TANK YOU! – czyli 16 KOZACKICH SCEN Z CZOŁGAMI!
Czołg – gąsienicowy wóz bojowy uzbrojony najczęściej w pojedynczą armatę, umieszczoną w obrotowej wieży, oraz w jeden lub więcej karabinów maszynowych. Waga czołgu w zależności od typu waha się od 5 do ponad 45 ton. Choć koncept czołgu można już znaleźć na szkicach Leonarda da Vinci sprzed ponad 500 lat, pierwszy raz na polu bitwy użyty został dopiero podczas I wojny światowej. Załogę przykładowego współczesnego amerykańskiego czołgu M1 Abrams chroni pancerz wielowarstwowy zawierający płyty ze stopu zubożonego uranu i warstw grafitu. W najcięższej wersji dochodzi do wagi 62 ton i jest w stanie rozpędzić się na powierzchni utwardzonej do prędkości 70km/h.
Tyle teorii i historii (dziękuję, Wikipedio), dość, żeby nie przynudzić, i na tyle dużo, aby podziałać na naszą wyobraźnię… Pomyślcie sobie więc, jak mocno czołg musiał zadziałać także na wyobraźnię filmowców! Przykłady pierwsze z brzegu? Nasz rodzimy serial Czterej pancerni i pies i kultowy Rudy 102, Sahara z Humphreyem Bogartem czy też czołg jako nagroda za najlepsze ukrywanie się w Życie jest piękne Benigniego. Był jeszcze Tygrys strategicznie skitrany w budynku w Złocie dla zuchwałych, były też kolorowo-kiczowaty czołg z Odlotowej dziewczyny i załoga unieruchomionego Shermana, dzielnie stawiająca czoła przeważającym siłom wroga w Furii. Nie wolno nam też zapominać, że James Franco i Seth Rogen w Wywiadzie ze Słońcem Narodu zgasili Słońce Narodu porcją ołowiu wystrzeloną z czołgowej lufy.
Były też dwie kompletnie położone realizacyjnie sceny; w pierwszej jeden mutant wysadził czołg, zatykając mu lufę własną pięścią w porażkowym X-Men Geneza: Wolverine. W drugiej, w Niezniszczalnych 3, jeden niezniszczalny wrzucał do lufy granat – w obydwu przypadkach eksplodował czołg, ale lufa już nie, stąd jedynie symboliczna wzmianka o tych scenach. A teraz biorę temat w garść, wyciskam z całych sił i poniżej przedstawiam czystą esencję, czyli przegięte do granic, najlepsze z najlepszych, najbardziej epickie (najepicniejsze?) KOZACKIE SCENY Z CZOŁGAMI! No to BUM! Startujemy, ruszając z piskiem… gąsienic. Zakładanych na haczyk.
16. Captain America: Pierwsze starcie (reż. Joe Johnston, 2011 r.)
Zestawienie otwiera najkrótsza scena z udziałem największego czołgu, co pokazuje dobitnie, że duży rozmiar nie czyni cię automatycznie długodystansowcem… Ogromny na kilka pięter stalowy kolos pojawia się w filmie dosłownie na kilka sekund podczas dynamicznej montażówki z działań Kapitana na froncie. I niby taki wielki, a wystarcza worek granatów wrzuconych do kabiny, żeby mu lufa zmiękła i zamienić go w płonącą kupę pogiętej blachy, służącej za tło dla widowiskowego skoku Kapitana Ameryki!
15. Kung Fury (reż. David Sandberg, 2015 r.)
Kojarzycie Kung Fury? Jak nie, to koniecznie obejrzyjcie ten 30-minutowy hołd dla epoki VHS, i koniecznie w wersji z polskim lektorem Tomaszem Knapikiem. Każda minuta tego kultowca to nostalgia przeplatana kiczowatymi one-linerami, spotkaniami z laseraptorami i Kung Fuhrerem, oraz z mnóstwem absurdalnie zakręconych scen, dialogów i innych motywów, które łyka się bez popitki, jeśli tylko mieliście szczęście dorastać w latach 80./90. ubiegłego stulecia. Jedną z najbardziej odjechanych scen jest ta, w której Kung Fury załatwia dwóch niemieckich żołnierzy (pochłoniętych kłótnią o to, którego wąsy są bardziej aryjskie), wgniatając ich w ziemię czołgiem. Ale nie, że po nich przejeżdża, to byłoby zbyt oczywiste; Kung Fury trzyma czołg za lufę i wali nim Niemców po kaskach niczym pająka łopatą. A po tym jakże idiotycznym ciosie z ust głównego bohatera padają ociekające zajebistością słowa: TANK YOU! – i jest to prawdopodobnie najlepszy one-liner w historii kina, teatru, monodramu, video, VHS-a, DVD, Blu-raya, Laser Discu, telewizji, radia i YouTube’a, choć czerstwy tak bardzo, że kruszy zęby skuteczniej niż pocisk z czołgowej lufy.
