search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – HERKULES

Jakub Piwoński

22 maja 2017

REKLAMA

Mitologia grecka była już niejednokrotnie trawestowana na potrzeby filmu. Bodaj najbardziej znamienitym przykładem jest obraz Zmierzch tytanów z 1981, którego popularność doprowadziła do powołania remake’u w 2010. W pewnym momencie dostrzeżono, że przesłania płynące z greckich mitów po dokonaniu odpowiedniego liftingu mogą być wartościowe także dla młodszego pokolenia widzów. Owocem tego jest Herkules z 1997 roku, który wyszedł spod skrzydeł Disneya. I należy podkreślić to już na wstępie, że nigdy wcześniej i nigdy później tak ciekawie nie zaprezentowano greckiej mitologii w filmie z założenia zaadresowanym do dziecka.

Pomysł na animowany film oparty na mitach greckich powstał już w 1992. Co ciekawe, na początku miała to być adaptacja homerowskiej Odysei. Producenci jednak szybko z tego pomysłu zrezygnowali, gdy zdali sobie sprawę, jak trudno będzie materiał źródłowy przetworzyć na potrzeby komedii przygodowej. Z kolei pierwszy szkic Herkulesa zawiązywał fabułę w ujęciach wojny trojańskiej. Z tego pomysłu zachowała się istotna idea, która wykorzystana została w późniejszej wersji scenariusza. Chodzi mianowicie o motyw konia trojańskiego jako symbolu rozumu, będącego bardziej wartościowym wyznacznikiem ludzkiej siły niżeli zasób tkanki mięśniowej.

Reżyserię właściwego projektu zaproponowano Johnowi Muskerowi i Ronowi Clementsowi. Duet ten tworzył wcześniej dla studia Disney takie animacje jak Mała syrenka czy Aladyn. Byli oni jednak w trakcie przygotowań do Planety skarbów. Studio postawiło warunek. Zielone światło dla tego projektu miało się zapalić dopiero po tym, jak Musk i Clements wyreżyserują Herkulesa – twór z założenia komercyjny, obliczony na zysk. Autorzy potrafili jednak dostrzec w tym atut. Zgodnie z tym, co podkreślali w wywiadach, miała to dla nich być szansa na stworzenie unikalnego kina superbohaterskiego. Wszak, patrząc pod tym kątem, twórcy otrzymali do ręki scenariusz o iście archetypicznym wydźwięku, gdyż centralną postacią był najbardziej rozpoznawalny pod względem heroizmu mąż mitologii greckiej.

Film wszedł na ekrany w 1997 roku, minęło zatem już dwadzieścia lat od jego premiery. Obraz dziś pamiętany jest przeze mnie jako jeden z ostatnich wielkich pomników tradycyjnej, Disneyowskiej animacji rysunkowej (widocznej tylko w w dwóch wymiarach) – formy jakże popularnej w latach 90. Później co prawda technika ta była jeszcze preferowana, ale mam wrażenie, że jej doskonalsze, cyfrowo ulepszone oblicze nie było już tym samym, co kiedyś. W Herkulesie da się jednak wyczuć powiew nadchodzącej ery animacji CGI, a dokładniej w scenie pojedynku z Hydrą – potwora wygenerowanego komputerowo.

Do projektu udało się zaangażować kilku znanych aktorów, którzy mieli podkładać głosy postaciom. Najjaśniejszym przykładem jest jednak James Woods, który iście brawurowo wcielił się w Hadesa, głównego antagonistę opowieści. Aktor dostał pełną swobodę w interpretacji postaci, dzięki czemu kompletnie wywrócił do góry nogami oczekiwania twórców – ci bowiem myśleli o Hadesie bardziej wyciszonym i deklamującym swe kwestie powoli, acz dosadnie. Słynny aktor niejednokrotnie podkreślał później w wywiadach, że podkładanie głosu wyjątkowo – w jego oczach – cholerycznemu władcy podziemia sprawiało mu tak wielką frajdę, że była to jedna z jego ulubionych ról w całej karierze. I pewnie dlatego aktor z ochotą wrócił do niej, gdy tworzono serial telewizyjny o przygodach Herkulesa, emitowany później w latach 1998–99 w stacji ABC.

Przyglądając się temu, co Herkules ma do opowiedzenia, warto podkreślić, że w filmie nie mamy do czynienia z rzetelną historią mitycznego herosa. Gdyby się tak stało, obraz Muskera i Clemensa prawdopodobnie nie byłby zjadliwy dla młodszych odbiorców. Mitologia grecka obfituje w brutalne opisy walk, intrygi i zdrady – nie inaczej jest z mitem o słynnym bohaterze. Twórcy zgodnie zatem uznali, że pewne motywy i postacie muszą ulec przemianowaniu i odpowiedniemu wygładzeniu.

Niezgodność widoczna jest już w tytule. Słynny bohater nazywany jest Herkulesem w mitologii rzymskiej, bo w greckiej – stanowiącej kanwę obrazu – widnieje jako Herakles.  W filmie głównym przeciwnikiem Herkulesa jest Hades, pan podziemi. Tymczasem w konfrontacjach z olimpijskimi bogami najmniej po drodze było Herkulesowi z Herą, swoją macochą. Ta w filmie jest jego matką, a to także nieścisłość, gdyż Herkules był owocem romansu Zeusa z Alkmeną (śmiertelniczką). Idźmy dalej. Pegaz nie powstał z chmur, a z krwi Meduzy, i nie był zwierzęciem na wyposażeniu Herkulesa, a Perseusza. Partnerujący Herkulesowi Fil, czyli Filoktet, nie był satyrem, a człowiekiem, i nie był też żadnym szkoleniowcem herosów. Mojry nie dysponowały jednym okiem, którym się dzieliły – to domena Graj, innych trzech sióstr. Megara była żoną Herkulesa, ale ich los nie należał do kolorowych – dość powiedzieć, że Herkules w przypływie furii (nadanej przez Herę) zamordował ją i swoje dzieci.

Tych różnic jest rzecz jasna więcej. Czy z jednak perspektywy widza ich obecność ma jakiekolwiek znaczenia? Otóż nie. Siła filmu polega głównie na tym, że traktuje on materiał źródłowy jako owoc, z którego – po odrzuceniu niepotrzebnych łupinek, pestek i miąższu – wyciśnięty zostaje łatwiejszy w użytku, ale poniekąd także smaczniejszy sok. Herkules to w moich oczach kolejny przykład prawdziwego triumfu założeń, jakie legły u podstaw tego, co rozumiemy pod pojęciem kultury popularnej – wielkiego, eklektycznego wywaru, w którym treści różnych sztuk przeplatają się ze sobą rozumnie, tworząc tym samym unikalne kompozycje, odznaczające się przystępnością i kolorytem. Pomaga także rozumienie konwencji, która zbudowała Herkulesa – komedia została w tym wypadku skrzyżowana z przygodą, w oparciu o uniwersalny schemat „od zera do bohatera”, wyjątkowo popularny wśród amerykańskich odbiorców. Ostatecznie z filmu płynie ważny morał – nikt, nawet legendarny Herkules, nie może zostać bohaterem z nadania, ale poprzez swoje czyny i trud. Nie można było lepiej wykorzystać tego archetypu.

korekta: Kornelia Farynowska

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA