Tak miała wyglądać nasza rzeczywistość. Niesprawdzone wizje w filmach science fiction
Już 100 lat temu przewidziano powstanie tabletów, telefonów komórkowych oraz audiobooków. Dawni wizjonerzy byli jednocześnie przekonani, że w XXI wieku zamieszkamy pod wodą, a z dużych miast znikną samochody. Jak trudne jest przewidywanie przyszłości, świadczą również niesprawdzone wizje prezentowane w filmach science fiction.
Przyznam, że zawsze bardziej fascynowały mnie prognozy sprzed wielu dekad, które okazały się wyjątkowo precyzyjne. Bo jak nie przecierać oczu ze zdumienia, gdy w jednym z wydań “Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z 1926 roku znajdujemy taki oto opis rozwiązań technologicznych u progu nowego millenium:
Podobne wpisy
Gazety nie będą jak dotychczas, drukowane na papierze. Wydawcy abonentom swoim udzielać będą wszystkich informacyj przy pomocy aparatu dalekowidzącego. (…) Odczytuje się najnowsze telegramy, artykuły wstępne, wiadomości kronikarskie, felietony. Wszystko to urozmaicone obrazami ruchowymi, rozsianymi w tekście.
Wszystkie dzieła kultury traktujące o przyszłości – zarówno tej, która się sprawdziła, jak i tej, która okazała się zupełnie inna – mają jedną wspólną cechę: są wypadkową marzeń o wspaniałym świecie oraz obaw związanych ze zbyt daleko idącym rozwojem nauki. W poniższym zestawieniu przedstawiamy filmowe wizje, które jeszcze nie doczekały się realizacji, co nie znaczy, że kiedyś nie staną się elementem naszej rzeczywistości. W końcu potrzeba jest matką wynalazków.
Sztuczna inteligencja i bunt maszyn
Przewodnim motywem wielu dzieł sci-fi jest kwestia sztucznej inteligencji. Akcja niektórych filmów z udziałem robotów toczy się w bardzo bliskich nam czasach (Surogaci mieli być codziennością już w roku 2017, a dwa lata później ulice Los Angeles miały być patrolowane przez Łowcę androidów). Wizją, która może się natomiast spełnić niedługo, są zrobotyzowane protezy sterowane za pomocą myśli – równie sprawne jak naturalne kończyny.
Filmowe roboty pobudzają do dyskusji nad celowością ich tworzenia. Świadome swego istnienia maszyny niechętnie służą ludziom, zwracają się więc z czasem przeciwko nim. Androidy chcą – tak jak ich stwórcy – same decydować o swoim losie. Zwykle nie odczuwają przy tym empatii, co sprawia, że są wyjątkowo niebezpieczne (choć zdarzają się ciekawe wyjątki z pięknym przesłaniem, jak A.I. Sztuczna inteligencja, opowiadający o chłopcu-robocie, który marzy o odwzajemnionej miłości). Potrafią bez skrupułów wykorzystać ludzkie słabości – w Ex Machinie Ava wzbudza sympatię u swojego rozmówcy tylko po to, aby pomógł jej uciec z zamkniętego pokoju. Gdy osiąga wreszcie swój cel, los wybawcy staje się dla niej obojętny.
Na zagrożenie buntem maszyn zwracano uwagę w najwcześniejszych dziełach poświęconych androidom. Motyw ten pojawił się już w przedstawieniu teatralnym czeskiego pisarza Karela Čapka z 1921 roku, zatytułowanym R.U.R. (Uniwersalne Roboty Rossuma). Była to pierwsza sztuka, w której użyto słowa robot. Niektóre źródła podają, że Čapek chciał w ten sposób nawiązać do pochodzącego z czasów feudalnych czeskiego wyrażenia robota, odnoszącego się do dni, w które chłopi musieli odrabiać pańszczyznę. Jak zatem widać, humanoidalne maszyny od samego początku były związane z wyzyskiem, który niósł za sobą ryzyko rewolucji.
Patrząc na ten ponury profetyzm nasuwa się tylko jedna myśl: lepiej, aby postęp technologiczny nie zmierzał w tym kierunku. Czy przestroga płynąca z produkcji sci-fi może jednak wygrać z pokusą stworzenia świadomej istoty? Śmiem wątpić. Spodziewałbym się raczej, że część uczonych przyjmie tok myślenia Nathana (twórcy androidów ze wspomnianej Ex Machiny), który na pytanie, czemu stworzył Avę, rzuca retorycznie: A czy ty nie zrobiłbyś tego, gdybyś tylko mógł?
Wehikuł czasu
A gdyby tak zamiast snuć wizje przyszłości po prostu ją zobaczyć? Herbert George Wells – żyjący na przełomie XIX i XX wieku pisarz brytyjski – rozpalił umysły marzycieli, wprowadzając do sci-fi pojęcie czwartego wymiaru. W jego powieści Wehikuł czasu z 1895 roku mamy okazję “przenieść” się aż do roku 802 701.
Książka doczekała się dwóch ekranizacji – w 1960 roku (reż. George Pal) i w 2002 roku (reż. Simon Wells). Zgodnie z przewidywaniami pisarza w dalekiej przyszłości ludzkość miała podzielić się na dwa wrogie gatunki – żyjących na powierzchni Elojów oraz mieszkających pod ziemią Morloków. Póki co nie dane nam jednak zweryfikować tej prognozy.
