FILMY WIELOKROTNEGO UŻYTKU. Tytuły, do których można wracać!
12 małp
Terry Gilliam jest jednym z najciekawszych autorów współczesnego kina, a dramat science fiction 12 małp tylko potwierdza ten status. Historia wykorzystuje dość popularny i w sumie dość ograny motyw podróży w czasie, jednak nigdy nie popada w banał, oczywistość ani żonglerkę kliszami. Scenarzysta David Webb Peoples, wraz ze współautorka, żoną Janet, oparli tekst na kanwie eksperymentalnego obrazu Chrisa Markera pt. Filar. W filmie śledzimy losy Jamesa Cole’a – więźnia w futurystycznym, zrujnowanym świecie, który zostaje wysłany w przeszłość, aby zapobiec zagładzie świata. Jak można się domyślić, nie wszystko idzie zgodnie z planem, a Cole wpada w dziwną, czasoprzestrzenną pętle, która wydaje się przeczyć sama sobie. Interpretacja wielu wydarzeń w filmie należeć musi do widza, a ostateczna ocena tego, co jest prawdą, a co kłamstwem, wydaje się być niemożliwa. Film wręcz przytłacza liczbą informacji, ciągłymi zwrotami akcji, powielaniem tych samych wątków w zupełnie innym kontekście, by ostatecznie i tak odwrócić wszystko do góry nogami, pozostawiając widza zdezorientowanym – i chętnym na powtórkę seansu.
Fargo
Teoretycznie, wszystko jest jasne i proste (śmiertelnie proste – chciałoby się rzec). Sfingowane porwanie, walizka pełna pieniędzy, dwóch przestępców i policjantka na tropie zbrodni. Jednak bracia Ethan i Joel Coenowie to mistrzowie filmowej wieloznaczności. Każdy ich scenariusz jest wielowarstwowy, a kolejne seanse nie tyle są potrzebne do zrozumienia fabuły, co do odkrycia niuansów związanych z zachowaniem bohaterów i ich decyzjami. W pierwszym akcie Fargo dochodzi do kilku nieplanowanych morderstw. Kiedy na miejsce przybywa para policjantów, funkcjonariuszka Marge Gunderson niemal natychmiastowo stwierdza, co się stało, zupełnie jakby była świadkiem tych potwornych wydarzeń. Okazuje się, że zbrodnia jest całkiem banalnym wydarzeniem, co Coenowie zdają się powtarzać przy każdym śmiertelnym zejściu jednego z bohaterów filmu. Jednak motywacje bohaterów wydają się być nie do końca zrozumiałe, podobnie jak niektóre wydarzenia. Warto poświęcić drugi seans nie na śledzenie historii, lecz na obserwację szczegółów, które przynoszą całkiem solidną dawkę ironii i odsłaniają drugie dno opowieści. Na przykład warto zwrócić uwagę, w jaki sposób Jerry Lundegaard postrzega umowy, które zawiera z ludźmi – te z klientami i te z przestępcami. Albo zastanowić się, dlaczego musiał skrobać lód z samochodu zaparkowanego przed firmą teścia. Przyjrzyjcie się także detalom, na które Coenowie robią zbliżenia. Czy to naprawdę jest film o śledztwie, czy może historia żony, która chce jak najszybciej wrócić do domu po pracy? Fargo wymaga kilku seansów, by w pełni ukazać bogactwo swojego świata i postaci go zamieszkujących.
Psy
Podobno kiedy Andrzej Wajda dowiedział się o sukcesie Psów w reżyserii Władysława Pasikowskiego, stwierdził, że młody reżyser wie o publiczności coś, czego Wajda nie wie – i nie chce wiedzieć. I jest to prawda. O ile to pierwszy uchodzi powszechnie za mistrza kina polskiego, to jednak ten drugi dał nam dzieła, które oglądać możemy bez końca i bez obawy, że się znudzą. Jednym z nich jest bez wątpienia jego najgłośniejszy obraz. Tytułowe psy to byli pracownicy Służby Bezpieczeństwa, których zastajemy w trudnym czasie reform ustrojowych. Funkcjonariusze wzywani są na komisje weryfikacyjne, gdzie poddawani są ocenie komisji, w których zasiadają wcale od nich nie lepsi, ale wyżsi rangą dygnitarze państwowi. Pod płaszczykiem sensacyjnej intrygi, pełnej strzelanin, seksu i wulgarności, Pasikowski przemyca ogromny kawał polskiej historii i naprawdę celnie punktuje transformację. Dialogi kipią od historycznych odniesień, o bohaterach możemy dowiedzieć się wiele z anegdot, które opowiadają. Kwestie Bogusława Lindy czy Marka Kondrata na stałe przeszły do języka potocznego Polaków, a każdy seans może przynieść jakiś mały detal, który ominęło się za ostatnim razem. Zdecydowanie film wielokrotnego użytku!
