SZYBKA PIĄTKA #27. Filmy, które najczęściej oglądaliśmy
Tym razem piszemy o filmach, do których najczęściej wracamy. Nie raz zaliczyliśmy po kilkadziesiąt seansów wybranych tytułów. To filmy, od których jesteśmy uzależnieni. To najklarowniejsze przykłady naszego kinofilstwa i oddania X muzie. Znamy te produkcje na pamięć, nie zaskakuje już nas żadna sekunda, kojarzymy najsubtelniejszą nutkę ich soundtracków. Mimo to nieustannie nas do nich ciągnie, nigdy się na nich nie nudzimy. Oglądamy je w kółko i w kółko. Za każdym razem to takie samo przeżycie, jak przy pierwszym seansie.
Poniżej nasze redakcyjne Szybkie Piątki. Jakie filmy wy widzieliście najwięcej razy?
Maciej Niedźwiedzki
W zeszłym miesiącu widziałem dwukrotnie. W ciągu całego życia doliczyłbym pewnie z sześćdziesiąt. Nie potrafię obejrzeć tylko jednej sceny z tego filmu. Zawsze oglądam całość. Gladiator to film dla mnie wyjątkowy, szlachetnie podniosły, wielki w każdym ujęciu. Tego potrzebuję, nic innego mnie tak nie motywuje jak ten film. Oglądając Gladiatora, czuję, jakbym unosił się nad ziemię. Mój organizm regularnie domaga się ponownych seansów. Jestem więźniem filmu Scotta.
2.Titanic
Gdy tylko pojawił się na VHS-ach, to kaseta z filmem Camerona praktycznie nie opuszczała odtwarzacza. Zdarzało mi się oglądać ten film kilka razy w tygodniu. Obecnie każdego roku minimum dwa razy wracam do Titanica, na całe trzy godziny. Nie potrafię inaczej. Najpierw zdumiewają mnie wspaniałe dekoracje, wnętrza i bogactwo. Potem z jeszcze większą przyjemnością obserwuję, jak Cameron to wszystko spektakularnie nurza w otchłań oceanu. Wspaniała katastrofa.
3. Ojciec Chrzestny II
Bardzo prawdopodobne, że to najlepszy film w historii kina. Imponuje mi, jak misternie upleciona jest intryga tego filmu. W Ojcu chrzestnym II Al Pacino (to paradoks, ale to aktor, za którym generalnie nie przepadam) dostarcza najgenialniejszą kreację wszech czasów. Kilkanaście wybitnych scen i to ostatnie ujęcie, które kumuluje w sobie wszystkie emocje zawarte w arcydziele Coppoli. Co roku obowiązkowe dwa, trzy seanse. Jestem uzależniony od wgniatającego w ziemie finalnego kadru Ojca chrzestnego II. Za każdym razem przeżywam to równie intensywnie. Szok i trauma. Niejednokrotnie od razu włączałem film od nowa, by doświadczyć tego ponownie. Film-narkotyk.
4. Forrest Gump
Każdego roku potrzebuję też sensownej dawki ckliwości, wzruszeń, czaru i filmowej magii. Forrest Gump urzeka mnie swoim ciepłem, żarty wciąż trafiają w moje poczucie humoru. Uwielbiam Toma Hanksa w roli głównej i uskrzydlający motyw muzyczny. Film Zemeckisa to mieszanka rzeczy, których w kinie zawsze szukam. To jeden z moich filmów założycielskich. W ciągu całego życia na pewno zaliczyłem z trzydzieści seansów.
5. Mroczny rycerz
Gdy film trafił na płytki DVD, to od momentu rozdarcia folii film Nolana oglądałem chyba siedem dni pod rząd. Później regularnie wracałem do Mrocznego rycerza, każdego roku zaliczając pięć-dziesięć seansów. Przyciągał mnie elektryzujący, magnetyczny Heath Ledger i mnóstwo efektownych, klimatycznych scen z Batmanem. Jestem wielkim fanem filmu Nolana, pomimo spartolonej, nużącej i infantylnej sekwencji na dwóch statkach. Nie powinno być ich w ogóle, ale obie powinny wybuchnąć. Każda inna opcja nie wchodziła w grę. Jednak przy każdym seansie: przy pierwszym i trzydziestym czuję się w jej trakcie równie niekomfortowo.
Przyznam się jeszcze, że zaliczyłem mnóstwo seansów Wesela Smarzowskiego, Kariery Nikodema Dyzmy i Tajemnicy Brokeback Mountain. Oczywiście jeszcze Toy Story!
Karolina Chymkowska
Mój najukochańszy i najulubieńszy film wszech czasów, a zważywszy na jego niebagatelną długość, niewykluczone, że spędziłam z nim całe miesiące, jeśli nie lata. A jednak, chociaż znam go na pamięć i mogę recytować kwestie jednocześnie z aktorami, ciągle mi się wydaje, że przy każdym seansie odkrywam coś nowego. Być może po prostu za każdym razem ja sama jestem inna i co innego się dla mnie liczy. Odrobinę zmienia się interpretacja, inaczej patrzę na znaczenie konkretnej sceny, coś wybija się na pierwszy, a co innego schodzi na dalszy plan.
