SZYBKA PIĄTKA #27. Filmy, które najczęściej oglądaliśmy
Jan Dąbrowski
1. Nagi lunch
Pierwszy film, który uświadomił mi, jak sugestywna może być wizja reżysera. Podczas seansu coraz szerzej otwierałem oczy ze zdziwienia (np. na widok gadającej maszyny do pisania o owadzich kształtach). Nigdy przedtem nie spotkałem się z tak dziwacznym, surrealistycznym, a przy tym czytelnym obrazem. Zdumienie bardzo szybko przeszło w zachwyt i zalążek świadomości, jaką władzę nad widzem może mieć reżyser. Po pierwszej projekcji, kiedy już ochłonąłem i powtórzyłem sobie w myślach wszystkie zapamiętane sceny, postanowiłem zapisać sobie nazwisko Cronenberg. Od tamtej pory widziałem mnóstwo razy, często też jest włączony w tle, a klimat sam rozlewa się po pokoju.
2. Wielki Szu
Jan Nowicki z brodą, w nienagannym garniturze i kapeluszu, ze swoim ostrym jak brzytwa uśmiechem w roli „człowieka, z którym nie można wygrać” – a poza tym klimat epoki, świetne dialogi i karciane oszustwa. Dodatkowo sentyment, bo część filmu powstała w moich rodzinnych stronach. Rozrywka dobra i niegłupia, w dodatku bardzo powtarzalna.
3. Życie Carlita
Widziany w telewizji, bardzo mi się spodobał (nie tylko dlatego, że Al Pacino wybitnym aktorem jest i basta). Chyba najbardziej dlatego, że na poważnie traktuje relacje z dawnymi przyjaciółmi, kobietami. Do tego barwna rzeczywistość klubów, strzelanin i portorykańskich gangsterów i reżyseria Briana De Palmy. Kiedy czas pozwala, oglądam z zachwytem.
4. Glengarry Glen Ross
Bardzo lubię filmy, gdzie pozornie nic się nie dzieje – a szczególnie Glengarry Glen Ross – historię kilku facetów, którzy zmagają się z realiami kiepskiej pracy w call center. W zasadzie niemal teatr telewizji. Aktorzy (i to jacy!) dwoją się i troją, każdy wykonuje tutaj popis swoich zdolności. Ogląda się niesamowicie, w sumie nie kończąca się przyjemność (no i Al Pacino, w charakterze wisienki na szczycie tortu). Dzisiaj tego typu kino na wysokim poziomie zdarza się sporadycznie, aczkolwiek…
5. Locke
…Tom Hardy też pokazał, co potrafi. Locke to w zasadzie monodram, który uatrakcyjniono świetną oprawą audiowizualną. Chwilami jest to naciągane dzieło, zgoda. Mimo to, głos Hardy’ego, w którym słychać cały wachlarz emocji, nastrój filmu i przyjemna muzyka czynią z tego filmu dobre słuchowisko na wieczór, lub do układania książek, lub prasowania.
Poza tym: Mimo wielu seansów Detektywa, nadal lubię obejrzeć poszczególne fragmenty, czasem odcinek, dwa. Ani trochę mi nie spowszedniał.
Kornelia Farynowska
Świadomie wpisałam ten film na pierwsze miejsce – znam go na pamięć, zawsze chętnie oglądam i potrafię doszukać się czegoś nowego. Park Jurajski jest równie dobry, jak książka, na podstawie której powstał (a to rzadkość, żeby i oryginał, i adaptacja były rewelacyjne). Podoba mi się, że Spielberg równo rozłożył w filmie dramat, humor oraz dinozaury i nie nadużył przy tym efektów specjalnych, które do dzisiaj wyglądają znakomicie. Poza tym – uśmiech Jeffa Goldbluma od razu poprawia mi humor. Podobnie jak Sama Neilla – dzięki Parkowi Jurajskiemu mam od dawna sentyment do obu panów.
2. Harry Potter i więzień Azkabanu
Należę do pokolenia, które dorastało z Harrym Potterem, ale starannie udaję, że po Więźniu Azkabanu nie powstał już żaden film z tej sagi. Do wszystkich trzech pierwszych części wracam za to bardzo chętnie. Kamień filozoficzny i Komnatę tajemnic uważam za bardzo dobre kino familijne, pełne ciepła i humoru, ale Więzień Azkabanu to moim zdaniem wręcz arcydzieło. To wierna adaptacja, która właściwie mogłaby funkcjonować jako pojedynczy film, a przy tym jest zrobiona z artystycznym, nienachalnym, subtelnym polotem. Plus Gary Oldman – więcej chyba nie muszę tłumaczyć?
