Timon, Osioł i inni, czyli ULUBIONE POLSKIE DUBBINGI
Można odnieść wrażenie, że od jakiegoś czasu niemal każdy głośny film wchodzi na nasze ekrany w dwóch wersjach językowych. Niestety ilość nie idzie w parze z jakością, wobec czego polski dubbing to nierzadko pełna kuriozów droga przez mękę, głównie w filmach superbohaterskich (pamiętna „twoja stara” z Batman v Superman). Dziś odwróćmy medal na drugą stronę i wróćmy pamięcią do tych polskich dubbingów minionych lat, które zachwycają do dziś.
Przykłady są oczywiście całkowicie subiektywnym wyborem wynikającym z osobistych sympatii i gorąco zachęcam do wymieniania własnych propozycji. Tymczasem moja siódemka wspaniałych.
Król lew (1994)
Ach, Król lew. Nie zliczę, ile razy wyrażałem pisemnie i werbalnie sentyment do tej niezwykłej animacji, która każdorazowo wyciąga ze mnie na wierzch najczystsze emocje i jest cudowną podróżą w czasie. Podobny sentyment jak do całego filmu mam również do polskiego dubbingu i po dziś dzień uważam go za jeden z największych rodzimych sukcesów w tej dziedzinie, tak że trudno wytypować najlepszy występ. Marek Barbasiewicz jest fenomenalny jako Skaza i bezbłędnie oddaje głosem złowieszczość i fałsz swojego bohatera. Wiktor Zborowski ma fantastycznie ciepły, a jednocześnie stanowczy głos – Mufasa jak znalazł, podobnie jak występujący w oryginale James Earl Jones. Emilian Kamiński i Krzysztof Tyniec niesamowicie bawią się rolą; to zresztą właśnie głos Tyńca sprawił, że Timon był niegdyś moją ulubioną postacią. Pod tym kątem, choć nie tylko, bolesny był seans spin-offu (i jednocześnie trzeciej części serii będącej de facto prequelem!), gdzie surykatka przemawiała już głosem Wojciecha Paszkowskiego. Nic mu nie ujmując, Timon to Tyniec i basta.
Szkoda, że począwszy od wydań DVD, postanowiono „poprawić” doskonały oryginał i zmieniono na przykład tekst otwierającej piosenki, spłycając jednocześnie pierwotne tłumaczenie Filipa Łobodzińskiego. Po co ingerować w ideały?
Toy Story (seria, 1995–2010)
Pierwszy pełnometrażowy film Pixara to też jedno z moich najwcześniejszych kinowych doświadczeń, zatem śmiało mogę powiedzieć, że polskie głosy bohaterów towarzyszyły mi od najmłodszych lat, spajając się na stałe z postaciami. Wspaniały jest Robert Czebotar jako Chudy. Pięknie wygrywa każdą emocję, czyniąc z kowboja postać niesamowicie wręcz żywą, szczególnie gdy mówimy o zabawce. Reszta ekipy dzielnie dotrzymuje mu kroku, doskonale bawiąc się rolami, żeby wspomnieć chociażby zmarłego już Witolda Pyrkosza występującego w Toy Story 2. Część pierwsza i druga mogą się dodatkowo poszczycić rewelacyjnymi, tak pod kątem tłumaczenia, jak i wykonania, wersjami piosenek ze szczególnym wskazaniem na klasyczne Ty druha we mnie masz. Prawdziwą doskonałość osiągnięto jednak w zamknięciu trylogii – to według mnie nie tylko najlepsza odsłona serii, lecz także robota polskiej obsady, która daje z siebie absolutne maksimum. Tak jakby czekali z utęsknieniem, aż będą mogli wrócić do swoich postaci.
Herkules (1997)
Podobne wpisy
Przejdę od razu do sedna: pierwszym i podstawowym powodem, dla którego disnejowskie spojrzenie na grecką mitologię trafia na tę listę, jest Paweł Szczesny jako Hades. Fenomenalna rola, każdorazowo zachwycająca i przyciągająca uwagę. Idealny casting – głos aktora bezbłędnie wpasowuje się w charakterystykę postaci. Oczywiście reszta obsady nie pozostaje daleko w tyle. Ponownie przytoczę Pyrkosza, który z wielkim powodzeniem wszedł w buty Filokteta (i jednocześnie Danny’ego DeVito występującego w oryginale). Dodatkowo Herkulesa wyróżniają świetnie przetłumaczone i zaśpiewane piosenki (chociażby wers „menele zwane Tytanami” jest bezcenny). Śpiewane przez Natalię Kukulską Ani słowa to dzisiaj, całkiem słusznie, jedna z najpopularniejszych u nas piosenek Disneya. Sam film to energiczna, zabawna i emocjonująca wariacja na temat mitów greckich – kolejny dowód na to, jak mocnym okresem w historii Disneya były lata dziewięćdziesiąte.
Potwory i spółka (2001)
Można powiedzieć, że sympatia do tej animacji rosła u mnie wraz z wiekiem. Dawniej był to prostu sympatyczny film, ale obejrzany po latach zachwycił kreatywnością, postaciami, humorem i ogromnymi pokładami wrażliwości. Relacja Sulleya i Boo to jedna z najsłodszych rzeczy, jakie widziałem w kinie, a zakończenie filmu jest bezbłędne i tak po ludzku cholernie wzruszające. Polski dubbing może poszczycić się doskonale dopasowanymi głosami, również w stosunku do oryginału. Szczególnie natchniony był wspominany już Wojciech Paszkowski, który jako Mike Wazowski po prostu rozsadza ekran, ale też doskonale uzupełnia się z Pawłem Sanakiewiczem w roli Sulleya. Na deser urocze „kotek” wypowiadane na przestrzeni filmu przez Boo, jak również przezabawny smaczek w postaci piosenki nuconej przez dziewczynkę. Dubbing doskonale uzupełnia się z atmosferą całego filmu. Podobnie ciepły i sympatyczny. Sama przyjemność słuchania.