało „politycznie mityczni”. Obiecuję, że do tych przebieranek jeszcze z wyjaśnieniem wrócę. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem ostatnie wypowiedzi Alana Moore’a, poczułem się niemal osobiście dotknięty. Mam wiele zastrzeżeń do kina superbohaterskiego i bez ogródek o nich piszę, jednak wraz z komiksami jest ono ważnym elementem mojej wizji popkultury, która mnie ukształtowała. Może tak jest dlatego, że jestem dzieckiem przełomu ustrojowego – pamiętam kartki, ale również gumy Turbo i Donald, i wszystko to, co było dla nas Polaków zza stalinowskiej, ludobójczej kurtyny nieosiągalne. Komiks superbohaterski był jednym z tych elementów, których posiadanie znaczyło nobilitację wśród rówieśników, niemal dotknięcie wolności dla ówcześnie żyjącego dziecka, nie wspominając już o filmie z magicznym napisem „prod. USA”. Dzisiaj już wiemy, że Zachód idealny nie jest, a żyjący w nim i cieszący się właściwie nieograniczoną wolnością intelektualiści, stali się wręcz źródłem inspiracji faszystowskich najpierw dla Włoch, potem Niemiec, a dzisiaj dla Rosji.
Co za ironia, przecież komuniści zawsze nienawidzili faszystów. Piszę to sarkastycznie, bo powrót za Żelazną Kurtynę wciąż paradoksalnie oznacza śmierć dla naszej ludzkiej indywidualności. Mądrze jest szybko opanowywać irracjonalne afekty, a foch skierowany do Moore’a taki był. Zacząłem więc zastanawiać się, dlaczego to powiedział. Właśnie z dzisiejszej perspektywy, obywatela niedojrzałej demokracji, mieszkańca kraju, którego obywatele domagają się wolności odwrotnie proporcjonalnie do swojego udziału we wszelkich wyborach, i osoby, której rodzina została dotknięta zarówno maszyną ludobójstwa nazistowskiego, jak i dzikiego terroru NKWD. Co ciekawe, jeden z jego komiksów – „V jak Vendetta”, leżał akurat obok mojego łóżka. Intrygujący zbieg okoliczności. Na półkę odłożyłem „Strażników”, a ten zajął mnie na dłużej w tym roku. Im więcej myślałem nad tezami Moore’a wypowiadanymi z pozycji prawie 70-latka, tym mniej starczego zgnuśnienia umysłu w nich widziałem, a coraz więcej mądrej, holistycznej refleksji nad schyłkiem wieku, który trwa na jego początku – odnowionym Fin de siècle – niczym fatum senekańskiego koła wiecznych powrotów, które zakochany w sobie Zachód znów sam wykarmił na Wschodzie.
Podobne:
Kino jak lustro
Staram się regularnie przypominać, że sztukę filmową traktuję jako odprysk ludzkiej kultury w ogóle, w którym jak w lustrze możemy oglądać zmiany, których niejednokrotnie jeszcze w codziennym życiu społeczeństwa aż tak bardzo nie widać. Oczywiście taka jej rola nie stoi w sprzeczności z funkcją rozrywkową. W formie rozrywki przecież również na przestrzeni lat jesteśmy w stanie zauważyć zmiany w perspektywie socjologicznej. I tak na temat komiksów i kina superbohaterskiego spojrzał Alan Moore. Zapewne wiele osób zareagowało podobnie do mnie. Pomyślało – co ten Moore opowiada (albo i gorzej)? Ja rzecz jasna o wiele gorzej to określiłem. Taka reakcja jest bardzo polska, postkomunistyczna i postfaszystowska. Warto jednak na spokojnie pomyśleć, że mamy zakodowaną taką reakcję na słowa „faszyzm” i „nazizm”, przynajmniej ta bardziej liberalna część społeczeństwa. Sam zaś faszyzm korzeniami tkwi w kulturze europejskiej, ale tej nie zza Buga (nie licząc wpływów nacjonalisty Dostojewskiego), ale najbardziej światłej francusko-niemieckiej bohemy intelektualnej XIX wieku, która stworzyła podwaliny pod