REKLAMA
Ranking
SZYBKA PIĄTKA #114. Ulubione polskie filmy
REKLAMA
Jacek Lubiński
Zadanie to wydaje mi się kompletnie niemożliwe, więc bez powtarzania za innymi (bo to nieładnie), oto pierwsza piątka z brzegu. Tego prawego oczywiście, bo wiadomo, że po lewej nic nie ma.
- Jak rozpętałem II wojnę światową – trzy filmy w jednym, czyli prawdziwa wojenna epopeja komediowa. Na swój sposób to taka trochę powtórka po Zezowatym szczęściu – które też lubię – bo przecież Franciszek Dolas też miewa sporego pecha. Doskonała rola Mariana Kociniaka, którego nie sposób nie lubić. Świetny humor, cięte dialogi, które już dawno weszły do mowy potocznej, i ani jednej błędnej nuty w tym niespełna czterogodzinnym fresku – przewijającym się przez całą, ogarniętą wojną Europę, niczym Lawrence przez pustynię – sprawiają, że jest to rzecz wciąż najwyższej próby.
- Giuseppe w Warszawie – najwyraźniej o wojnie umiemy o wiele lepiej opowiadać w tonie prześmiewczym, niż tworząc poważne superprodukcje. A przynajmniej kiedyś potrafiliśmy, bo dziś filmów takich, jak Giuseppe… właściwie nie ma. A szkoda. Jakby nie było, film ten niewiele ustępuje jakością poprzednikowi, a miejscami, dzięki znakomitej kreacji Cybulskiego, jest nawet śmieszniejszy. Klasyka.
- Vabank – co tu dużo pisać, Machulski zrobił iście amerykańskie kino na polskim podwórku, nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą. Ba! Równie mocno udał mu się sequel, co przecież nawet za wielką wodą nie zawsze wychodzi. Aż dziw bierze, że choć postęp technologiczny idzie do przodu, to kino polskie jakby cofa się względem takich tytułów jak Vabank właśnie. W końcu czy ktoś obecnie tworzy równie klasowe, idealnie wyważone pod każdym względem, tak pięknie gatunkowe i rozrywkowe historie, do których nie sposób się nijak przyczepić? No właśnie.
- Krzyżacy – kolega wymienił już Potop, więc ja pojadę inną ekranizacją, do której mam olbrzymią słabość. Nie jest to może film idealny, a i przypuszczalnie z perspektywy czasu tu i ówdzie odrobinę się zestarzał, ale wciąż pozostaje olbrzymim, kolorowym, imponującym widowiskiem, do którego chce się wracać. Szkoda jedynie, że – jak zresztą w przypadku większości starych filmów – nie jesteśmy rozpieszczani przez dystrybutorów jakimiś porządnymi wydaniami, które szłyby w parze z jakością danych dzieł. Niby nie mamy się czego wstydzić, a jakoś mało kto chce się chwalić i pokazywać tak, żeby siary nie było. Wstyd trochę.
- Nie lubię poniedziałku – i jeszcze jedna bezbłędna komedia, w której wszystko gra i cyka. Film, przy którym raczej nie zrywamy boków ze śmiechu, za to siedzimy z bananem na twarzy, czując się po prostu dobrze i swojsko. Bo oprócz sympatycznie skleconej z pociesznych epizodów fabuły, jest to piękna pocztówka dawnej Warszawy, której już nie ma i która już nie wróci. Łazuka pamięta, choć nawet jego już na torach nie spotkamy…
Bonus: wszystko od Barei. Wszystko.
Michalina Peruga
- Pociąg – thriller, melodramat i dramat psychologiczny w jednym. W pociągu jadącym z Warszawy na Hel grasuje morderca, a tymczasem w jednym przedziale sypialnianym spotykają się Marta i Jerzy. Choć zmagający się z własnymi problemami bohaterowie mieli spędzić podróż w samotności, zmuszeni są sobie towarzyszyć i szybko zbliżają się do siebie. Dzięki długim rozmowom nawiązują nić porozumienia. To wzruszający, wywołujący nostalgię film o samotności i zwykłej, ludzkiej potrzebie bliskości z drugim człowiekiem.
- Nóż w wodzie – to najlepszy film Romana Polańskiego, przy całej mojej miłości do jego „trylogii apartamentowej”. Nóż w wodzie to wybitne osiągnięcie polskiej kinematografii, okraszone wyjątkową, jazzową muzyką Krzysztofa Komedy. Atmosfera jest gęsta od podskórnych emocji trójki bohaterów, statecznego małżeństwa i młodego buntownika, i eskaluje w momentach męskiej walki o władzę, co dodatkowo podkreśla praca kamery i zdjęcia Jerzego Lipmana.
- Dom zły – kino Wojciecha Smarzowskiego to jedna wielka terapia szokowa dla widza, kompendium polskich wad narodowych w pigułce: korupcji, łapówkarstwa, alkoholizmu. To zawsze filmy o wyrazistym charakterze, prowokujące do niezbyt optymistycznej refleksji nad stanem polskiego społeczeństwa. Nie inaczej jest z Domem złym, który mocno daje widzowi w kość, ukazując polską prowincję w najgorszym wydaniu. Bieda, alkohol, agresja, nihilizm i brak nadziei przebijają z ekranu, czyniąc doświadczenie oglądania jednocześnie elektryzującym i mocno zachodzącym za skórę.
- Poszukiwany, poszukiwana – ciężko wybrać ze wszystkich polskich komedii okresu PRL-u tę najlepszą, wszak powstawały wówczas prawdziwe perełki takie jak Miś czy Nie lubię poniedziałku. Moje serce jednak już wiele lat temu skradł film o pracowniku muzeum, który w wyniku zabawnych perypetii związanych z kradzieżą z jego muzeum obrazu ucieka przed milicją i rozpoczyna pracę jako gosposia domowa, pani Marysia. Poszukiwany, poszukiwana to nie tylko ogrom przekomicznych scen i najlepszych dialogów w historii polskiego kina, takich jak: „Mój mąż z zawodu jest dyrektorem” lub „procent cukru w cukrze”, ale także świetna aktorska kreacja Wojciecha Pokory.
- Wieża. Jasny dzień – fabularny debiut studentki łódzkiej filmówki zrobił na mnie spore wrażenie, plasując się bardzo wysoko na mojej liście najlepszych filmów 2018 roku. To kino, jakie uwielbiam – nieoczywiste, pełne realizmu magicznego, mocno osadzone w tradycjach kina grozy, igrające z uczuciami widza, trzymające go w ciągłym napięciu, a także nawiązujące do klasyki kina – w tym przypadku do twórczości Stanleya Kubricka czy Michaela Hanekego.
REKLAMA