W jaskini dla głuchych nietoperzy, czyli co stało się z VALEM KILMEREM
Potem Kilmer wyruszył na Broadway, gdzie wraz z Kevinem Baconem i Seanem Pennem zagrał w The Slab Boys autorstwa Johna Byrne’a. Teatr był jednak dla Kilmera jedynie trampoliną najpierw do telewizji (ABC Afterschool Special), a potem do kina. Zatem, jeśli można tak to ująć, pełnoprawnym debiutem aktora stała się dopiero rola Nicka Riversa w Top Secret (1984) Davida i Jerry’ego Zuckerów. Jedna produkcja wystarczyła, żeby Kilmer z rozpędem wpadł na szczyt popularności i jeszcze się na nim umocnił za sprawą kreacji Icemana w Top Gun (1986) oraz Madmartigana w Willow (1988). Na planie tego ostatniego poznał Joanne Whalley, czyli swoją przyszłą, a dzisiaj już byłą żonę. Z oczywistych względów nie będę wymieniał wszystkich ról, które zagrał przed pamiętną kreacją Jima Morrisona w The Doors (1991) Olivera Stone’a. W opisie jego ról ważny jest pewien szkielet filmów, po którym można przejść i będzie się miało ogląd, jak potoczyła się cała kariera. Top Secret, Top Gun czy też The Doors są takimi wypustkami jak stopnie, po których chodził kiedyś Indiana Jones, albo drogowskazami w grze Red Dead Redemption 2. Warto też pamiętać, że Kilmer w 1988 roku wrócił do teatru. Zagrał Hamleta. Wspominam o tej roli dlatego, że zagubienie Hamleta w wielkim świecie w końcu udzieliło się aktorowi, a czas sławy zaczął mijać. Działo się to jednak stopniowo.
Podobne wpisy
Ten pierwszy okres sławy, powiedzmy jakieś 10 lat, dla każdego aktora jest bardzo ważny. Rzec by można, że to okres próbny, zależny nie tylko od talentu, ale również odporności artysty na wpływy wielkiego biznesu, który, jeśli tylko poczuje szansę na wykorzystanie wizerunku człowieka do zrobienia kasy, nie cofnie się przed niczym. Co nie oznacza, że ów biznes zawsze tę forsę zrobi. Producenci i marketingowcy również popełniają błędy, tyle że nie padają ich ofiarami tak często jak gwiazdy przez nich zatrudniane. Wizerunek traci aktor, który dał się wykorzystać. Tak stało się z Kilmerem. Po 10 latach był już wypróbowaną marką w Hollywood. Przyszedł więc czas, żeby wykorzystać jego determinację i sprawdzić, na ile pójdzie w świat blockbusterów i remake’ów.
Zagrał najpierw w Batmanie Forever Joela Schumachera, który nazwał go osobowością psychotyczną i mimo szans na kolejną część zastąpił George’em Clooneyem. Potem w Wyspie doktora Moreau Johna Frankenheimera podobno dotknął członka ekipy zapalonym papierosem. Twierdził, że to był wypadek. Faktycznie, mogło tak być. Za to trzeci oczekiwany hit, a więc Święty Philipa Noyce’a, poradził sobie finansowo całkiem nieźle. Kilmer ani nikogo mocno nie obraził, ani nie podpalił, za to postać Simona Templara odtworzył nieco sztampowo. W porównaniu z Rogerem Moore’em nie zachował równowagi między sensacyjnym dramatyzmem a robieniem z siebie błazna. Co ciekawe, zachowywanie tej równowagi w życiu szło mu również coraz gorzej, co przełożyło się na życie osobiste. W 1996 roku rozwiódł się z Joanne Whalley.
Stał się krnąbrny, niecierpliwy, przekonany nad wyraz o swojej gwiazdorskiej wartości, a jednocześnie coraz częściej rozbijał się o ściany mrocznej jaskini, gdzie żył jak nietoperz, który faktycznie nagle ślepnie w ciemności. Kilmer marzył o graniu ról ważnych, wielkich i charakterystycznych. Paradoksalnie gdy dostał szansę stania się gwiazdą, nie poszedł za tym nie wiadomo jaki artyzm dramatyczny. Raczej mainstream pochłonął aktora. Wtedy ten zareagował kompulsywnie, może i podświadomie nie akceptując własnej pierwszoplanowości, nie mogąc unieść tabloidowej sławy, a z drugiej strony kochając ją. Z czasem przesunął się na drugi i trzeci plan. Nie przestał jednak szukać swojej artystycznej drogi oraz pragnąć robić rzeczy z jednej strony bardziej niszowe, a z drugiej powszechnie znane i uwielbiane. To chyba nie tak. Kilmer nie rozumiał tej sprzeczności, uparty względem wizji samego siebie. Osiągnął jednak pewnego rodzaju stabilność. Może i telefon z intratnymi propozycjami przestał dzwonić, ale wtedy, gdy nie był już koniecznie potrzebny. Kilmer wreszcie mógł oddać się autorskiej pasji w byciu poetą, producentem, pomysłodawcą, a nawet reżyserem metafizyczno-religijnych dramatów. Mam tu na myśli projekt Mark Twain Dreams of Resurrection.
Moim zdaniem fascynacja twórczością i w ogóle postacią Marka Twaina, czyli „ojca literatury amerykańskiej”, ma ogromne znaczenie dla tego, kim stał się Val Kilmer od czasu, gdy jego ciało dało mu do zrozumienia, że jest chore. Twain był zdeklarowanym wrogiem religii chrześcijańskiej. Kościół był dla niego perfidnym i amoralnym zmówieniem się oszustów, żeby uzyskać dla siebie jak najwięcej przywilejów kosztem naiwności wyznawców. Bardzo ciekawą teogonię i kosmogonię Twain wyłożył ustami Szatana w Listach z Ziemi – polecam, zwłaszcza tym, którzy szukają alternatywy dla niekiedy absurdalnych, biblijnych mitów.