dekadentyzm, imperializm, darwinizm, kreacjonizm, korporacjonizm, rasizm, witalizm, kolektywizm, etatyzm i kilka innych elementów będących źródłem ideowym dla faszystów, a potem nazistów. Na pewnym etapie kino również stało się narzędziem populizmu faszystowskiego oraz powojennej propagandy demokratycznej. To nie jest wada kina, ale jest nią wchodzenie w rolę, którą daje mu rzeczywistość ją finansująca; a ta ideowo w poszczególnych krajach jest różna. Widzimy na przykład, do czego służy putinowskiemu reżimowi telewizja. Z pewnością na temat wojny w Ukrainie powstaną odpowiednie, propagandowe filmy i nic na to nie poradzimy, że znajdą się fani tego typu produkcji, niezdający sobie sprawy z ludobójstwa dokonywanego na narodzie ukraińskim. Tego powinniśmy być świadomi, roli kina w ludzkiej kulturze, która jest rozrywkowa, owszem, ale i ideologiczna. Filmy superbohaterskie są nośnikiem ideologii, pewnej wizji świata, która w założeniu jest obiektywnie dobra, czyli ma chronić życie ludzi, ale w praktyce podąża wraz z resztą kultury za zmianą dokonującą się w czasie, zmianą socjologiczną w podejściu do materializmu, racjonalizmu oraz moralności. Moore tę zmianę z perspektywy długiego życia już zauważył, co wymagało nie lada spostrzegawczości i mądrości.
Co Moore tak naprawdę powiedział? I said round about 2011 that I thought that it had serious and worrying implications for the future if millions of adults were queueing up to see Batman movies. Because that kind of infantilisation – that urge towards simpler times, simpler realities – that can very often be a precursor to fascism. [Powiedziałem około 2011 roku, że będzie miało to poważne konsekwencje dla przyszłości, kiedy miliony dorosłych ustawiają się w kolejce, żeby zobaczyć filmy o Batmanie. Dlatego, że ten rodzaj infantylizacji, pęd ku prostszym czasom, prostszym rzeczywistościom, bardzo często może być wstępem do faszyzmu]. Tu nie chodzi o samego Batmana jako film superbohaterski, który jest nośnikiem faszyzmu. Zgodnie z tym, co napisałem wcześniej, film jest lustrem kultury, względnie jej narzędziem. W nim ogląda się zjawiska społeczne, które w ludzkiej codzienności moralnej i politycznej zjawią się później niż idee kiełkujące i dorastające w sztuce. Film superbohaterski o tyle może okazać się narzędziem niebezpiecznym, że odwołuje się do naszych prostych odruchów i potrzeb, niedorosłych od dzieciństwa, stąd niebezpieczeństwo skutecznego działania na rzesze łatwowiernych ludzi.
Maski zabójców
Alan Moore z pewnością zauważył we współczesnym kinie superbohaterskim z jednej strony niesamowitą prostotę dyskursu etycznego i szablonowy podział na dobrych i złych, z drugiej połączony z tym kult superbohaterskiej jednostki. Dodatkowo połączył owe cechy z szaleństwem politycznym, jakim było wybranie na prezydenta USA Donalda Trumpa, osobę kreującą się na amerykańskiego superbohatera, który ustrzeże Amerykanów przed czającymi się wszędzie wrogami. Wrogiem wewnętrznym stali się intelektualiści, wolnościowcy, inne rasy, orientacje seksualne, czyli wszyscy, którzy swoim jestestwem i refleksją nad nim postrzegają świat szerzej niż jako obszar kontrolowany przez białą rasę i brodatego Boga w niebie. A przede wszystkim, nim potwierdzą czyjeś tezy, dokonają wysiłku intelektualnego, żeby zadać pytanie, czy aby na pewno są one prawdziwe. Trump to charakterystyczny dla faszyzmu wódz-imperialista, podobnie jak Putin, również kreowany na