POWRÓT NIESAMOWITEGO HULKA. Pierwsze starcie z Thorem i wyjątkowe przedsięwzięcie Marvela
Tekst z archiwum Film.org.pl (17.10.2017)
Powrót niesamowitego Hulka z 1988 roku był dla Marvela pod wieloma względami przedsięwzięciem wyjątkowym. Przede wszystkim jest to pierwszy pełnometrażowy film z Zielonym Monstrum w roli głównej, aczkolwiek stanowi on również bezpośrednią kontynuację pięciu sezonów zaskakującego popularnego serialu. Jest to także pierwsza aktorska produkcja z udziałem Thora Gromowładnego i siłą rzeczy dochodzi tutaj do pierwszego ekranowego starcia dwóch komiksowych tytanów. Zanim więc pójdziecie do kin, aby zobaczyć pojedynek na szczycie w Thor: Ragnarok, warto sięgnąć w przeszłość. Bardzo przaśną i tandetną przeszłość.
Koniec lat 70. był dziwnym czasem dla komiksowych superbohaterów. Ich przygody uchodziły za zbyt drogie i zbyt głupie, by przemieniać je w film aktorski lub serial, a zaledwie chwilowy sukces i gwałtowny spadek zainteresowania Spider-Manem w wykonaniu Nicholasa Hammonda dodatkowo zniechęcił producentów. CBS postanowiło jednak zaryzykować, a swojej szansy upatrywało w angażu weteranów popularnych telenowel. Davidem Bannerem (imię Bruce podobno było niewystarczająco męskie, choć śmiem twierdzić, że jest dokładnie na odwrót – Bruce Lee, Bruce Willis, Bruce Wayne…) został Bill Bixby znany z Pogody dla bogaczy, jego alter ego odgrywał natomiast debiutant, potężnie zbudowany kulturysta Lou Ferrigno, którego najzwyczajniej w świecie pokrywano zieloną farbą. Popularność serialu najprawdopodobniej wynikała z przyjęcia formuły znanej z oper mydlanych. Dzięki temu przed ekranami nie zasiadała jedynie wąska grupa, którą dzisiaj nazwalibyśmy nerdami, lecz wszyscy ci, którzy odnajdowali radość w intrygach rozbudowanych do niebotycznych rozmiarów, jakimi brylowało wówczas między innymi Dallas.
Scenariusz jest prosty, o ile nie próbujemy go skonfrontować z Marvelowskim kanonem. Komiksowy Donald Blake to po prostu pozbawiony pamięci Thor, filmowy jest odrębną postacią sprawującą kontrolę nad Bogiem Piorunów za sprawą przypadkowo odnalezionego mjolnira (nigdy w ten sposób nie nazwanego). Czy jest godzien? To nie ma znaczenia, reżyser i scenarzysta Nicholas Corea wymazał tę prastarą zasadę. Doktor Blake odnajduje doktora Bannera, obydwaj obnażają swoje testosteronowe atuty i błyskawicznie dochodzi do skrajnie budżetowego starcia. Finanse właściwie nie pozwoliły na nic, poza walką wręcz w fikuśnych strojach. Eric Allen – odtwórca roli Thora, którego większość kojarzy jako Małego Johna z filmu Robin Hood: Faceci w rajtuzach – w całym swoim przerysowaniu jest jednak największym atutem Powrotu niesamowitego Hulka i nie ma w tym przypadku. Producenci mieli świadomość, że niewiele więcej mogą wycisnąć z zielonoskórego potwora, więc korzystając z jego jeszcze tlącej się sławy, zamierzali stworzyć fundamenty dla nowego serialu z Thorem w roli głównej. Ostatecznie nigdy do tego nie doszło.
Niskobudżetowe filmy z lat 80. mają to do siebie, że po latach wiele naturalnych dla nich cech urasta do rangi karykatury. To, co wówczas miało być osią dramaturgii, teraz jest źródłem wątków humorystycznych i właśnie dlatego żaden ze współczesnych hołdów dla tamtych lat nie ma równie dużej siły oddziaływania. Tamte filmy nie parodiowały samych siebie, nie były intencjonalnie przejaskrawione, a tworząca je obsada ze śmiertelną powagą odkrywała nawet najbardziej niedorzeczne fragmenty scenariusza. Powrót niesamowitego Hulka to wręcz podręcznikowy przykład – Donald Blake grzebiący w grobowcu Thora przypomina przyuczającego się aktora na deskach amatorskiego teatru wyposażonego w kartonową scenografię; pierwszy pojedynek bohaterów wygląda jak rozgrzewka podczas gali wrestlingu; a kiedy Thor wychodzi na miasto, by napić się piwa i zatańczyć z przypadkowymi niewiastami, łatwo zapomnieć, jaki właściwie oglądamy film. Deficyt akcji może być zbyt nieznośny dla współczesnego widza, niemniej warto poświęcić półtorej godziny, by przekonać się, co blisko trzy dekady temu stanowiło sztandarową pozycję zainspirowaną komiksami Marvela. To nic, że Hulk i Thor nie zdołali we dwóch uziemić helikoptera, choć teraz Kapitan Ameryka robi to bez trudu w pojedynkę, w zamian dostają więcej osobowości niż którakolwiek postać z Czasu Ultrona.
“To kolega z pracy” – raduje się Chris Hemsworth na widok wbiegającego na arenę Hulka w Thor: Ragnarok. Zielony mięśniak nie jest jednak po prostu kolegą, to on załatwił Gromowładnemu pierwszą fuchę w świecie filmu i chociaż nie ma wątpliwości, że ich nadchodzące spotkanie będzie pod każdym względem lepsze, to warto sięgnąć w przeszłość i uzmysłowić sobie, że Jared Leto w roli Jokera zdecydowanie nie jest najgorzej obsadzoną postacią w historii komiksowych adaptacji, a Batman v Superman nie odstaje aż tak bardzo od materiału źródłowego.