Sztuczne światy – RUBEN BRANDT, KOLEKCJONER
Ruben Brandt, kolekcjoner jest filmem wyrafinowanym formalnie i narracyjnie zawiłym. Sięgającym po przeróżne malarskie stylistyki: od impresjonistycznych pejzaży, przez zdeformowane ekspresje Picassa i fantastyczne kompozycje Dalego, po fotorealistyczną sztukę XXI wieku. Mieszającym ze sobą filmowe gatunki: od nowoczesnego kina akcji, przez kino noir i film szpiegowski, po psychodramę i mind games movies. To w tym samym stopniu niekonwencjonalne heist movie (logistyczna i organizacyjna strona skomplikowanych kradzieży jest całkowicie nieistotna), co kino psychologiczne, wprowadzające nas w świat schizofrenika. Twórcy tyle samo uwagi poświęcają efektownej inscenizacji, co analitycznej podróży w głąb zniewolonego umysłu głównego bohatera. Fabuła pozornie zmierza żwawo do przodu, ale tak naprawdę jest statycznym portretem. Studium lęku, ujętym w zastanawiającą klamrę kompozycyjną.
W czym rzecz? Początek węgierskiej animacji przypomina otwarcie pierwszego Matrixa. Złodziejka wykrada z muzeum egipski wachlarz i ucieka przed ścigającym ją prywatnym detektywem. Nie jestem przekonany, czy słowo „spektakularna” uczciwie oddaje wizualny rozmach tej pogoni, mającej w sobie odrealnioną otoczkę produkcji Wachowskich, tempo najlepszych scen z Mission: Impossible i brawurę otwarcia Casino Royale. Cała sekwencja, w moim odczuciu o kilka minut przeciągnięta, wydaje się być artystycznym credo całej produkcji. Reżyser, Milorad Krstić, od ekonomii form ekspresji wyżej ceni przesadę i eksces. Od eksploracji jednej konwencji woli korzystanie z całej rozpiętości gatunkowego repertuaru. Efekt tak zachłannego twórczego podejścia jest w tym przypadku naprawdę zdumiewający.
Poznana w pierwszych scenach złodziejka o imieniu Mimi doprowadza nas do Rubena Brandta: światowej sławy psychiatry, którego prześladują przerażające wizje i senne koszmary. Co istotne, wszystkie są związane z kilkunastoma obrazami: eksponatami wartymi fortunę i wystawianymi w najsłynniejszych muzeach. Ruben Brandt zbiera czteroosobowy zespół wybitnie uzdolnionych fałszerzy i włamywaczy. Ich zadaniem jest kradzież oryginałów. Zebranie całej kolekcji ma być ratunkiem i antidotum dla przeżywającego kryzys bohatera. Tylko w ten sposób psychiatra będzie w stanie ujarzmić swoje demony, bezpośrednio się z nimi zmierzyć.
Obsesja Brandta wyraża się w bardzo zróżnicowany sposób i atakuje go z wszelkich stron. Jej dosłowny wymiar łączy się z kilkoma sekwencjami, będącymi wizualizacjami koszmarów. Jednak ich skutki widoczne są w rzeczywistości, zdeformowanej przez wypaczone spojrzenie Brandta. Twórcy co chwila zacierają granicę między prawdą i fikcją, między rzeczywistym a wyobrażonym. Ten zabieg jest kluczowym budulcem przedstawionego świata, ale ma także charakter metatekstowy. Jeden z członków ekipy Brandta jest więc postacią dwuwymiarową, psychiatra wykorzystuje malowanie jako metodę terapii, a fundamenty pamięci bohaterów stanowią zdjęcia i urywki filmów. Twarze, wizerunki i sylwetki spotykanych postaci to z kolei konglomerat odwołań do kubistycznego malarstwa, kreskówek oraz powieści graficznych. W animacji Milorada Krstića wszystko jest reprezentacją, odbiciem, przypisem, cytatem i parafrazą, przepięknym falsyfikatem.
Równolegle rozwijany wątek detektywistycznego śledztwa proponuje jeszcze inne ujęcie skomplikowanej osobowości Brandta. Zagadkowa przeszłość, rozszarpana i zwodnicza pamięć, zastanawiające relacje z rodzicami – reżyser sięga po różne psychologiczne tropy, sugeruje potencjalne przyczyny, które mogły wywołać u bohatera tak bolesną traumę. Pomiędzy te tematy twórcy wplatają jeszcze wątek sobowtóra, choć może być on również bratem tytułowego bohatera albo jego alter ego. Myślę, że każda odpowiedź jest w pewnym stopniu prawidłowa. Ruben Brandt przed sobą widzi jedynie otchłań. Widzowie patrzą jednak w przeciwnym kierunku, poznając tożsamość i pochodzenie psychiatry. Odpowiedź na zasadne pytanie, czy wszystko, co obejrzeliśmy, naprawdę się wydarzyło, czy w całości było majaczeniem nieprzytomnego Brandta, pozostawię otwarte. I tak roztrząsanie tej wątpliwości bardziej nadaje się do Odmiennych stanów świadomości, cyklu Janka Dąbrowskiego.
Ruben Brandt, kolekcjoner jest refleksją nad samym medium. Hołdem i przestrogą przed immersyjną naturą obrazów, nieznikających nam sprzed naszych oczu nawet, gdy zamkniemy powieki. Reżyser na przedstawiany świat nakłada wypaczający wszystko filtr. W jego ujęciu dziełem sztuki jest każdy przedmiot, postać czy krajobraz umieszczony w kadrze. Oczywiście, to wizja przejaskrawiona i niezwykle wyrazista. Przeestetyzowana do granicy tak odległej, że sięgnąć jej może tylko i wyłącznie kino animowane. Filmowy format, który jak żaden inny dysponuje naprawdę nieograniczonymi środkami wyrazu.