2. Robin Hood – książę złodziei
Pierwszy film, jaki oglądałam w domu na wideo – i został ze mną na zawsze. Nigdy nie odpuściłam żadnej okazji, by odwiedzić lasy Nottingham, nieodmiennie płaczę nad losem niewidomego sługi, parskam śmiechem na wzmiankę o odwołaniu Bożego Narodzenia i wzruszam się, kiedy na scenę wkracza Ryszard Lwie Serce.
3. Stowarzyszenie umarłych poetów
Film, do którego mogę wracać w nieskończoność: najbardziej dla Nuwandy i niezapomnianej sceny finałowej. O Kapitanie, mój Kapitanie…
4. Forrest Gump
Od piórka do piórka. I zawsze się za nim rozglądam pomiędzy seansami…
5. To właśnie miłość
Odświeżane regularnie co roku, najczęściej na początku grudnia. Nic nie wprowadza mnie tak skutecznie w świąteczny nastrój. Za każdym razem inny wątek okazuje się tym aktualnie ulubionym.
Bonusowo trzy trylogie, zawsze za porządkiem jak za panią matką: Powrót do przyszłości, Indiana Jones i Ojciec chrzestny.
Jacek Lubiński
1. Aliens (lub koszmarne, polskie Obcy – decydujące starcie)
Nie jestem nawet w stanie określić ile razy widziałem ten film, ale podejrzewam, że ostateczny wynik i tak trzeba by było jeszcze pomnożyć przez 10. Wpierw wszystko ograniczało się do ciągłego latania do wypożyczalni wideo po zdartą, ale posiadającą swój urok kasetę, za której przetrzymywanie i tak trzeba było potem często dopłacać (szczęśliwie były to koszta wielokrotnie dzielone na kilka osób). Potem, dzięki uprzejmości TVNu, przyszedł czas na wersję reżyserską, która wspólnie z Alien 3 okupowała przez lata domowego VHS-a (oczywiście nagranego z niezwykłą wprawą, bez reklam). Dziś film oczywiście dumnie stoi na półce w całym pakiecie na błękitnym krążku, choć częstotliwość i magia sięgania poń już nieco przyblakła.
2. Terminator 2
Kolejny dowód na to, że James Cameron był swego czasu nie tylko ‘królem świata’, ale i władcą epoki wideo (True Lies i Otchłań na pewno zmieściłyby się w Szybkiej Dziesiątce). Swego czasu jego T2 długo gościło w odtwarzaczu równie często, co sequel Obcego, a i potem łapało się – niekiedy całą rodziną – każdy kolejny seans w TV (tutaj przodował już głównie Polsat). Do tego dochodzą też wielokrotne projekcje ‘w głowie’, na szkolnych zajęciach oraz odgrywanie poszczególnych scen w przerwach tychże (choć toaleta nie była akurat najlepszym pomysłem). To siła, której nigdy nie odczują wychowane na kolejnych sequelach/prequelach/rebootach/remake’ach/podróbkach pokolenia.
3. Naga broń oraz Naga broń 2 1/2
Nie potrafię rozdzielić. Być może dlatego, że bywały nie tylko takie weekendy, ale i tygodnie, w których filmy te leciały 24/7 (oczywiście na Video Home System), niezależnie od tego, kto akurat był w domu. Ba! Niejaką tradycją stało się, że mało kto wtedy z tego domu wychodził (dzięki bogu można już było zamawiać pizzę na telefon, choć zdarzało się, że nie mieli sosu). To właśnie wtedy odkryłem, że śmiech może być bolesny – może nie tak bolesny, jak jazda na rowerze bez siodełka, ale bolesny.
4. Serenity
Kolejny przykład tytułu, z którego znam na pamięć każdy dialog. Co ciekawe, po raz pierwszy film obejrzałem bez świadomości istnienia serialu (dzięki, Patryk!). I wciąż częściej wracam właśnie do Serenity, niż do Firefly. To idealne remedium na brak pomysłów na to, co obejrzeć następne. Działa za każdym razem.
5. Avatar
W samym tylko kinie byłem bez mała z 8 razy – oczywiście nie po to, by wgłębiać się w prostą jak drut historię, lecz dla niezwykłego świata, który w 3D jako jedyny naprawdę ożywał. Ta głębia, te kolory, ta faktura to zresztą wciąż the best of the best of the best w tym temacie, więc domowe seanse szybko stały się rytualną rutyną.
Bonus: trailer do 300 łyknąłem swego czasu przypuszczalnie tyle razy, ile oznajmia tytuł – małe arcydzieło, które na swój sposób przerasta sam film.