14. Buffalo Soldiers (reż. Gregor Jordan, 2003 r.)
Rok 1989, amerykańscy żołnierze stacjonują w bazie pod Berlinem Zachodnim. Nudzi im się. Jedną z ich rozrywek jest zażywanie używek – jakby ukradkiem zabawna zbitka słów mi wyszła przypadkiem – o, a teraz rym. Zatrzymujemy karuzelę śmiechu i wsiadamy do czołgu razem z załogą, która zażyła srogie piguły i nie bardzo wie, gdzie się znajduje i po co. A znajdują się na środku pola, w środku manewrów między innymi czołgami. Będący w najwyższej fazie odlotu siewcy demokracji ruszają bezmyślnie przed siebie i wjeżdżają do pobliskiego miasteczka, gdzie rozjeżdżają stragan z dyniami i samochód Volkswagen Beetle (pol. żuk, choć garbus). Widok rozjechanego autka w kamerze wstecznej kwitują radosną wymianą zdań – Rozgnietliśmy robaka! – Jakiego? – Żuka – Haha, rozgnietliśmy żuka, rozgnietliśmy żuka… Nieco mniej wesoło robi się na stacji benzynowej, gdzie rozgniatają dystrybutory paliwa, a wszystko wraz z ich czołgiem staje w płomieniach (zastanawialiście się kiedyś, czy jak coś leży, może jednocześnie stać w płomieniach?). Będąca wciąż pod silnym wpływem narkotyków załoga nic sobie z płomieni nie robi i jedzie dalej. I dojeżdża z powrotem na miejsce manewrów. Taka ot wyprawa tam i z powrotem, jak w Hobbicie, tylko krótsza.
13. Ant-Man (reż. Peyton Reed, 2015 r.)
Michael Douglas nosi przy sobie breloczek z zabawkowym T-34 (to niemal ten sam model co nasz Rudy 102!). Film opowiada o miniaturyzacji. Czaicie, maleńki czołg – miniaturyzacja. To po prostu musiało się skończyć sceną, w której Michael Douglas wykorzysta breloczek, żeby uratować swój tyłek, siedząc w pełnowymiarowym czołgu. No i się skończyło, bo oto nagle z wysokości kilku pięter wyskakuje, tłukąc szyby, rozpędzony czołg w skali 1:1, przelatuje kilkadziesiąt metrów i ląduje, tracąc u sędziów 5 punktów za wiatr pod lufę, ociężały styl i brak telemarku, w dodatku ciągnąc za sobą niezgodny z przepisami wielki zaczep od breloczka przypięty wciąż do dupy czołgu. Krótka scena, ale banan na gębie gwarantowany.
12. Transformers (reż. Michael Bay, 2007 r.)
Michael Bay, tworząc pierwszą część swojej megahitowej franczyzy, transformował osobówki, ciężarówki, wozy bojowe, śmigłowce i odrzutowce, nie zapominając również o czołgu. Brawl, bo tak zwie się Decepticon ukrywający swoją tożsamość pod postacią bojowego pojazdu gąsienicowego, to doprawdy kawał twardego (jak to czołg) skurczybyka. Narusza go Jazz, pruje do niego wojsko i dopiero Bumblebee ostatecznie gasi mu światło. Decepticon jako czołg sieje zniszczenie, rozjeżdżając wszystko na swojej drodze i strzelając z działa (to jego pocisków unika jeden z Autobotów w słynnej scenie w slow-mo) oraz z karabinów już w pozycji stojącej, jako Brawl. Bierze też udział w jednej z najfajniejszych transformacji, gdy Autobot Jazz łapie go za lufę (krzycząc sławetne Come on, Decepticon punk!), z której akurat wylatuje pocisk, po czym w mgnieniu oka czołg z Jazzem na plecach transformuje w Brawla.
11. T-34 (reż. Aleksei Sidorov, 2018 r.)
Rosyjski film o ucieczce T-34 przed niemiecką armią to nie tylko propagandowa, dwugodzinna reklamówka umiejętności radzieckich czołgistów, ale też naprawdę niezła popisówka od ichnich specjalistów w dziedzinie F/X. Reżyser T-34 pokazuje bowiem wszystkie wymiany ognia między wrogimi jednostkami, na zbliżeniach i w slow motion, coś jakby pomieszanie powtórek najlepszych headshotów z gry Sniper Elite i bullet time’u z Matrixa. Obracająca się wokół lecących pocisków kamera pokazuje nam je z tak bardzo bliska i z taką dokładnością, że widzimy wręcz, jak mijające się w locie pociski miziają się ze sobą, to znaczy rykoszetują. Najlepszą dla mnie sekwencją filmu pozostaje jednak pełen dramaturgii i obgryzania paznokci moment, w którym radziecki T-34 i niemiecka Pantera, skradając się, wpadają na siebie dupami i obydwa chcą jak najszybciej obrócić swoje wieżyczki, żeby przywalić oponentowi z liścia. Pokonana Pantera kończy swój żywot z poderżniętym gardłem, albowiem lufa T-34 wpasowuje się idealnie w newralgiczne miejsce między wieżyczką a korpusem maszyny, tam gdzie się wszystko obraca, czyli… w szyję czołgu. Malownicza eksplozja ukazana w zwolnionym tempie pozwala nam cieszyć oczęta widokiem ognia buchającego z wnętrza Pantery wszystkimi możliwymi otworami.