SZYBKA PIĄTKA #27. Filmy, które najczęściej oglądaliśmy
![film.org.pl_picmonkey-collage | Film.org.pl](https://film.org.pl/wp-content/uploads/2020/12/film.org_.pl_picmonkey-collage-830x475.jpg)
Dawid Gawałkiewicz
1. Buntownik z wyboru
Gdy myślę o tytule, który najczęściej oglądałem od razu na myśl przychodzi mi „Buntownik z wyboru”. Jest to mój ulubiony film, naprawdę kocham kreacje Williamsa i Damona. Scena w parku za każdym razem wzrusza równie mocno, niektóre dialogi znam na pamięć. No i zawsze rodzi się pytanie – ile Willa Huntinga jest w każdym z nas?
2. Infiltracja
Zdaje sobie sprawę, że ten film to tzw. „jednostrzałówka”, ale pokazywałem go sporej liczbie osób i oglądając go za każdym razem bawiłem się równie dobrze. Klasyczna historia dwóch „szczurów”, jednego w policji, a drugiego w mafii jest warta zobaczenia głównie przez role Damona i DiCaprio. Przy ponownym seansie można czasem dostrzec fajne smaczki, które są widoczne tylko dla uważnego widza.
3. Social Network
Co tu dużo gadać – Fincher. Widziałem większość jego filmów, ale to właśnie „Social Network” jest tym, do którego wracam z przyjemnością. Fakt, jest to zamknięte dzieło w którym próżno dopatrywać się jakiegoś drugiego dna czy ukrytego przesłania, jednak za każdym razem gdy ten obraz oglądam zachwycam się na nowo. Muzyka, dialogi, gra aktorska – wszystko tam jest perfekcyjne. Do dziś zastanawiam się dlaczego otrzymał on tak mało nagród…
4. Zostań
Zostań. Niepozorny film, z kapitalną rolą McGregora i zapadającą w pamięć krecją Goslinga. „There’s too much beauty to quit”, czyli tekst, który bije na głowę wszelkie argumenty za samobójstwem. Plus bogata symbolika i piosenka Massive Attack „Angel”, która na stale zagościła w mojej mp3. Zachowuje się niczym dealer, bo każdej nowopoznanej osobie polecam ten film, a czasem nawet oglądam wspólnie.
5. Kevin sam w domu
W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć Kevina samego w domu. Obraz który nie darzę szczególną sympatią ani antypatią ot po prostu jeszcze jeden film świąteczny, którym jesteśmy katowaniu od dekady czy dwóch, w związku z czym musiał się on wryć w pamięć i zawsze raz na rok gdzieś tam będzie leciał w tle. Jeśli mam wybór – nie oglądam, ale z kronikarskiego obowiązku musiałem o nim wspomnieć.
Darek Kuźma
Niesłusznie sprowadzany do miana prostego “filmu świątecznego”, obraz wyreżyserowany przez Franka Caprę dostarcza mi nieustannie wzruszeń i refleksji nad samym sobą oraz otaczającym światem. I za każdym razem odnajduję w nim coś nowego, co sprawia, że odbieram go zupełnie inaczej.
2. Obywatel Kane
Uznaję opus magnum Orsona Wellesa za jeden z najbardziej dołujących filmów, jakie widziałem w swoim życiu (żadne potwory czy narkomańskie strzykawki nie są moim zdaniem tak smutne, jak świadomość, że nigdy nie da się do końca poznać drugiego człowieka), ale wracam do niego z ogromną przyjemnością.
3. Fisher King
Ten film ma w sobie wszystko, czego oczekuję od dobrego kina, a przy okazji suma wszystkich jego składników wykracza dalece poza wspaniałość poszczególnych elementów. Gilliama zawsze podziwiałem za kreatywność i wyobraźnię, ale to jego najbardziej “przyziemny” film jest mi najbliższy.
4. Stowarzyszenie Umarłych Poetów
Dzięki Weirowi i Williamsowi pokochałem Whitmana, Emersona, Thoreau i amerykańskich transcendentalistów zanim jeszcze wiedziałem, że tacy ludzie kiedyś żyli i pisali, ale od tamtego pierwszego spotkania stali się nieodłączną częścią mojego życia. Tak jak Stowarzyszenie Umarłych Poetów i jego wydźwięk.