3. Północ – północny zachód
Postawię sprawę jasno – uwielbiam Hitchcocka, uwielbiam stare Hollywood i uwielbiam thrillery. Nie ma szans, żebym była obiektywna. W filmie są piękne ujęcia, ładne widoki, dawka humoru na poziomie, zagadka do rozwiązania, kultowe sceny i Cary Grant. Swoją drogą, jeśli ktoś nie wie, czemu był obiektem kultu, to Północ… jest jedną wielką odpowiedzią na to pytanie.
4. Okno na podwórze
Tak jak mówiłam, uwielbiam Hitchcocka. Nie chciałam wymieniać dwóch filmów tego samego reżysera, ale po prostu inaczej się nie dało. Zawsze chętnie oglądam Okno na podwórze, bo to wciągająca, dobrze zagrana historia, zwłaszcza jeśli ktoś tak jak ja lubi skondensowane opowieści. A honory hitchcockowskiej blondynki tym razem pełni Grace Kelly – klasa sama w sobie.
5. Przylądek strachu (1991)
Sama nie wiem, skąd mi się bierze sentyment do tego filmu, ale potrafię go rozpoznać po jednym kadrze i parokrotnie zdarzyło mi się stracić dwie godziny z życia, jeśli weszłam do pokoju, a w telewizji akurat leciał Przylądek strachu. Lubię do niego wracać, z przyjemnością patrzę na ujęcia i podziwiam, jak demoniczny potrafi być Robert De Niro. A przy okazji – nie lubię w filmach przemocy, bicia i krwi, ale właściwie trudno mnie porządnie wystraszyć. A jednak jest w Przylądku strachu scena, od której aż podskoczyłam. Konia z rzędem temu, kto ją odgadnie.
Rafał Oświeciński
1. Władca Pierścieni
Absolutny, zdecydowany numer jeden, jeśli chodzi o film najczęściej oglądany. W kinie byłem na każdej z trzech części co najmniej 4 razy, wersje kinowe (na dvd) widziałem kolejne 2 razy, kilkanaście razy wersje reżyserskie każdej części (te uważam za jedyne właściwe), a dodatkowo pełne wersje z komentarzami reżysera, aktorów i specjalistów od efektów specjalnych. Tak jak naród polski nie widzi Świąt bez Kevina, tak dla mnie tradycją jest seans Trylogii. Oczywiście to wszystko motywowane umiłowaniem dla Tolkiena oraz zachwytem nad pasją Petera Jacksona i spółki, pietyzmem w odtwarzaniu Śródziemia i dziesiątkami scen, które powodują przejście ciar po plecach. Tak, jestem fanbojem, ale co dziwne, zupełnie, ale to zupełnie ignoruję Hobbita.
2. Mechaniczna pomarańcza
Jeśli myślę „kino kreatywne” lub „kino odważne”, to film Stanleya Kubricka od razu staje mi przed oczami. Wyobraźnia tego reżysera jest nieograniczona, pomysły fascynujące, a świadomość tego, że tego typu kino powstało 44 lata temu automatycznie budzi mój szacunek i zmusza do ostrożnej oceny dzisiejszego kina „kreatywnego” czy „odważnego”.
3. Zagubiona autostrada
W kinie byłem chyba z 5 razy, później na VHS i dvd zaliczyłem również kilka. Esencja filmowej tajemnicy i stylu lynchowskiego – teoretycznie to zabawa w odkrywanie sekretów, szukanie odpowiedzi na zagadki, ale po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że światem Lyncha rządzi przypadek, abstrakcja i poetyka snu. I to niezmiennie mnie fascynuje, tym bardziej, że to przykład idealnego mariażu obrazu i muzyki.
4. Rambo 2 i 3
Miałem taką kasetę VHS 360 minut. A na niej 3 części przygód Johna, z których każda kolejna była w gorszej kopii (trójka wówczas była nowością). Pierwsza część nie zachwyciła mnie tak, jak na to zasługiwała, bo wiadomo, to dramat o wojennej traumie, dlatego często przewijałem na to, co Rambo robił w Wietnamie i Afganistanie. Oglądałem to niezliczoną ilość razy do tego stopnia, że nawet niedawno, przy okazji seansu „Rambo II” w telewizji, złapałem się na skutecznym przewidywaniu, co się stanie w kolejnej scenie.
5. Miś
Jaki jest „Miś” każdy widział, każdy zna, każdy kojarzy. Najlepsza polska komedia wszech czasów, w której każda, ale to każda scena jest nośnikiem komizmu.