Trylogia Cornetto
Wysyp żywych trupów, Hot Fuzz – Ostre psy i To już jest koniec składają się na nieformalną trylogię, nazwaną Cornetto – na cześć ulubionych lodów reżysera Edgara Wrighta (rożek Cornetto pojawia się w każdym z filmów). Wraz ze współscenarzystą i aktorem Simonem Peggiem stworzyli unikalne, oryginalne i szalenie zabawne filmy, które zyskują po każdym seansie. Wright i Pegg nie dość, że żonglują cytatami i odniesieniami do klasyki kina, to jeszcze często parodiują sami siebie i tworzą własne motywy i chwyty, które umieszczają konsekwentnie w każdym scenariuszu. Jednak „wielorazowość” ich produkcji nie polega tylko na zabawie. Trzeba przyznać, że filmowcy w inteligentny sposób konstruują scenariusze – otóż wszystkie trzy filmy już dość wcześnie zapowiadają to, co się stanie w dalszej części historii. Żadna scena nie jest tu przypadkowa, a odkrywanie tego za drugim razem daje bardzo dużo satysfakcji.
Watchmen – Strażnicy
Podobne wpisy
Jeden z najambitniejszych filmów o tematyce superbohaterskiej, powstały na kanwie komiksu uznawanego powszechnie za arcydzieło w swoim gatunku. Dzieło Zacka Snydera trwa niemal trzy godziny i posiada kilkadziesiąt wątków, sześć głównych postaci i dwie linie czasowe. Bez znajomości komiksowego oryginału, pierwszy seans może przynieść więcej pytań niż odpowiedzi. Ale tak naprawdę działa to tylko na korzyść filmu. Choć nie jest to dzieło bez wad, to jednak Watchmen – Strażnicy stanowi idealny przykład wielopoziomowego, inteligentnego dzieła. Nawiązuje do wielu wydarzeń z historii Stanów Zjednoczonych, próbując obalić narodowe amerykańskie mity i przewartościować zjawisko superbohatera. Warto jednak przyjrzeć się samej czołówce filmu. Pięciominutowy klip przemyca w sobie wiele ciekawostek i wielokrotnie puszcza oko do widza zorientowanego w temacie. Obrazy z czołówki nawiązują do słynnych historycznych fotografii i wydarzeń, jeszcze bardziej umieszczając opowieść w odpowiednim kontekście. Piosenka Boba Dylana jest użyta idealnie – nie dość, że jej słowa nawiązują do tego, co widzimy na ekranie, to jeszcze sam tytuł – The Times They Are A Changin’, stanowi właściwie przesłanie tej opowieści. Propozycja? Sięgnijcie do komiksu – to zamknięta opowieść (12 zeszytów), bez charakterystycznych dla gatunku tysięcy kontynuacji i spin-offow; a następnie obejrzyjcie film. Szukajcie różnic i podobieństw. Satysfakcja gwarantowana!
Ghost in the Shell (1995)
Nurt cyberpunku nie został pobłażliwie potraktowany przez historię, która negatywnie zweryfikowała wiele jego pomysłów i założeń, ale Ghost in the Shell, adaptacja mangi pod tym samym tytułem, stanowi przykład tego, że genialna historia istnieje poza wszelkimi klasyfikacjami. Film, który próbuje odpowiedzieć na pytanie o granicę między człowiekiem a maszyną, podejmuje też wiele innych wątków, źródeł i inspiracji doszukując się w literaturze, sztuce, filozofii i religiach zarówno wschodniej, jak i zachodniej kultury. Charakterystyczne dla japońskiego kina mieszanie rozważań etycznych i moralnych ze wspaniałymi scenami akcji, które działają nie tylko jako zapychacz czasu, ale jako narzędzie narracji, widoczne jest także tutaj (a może: szczególnie tutaj). Jeden seans to za mało, by zrozumieć motywacje i wątpliwości wszystkich postaci i za mało, by doszukać się wszystkich ukrytych przesłań i znaczeń. Gdzieś w połowie filmu następuje chwilowe zatrzymanie akcji i przez około trzy minuty oglądamy jedynie obrazy wielkiego, pulsującego, niemal żywego miasta. Scena ta jest na tyle długa i oderwana od historii, że zwraca na siebie uwagę natychmiastowo. Ale właśnie ona pozwala nam zrozumieć, że nie jedynie historia ma tu znaczenie, a świat, czyli futurystyczne miasto, jest bohaterem równorzędnym postaciom. Film Mamoru Oshiiego odkrywa kolejne znaczenia za każdym razem, a strona graficzna i muzyczna opowieści sprawiają, że kolejne seansy są niemal obowiązkiem.