Powrót do teraźniejszości
W znacznie bliższe podróże czasoprzestrzenne wybierali się bohaterowie kultowej serii Podróż do przyszłości. W drugiej części Marthy McFly wylądował w czasach, które my mamy już za sobą – licznik jego wehikułu zatrzymał się na dacie 21 października 2015 roku.
Pomijając fakt, że wciąż nie umiemy podróżować w czasie, wiele wizji udało się zrealizować. Co więcej, kilka urządzeń powstało tylko po to, aby urzeczywistnić pomysły zaproponowane przez autorów filmu. Najlepszym przykładem jest chyba latająca deskorolka, która pojawiła się w sprzedaży dokładnie wtedy, gdy w kalendarzu wypadła data z licznika McFly’a. Kilka miesięcy później niż w filmie pojawiły się też sznurowane automatycznie buty Nike. Wciąż nie doczekaliśmy się jednak hologramowych reklam outdoorowych oraz nie poruszamy się latającymi samochodami. Chociaż kto wie, może jeszcze wszystko przed nami – fruwające auta pojawiają się w wielu innych filmach sci-fi, które przewidziały je w nieco późniejszym czasie.
Zimna wojna w… XXI wieku
Zupełnie nietrafione okazały się przewidywania w Odysei kosmicznej. Wciąż nie udało nam się przeprowadzić lotu na położonego dość blisko Ziemi Marsa, a co dopiero mówić o eksploracji kosmosu i odkrywaniu nowych form życia. W części pierwszej w reżyserii Stanleya Kubricka zostają przedstawione odległe dziś wizje lotu na Jowisza oraz przenoszenia się w inny wymiar. Według scenariusza to wszystko miało być już możliwe w 2001 roku.
Jeszcze więcej niesprawdzonych prognoz znajdziemy w kontynuacji serii z lat 80. Szczególnie zabawny z dzisiejszej perspektywy wydaje się wpleciony do filmu wątek polityczny: w 2010 roku na Ziemi wciąż trwa zimna wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Jak na ironię, rok po premierze filmu rozpoczęła się pieriestrojka Michaiła Gorbaczowa, w której niejeden z ówczesnych analityków dostrzegał zwiastun upadku czerwonego kolosa.
Hibernacja
Równie ciekawym zagadnieniem pojawiającym się w filmach sci-fi jest hibernacja, która – podobnie jak wehikuł – pozwala na podróże w czasie. Z tą różnicą, że jest to podróż wyłącznie w jedną stronę. Produkcje poruszające tę kwestię skupiają się zawsze na dwóch aspektach: jak proces hibernacji wpływa na hamowanie procesu starzenia i/lub jak bohater przystosowuje się do zupełnie obcego środowiska. W Wiecznie młodym z Melem Gibsonem zwrócono uwagę, że nawet jeśli kiedyś ta metoda stanie się skuteczna, to może powodować ogromne spustoszenie w organizmie.
Z zupełnie innej strony podszedł do tematu hibernacji Juliusz Machulski w Seksmisji, co jest oczywiście zrozumiałe ze względu na fakt, że był to zupełnie inny gatunek filmowy. Od kwestii technicznych ważniejsze były walory rozrywkowe oraz ukryte przekazy, szydzące z władz PRL. Co się natomiast tyczy głównej osi fabularnej – mężczyźni jak dotąd wciąż żyją, ale jeśli wziąć pod uwagę, że akcja filmu toczy się dopiero w 2044 roku…
Na koniec warto dodać, że od lat funkcjonuje swego rodzaju “pośrednia” forma hibernacji. W zakładach kriogenicznych przechowuje się dziś w niskich temperaturach organy denata, które mają pozwolić mu na powrót do świata żywych, gdy tylko pozwolą na to możliwości medycyny.
Klonowanie
Klony ludzkie również nie są domeną naszych czasów. Udało nam się już wprawdzie sklonować wiele ssaków, ale wbrew temu, co pokazują filmy sci-fi, kopie nie są bardziej idealne od swoich oryginałów (wiele ze sklonowanych zwierząt umierało z powodu wad genetycznych). Jest też niemal pewne, że ludzkie klony nie byłyby w stanie znać myśli swojego pierwowzoru (jak sugerowano w Replikancie z Van Dammem w roli głównej).
Na przeszkodzie w realizacji tych filmowych wizji stoją jednak nie tylko możliwości nauki, ale również kwestie etyczne. W opinii przeciwników klonowania pojawia się m.in. argument, że w skrajnych przypadkach może dochodzić do manipulacji pulą genów, w celu tworzenia jednostek o pożądanych cechach. Zamiast ludzi powstawałyby więc androidy w ludzkich skórach.
Moralna strona klonowania została w ciekawy sposób poruszona w dystopii Wyspa z 2005 roku. Według tej ponurej wizji Ziemia została skażona, dlatego ludzkość musiała zamieszkać pod powierzchnią. Z czasem dwójka bohaterów dociera na powierzchnię i poznaje straszliwą prawdę. W rzeczywistości mieszkańcy schronu byli jedynie klonami zamożnych Amerykanów. A “skopiowano” ich po to, aby posłużyli im za przechowalnie zapasowych narządów…