5. To właśnie miłość
Idealna pozycja świąteczna, dowcipna, smutna, słodka, gorzka, zaskakująca, sentymentalna. Nie jest może wielkim dziełem sztuki filmowej, ale ma w sobie coś niezwykłego, co wykracza poza pewne schematy i życiowe banały. Oglądana z wielką przyjemnością każdego roku na pięć tygodni przed świętami Bożego Narodzenia.
BONUS: Wtóruję koledze Jackowi w przypadku zwiastuna do 300, który co najmniej 169 razy oglądaliśmy wspólnie, wprawiając jednocześnie koleżankę Karolinę, która najwyraźniej nie zamierza się do oglądania tego małego dzieła przyznawać, w stan przed-Hulkowy…
Krzysztof Walecki
1. Brunet wieczorową porą
Mój ulubiony film Barei, komedia, która łączy absurd życia w ówczesnej Polsce, kryminalną intrygę, a w finale nawet kino akcji, gdy obserwujemy pościg głównego bohatera za “czerwonym kapeluszem”. Plus cały wór nieśmiertelnych tekstów, być może nie tak kultowych, jak te z “Misia”, ale dla mnie równie charakterystycznych: “Przepraszam, ale mam ważny międzynarodowy telefon”, “Czekaj no, w twarz?!”, “Przechodniu, trzymaj się zebry” itd.
2. Na przedmieściach
Nie było chyba drugiego filmu, który równie często oglądałbym w swoich szczenięcych latach. Czarna komedia Joe Dantego z Tomem Hanksem o sąsiadach z piekła rodem jest krytyką idealnie przystrzyżonych trawników, jednakowo wyglądających domków i tzw. sąsiedzkiej życzliwości czyli w rzeczywistości szpiegowania, obgadywania i krytykowania. Przewrotność tego filmu polega na tym, że choć w finale twórcy przyznają rację głównym bohaterom, to jednak wcześniejsze argumenty pozostają w mocy. Szalona groteska, wielce rozrywkowa, ale też dająca do myślenia.
3. Blue Velvet
Za każdym razem, gdy film Lyncha leci w telewizji, a ja mam możliwość go obejrzeć, robię to. Jest jakaś siła, która ciągnie mnie do odkrywania na nowo tajemnicy znalezionego ucha oraz wyjątkowo chorego losu piosenkarki, Dorothy Vallens. Reżyser “Miasteczka Twin Peaks” sprawia, że za każdym razem, gdy Jeffrey chowa się w szafie, czuję dokładnie to, co on – strach, podniecenie, ale i potrzebę doprowadzenia sprawy do końca. Więc i ja nie zamykam oczu, bez względu na to, co widzę.
4. Szklana pułapka
Dla mnie jest to arcydzieło kina akcji, film, który nadał temu gatunkowi świeżości i pokazał, jak powinno być ono kręcone. John McTiernan to inscenizacyjny geniusz, a pojedynek Bruce’a Willisa i Alana Rickmana nawet za pięćdziesiątym razem trzyma w niesłychanym napięciu.
5. Ucieczka z Nowego Jorku
John Carpenter pozostaje moim ulubionym reżyserem, a pierwsza “Ucieczka” ulubionym filmem. Dawniej czysty eskapizm, ale teraz widzę, co mnie ciągnęło ku temu “kultowcowi” przez te wszystkie lata. Chodzi o antybohatera, Snake’a Plisskena, który staje na głowie, aby uratować prezydenta, jednocześnie będąc kompletnie obojętnym wobec tego, po co to robi. Bo chce przeżyć? Pewnie, ale gdy w finale pyta ocalonego, jak ten się czuje wiedząc, że tyle osób zginęło, aby on mógł żyć, dostrzegamy że Plisskenowi więcej leży na sercu niż sam by przyznał. Jego gest w finale jest tym bardziej wymowny. A poza tym to nadal wspaniale pesymistyczna wizja przyszłości (a raczej przeszłości – akcja dzieje się w roku 1997) i ekscytujące kino akcji.