mitycznego superbohatera, któremu Bóg powierzył misję ocalenia tzw. rosyjskiej duszy i ponownego zjednoczenia Słowian pod rosyjską flagą. Żeby to jednak osiągnąć, zarówno Trump, jak i Putin musieli uciec się do środków radykalnych (napaść na Kapitol, wojna z Ukrainą oraz upodlenie tego narodu, łącznie z jego eksterminacją) Trump tak daleko nie zaszedł, bo mechanizmy starej, amerykańskiej demokracji i świadomość społeczna mu to uniemożliwiły. Społeczeństwo rosyjskie, trzymane od dziesiątek, a może i setek lat pod autorytarnym kloszem, nie potrafiło jednak odseparować swojej rzeczywistości codziennej od wodza Putina. Powstała między nimi zależność jak między agresywnym rodzicem a ciągle niesamodzielnym dzieckiem. Z takiego domu nie ma dokąd odejść, więc trzeba znosić poniżanie i uciekać się w imię własnego, wyimaginowanego bezpieczeństwa do najbardziej niemoralnych czynów. Odejście, owszem, jest możliwe, ale wymaga szaleńczej odwagi, a czasem wiąże się wręcz ze śmiercią. Tak właśnie rodzi się faszyzm. Najpierw czuje się niespełnienie, a rzeczywistość (niestety często demokratyczna) doprowadza do takiego desperackiego stanu, że można uwierzyć we wszystko. Potem zjawia się wybawiciel z populistycznymi hasłami, który wymaga nieraz amoralnych czynów, lecz wierzy się w jego charyzmę i nadludzkość. Potem okazuje się, że rzeczywistość wciąż się nie zmieniła. Otrzeźwienie przychodzi zbyt późno, niestety często wtedy, gdy ma się już na sumieniu nieodwracalne zbrodnie. A tak na marginesie, zadziwiające jest również to, że dzisiaj faszyzm powstaje na wschodzie, w państwie o tradycjach marksistowskich, czyli ideowo radykalnie zawsze antyfaszystowskich.
Alan Moore widzi zatem film superbohaterski właśnie w kontekście wodza Trumpa i wodza Putina. Jeśli więc na tego typu kino przychodzą miliony widzów tęskniących podświadomie za oddaniem się w opiekę superbohaterów, nadludzi, którym wybaczyć można właściwie wszystko, podobnie jak Bogu stworzenie piekła z absolutnej miłości do ludzkiego stworzenia, to nie dziwię się, że w tym sposobie wnioskowania można się obawiać o te rzesze miłośników Batmana. Dla Moore’a miłość kina superbohaterskiego, a więc idei wodza prowadzącego białą rasę do supremacji na Ziemi i we wszechświecie, zbiegła się z szokiem po wyborze typowego populisty Trumpa. Jako intelektualista, Moore nie mógł uwierzyć, że demokracja mogła tak nisko upaść, tak się właściwie nagle rozpaść z powodu łatwowierności wyborców. Czy to było NAGLE, to bym się spierał. Procesy korodujące w amerykańskim państwie toczą się od dawna, a samowola elit odbijająca się na zwykłych obywatelach z pewnością wybuchła w postaci buntu wobec liberalnego establishmentu, przemieniającego się powoli w typową, wyzyskującą lud burżuazję. Wyborcy demokratyczni jednak nie poszli w komunizm lub jakąś formę neosocjalizmu, ale właśnie w faszyzm z białym blond wodzem na czele. To droga prostsza, wymagająca z początku mniej rewolucyjnych zabiegów jeśli chodzi o gospodarkę i społeczeństwo niż typowy, zabójczy dla świata stalinizm. Obawy Moore’a w tej perspektywie uznaję więc za uzasadnione. Trump może więc nosić maskę Kapitana Ameryki, a Putin Supermana. Żeby potwierdzić jednak tę tezę, lepiej by było poddać fanów kina superbohaterskiego wieloletnim badaniom, jak ich mentalność polityczna ewoluuje i czy zachodzi jakieś nawet szczątkowe utożsamienie politycznych idoli z postaciami komiksowymi lub filmowymi.
Jesteśmy dziećmi wojny
Podchodząc do tematu jeszcze inaczej i rozbierając tę wspomnianą infantylność miłośników superbohaterów na czynniki pierwsze, zastanówmy się, jak zachowałby się zwykły człowiek, kiedy jakimś sposobem dostałby tak wielkie supermoce, jak oparłby się pokusie, żeby ulec pragnieniu radykalnego przebudowania świata – czyli idei czystego, jednostkowego imperializmu, któremu ulegali najwięksi zbrodniarze w historii: Stalin, Hitler, teraz Putin, a nawet skrycie ci, co w historii uchodzili za zasłużonych demokratów z potknięciami jak np. Nixon czy Bush junior? Nie wierzę, znając ludzką naturę i potrzeby mentalne, że ktokolwiek mógłby się oprzeć takiej pokusie. Takie działanie zawsze skończyłoby się klęską. Człowiek jako byt skończony nie może stać się bytem absolutnym. To niezgodne z jego ontycznym statusem i budową umysłu, który jest podporządkowany skończoności. Broni się jednak przed nią, i na tym polega jego rozwój, trzymanie cywilizacji w ryzach. Po to właśnie stworzyliśmy ideę Boga, żeby był absolutnym wentylem bezpieczeństwa naszych absolutystycznych zapędów, co nie zawsze się jednak udaje, bo idea bytu absolutnego służy w kulcie jednostki jako instancja weryfikująca jej status oraz narzędzie zemsty na przeciwnikach. Moore więc ciekawie wykoncypował, że skoro żaden człowiek realnie nie utrzyma swojej moralności w ryzach, gdyby dostał moce np. Supermana – a dodatkowo widzowie, którzy są rzecz jasna ludźmi, infantylizują rzeczywistość filmową i komiksową – to z łatwością będzie nieodporny mentalnie na ewentualne pojawienie się w realnej rzeczywistości silnej jednostki, Nietzscheańskiego nadczłowieka, stojącej ponad moralnością. Dadzą się uwieść przez chwilowe piękno etatyzmu i solidaryzmu społecznego, niemal jak ramionami udającego miłość zakompleksionego rodzica, czującego akurat przypływ niedojrzałej miłości. Takie są forpoczty rodzącego się faszyzmu padające na żyzny grunt tworzony przez tych, którzy pozornie niewinnie i w obronie niby własnych praw używają języka wykluczenia. To nieco sylogistyczne rozumowanie, lecz dla wnikliwego obserwatora rzeczywistości, jakim jest Moore, sensowne. Dla mnie również, zwłaszcza kiedy obserwuję superbohaterów, którzy potrafią latać – to fizyczna analogia z byciem ponad wszystkim, co codzienne, powszechne, ale i realne i warunkujące życie.
Czy jeśli za dorosłości wierzy się skrycie w latających o własnych siłach ludzi, już się jest wtórnie niedojrzałym? Moore twierdzi: I tend to think that, no, comics hadn’t grown up. There were a few titles that were more adult than people were used to. But the majority of comics titles were pretty much the same as they’d ever been. It wasn’t comics growing up. I think it was more comics meeting the emotional age of the audience coming the other way. [Skłaniam się ku zdaniu, że nie, komiksy nie dorosły. Był kilka tytułów, które były bardziej dojrzałe, niż ludzie sądzili. Większość komiksów jednak była zawsze taka sama. Komiksy nie dorosły. Sądzę, że osiągnęły wiek emocjonalny publiczności, która zmierzała w ich stronę]. Bolesna diagnoza, lecz patrząc na miłośników Trumpa szturmujących Kapitol, czy reżimowych dziennikarzy występujących w rosyjskiej telewizji, trudno nie odnieść wrażenia, że Alan Moore jest prawdziwym wizjonerem, jeśli chodzi o przyszłość świata, i udało mu się tej sztuki dokonać za pomocą refleksji nad filmem superbohaterskim.
Nie dorośliśmy. Jesteśmy dziećmi wojny, jeśli nie tej realnej, to wirtualnej, wyobrażanej, oglądanej na ekranach telewizorów i kin. Jeśli nie chcemy, żeby nasze dzieci również były jej ofiarami, powinniśmy wzorem Moore’a zdzierać semantyczne maski z popkulturowych obrazów i nie bać się kontrowersyjnych reinterpretacji. Nie żyjemy przecież po to, żeby się bać, przypadkiem kogoś obrazić. Prawda?