Sztuczne światy – ARYSKOTRACI
Choć Aryskotraci z 1970 roku nie są animacją, która jako pierwsza przychodzi do głowy, gdy myśli się o Walcie Disneyu, to wydaje się jedną z bardziej (jeśli nie najbardziej) reprezentatywnych dla całej filmografii tego zasłużonego studia. Skupia bowiem jak soczewka niemal wszystkie tematy, wątki, problemy, zagadnienia i charaktery obecne we wcześniejszych produkcjach. Z jednej strony daje to efekt animacji zrobionej mechanicznie, ułożonej z doskonale znanych i sprawdzonych elementów. Z drugiej natomiast, pomimo niewątpliwej wtórności, ukształtowana formuła znowu działa, skutecznie utrzymując nad tym filmem magiczną disneyowską aurę. Jestem przekonany, że bez niej Aryskotraci, już prawie pięćdziesiąt lat po premierze, nie cieszyliby się wciąż statusem klasyka.
W szerokim fabularnym planie Aryskotraci są powtórką 101 dalmatyńczyków z niemałą domieszką Zakochanego kundla. Będąca już w starszym wieku Adelajda, zamożna i mieszkająca w luksusowej willi dama, zaprasza do siebie adwokata. Celem spotkania jest spisanie testamentu. Jako że Adelajda nie ma żadnej bliskiej rodziny, decyduje się zapisać cały majątek ukochanym kotom: dorosłej Duchessie i trójce jej dzieci – Berliozowi, Marie i Toulouse. Zwierzaki będą żyć pod opieką Edgara, jej długoletniego lokaja. W momencie śmierci ostatniego z kotów majątek ma przejść w ręce służącego. Zbliżający się do sześćdziesiątki Edgar tylko pozornie ma się z czego cieszyć. Od razu policzy sobie, jakie ma szanse dożyć tego dnia i, co ważniejsze, faktycznie skorzystać z bogactw Adelajdy. Szanse okazują się nikłe, więc jeszcze tego samego wieczora Edgar wywozi kociaki daleko poza granice Paryża. Zwierzaki są w tym samym stopniu bezradne, co zdesperowane, by wrócić do domu. Sto jeden dalmatyńczyków na naszych oczach przemienia się w cztery koty.
Duchessa, kompletnie nieprzystosowana do tak ekstremalnych warunków (daleko od właścicielki, od ciepłego legowiska, od miski pełnej jedzenia) i mająca dodatkowo na głowie trójkę niesfornych dzieci, jest skazana na rychłą śmierć. Uratować ją może tylko jakiś zbieg okoliczności albo łut szczęścia. Rzecz jasna Disney nie przyzwyczaił nas do tragicznych rozwiązań. Nad bohaterami animacji amerykańskiego studia zawsze czuwa opatrzność, a na horyzoncie przecież nieustannie widać happy end. Nie inaczej będzie i tym razem. Bezradne domowe zwierzaki natkną się na żyjącego na wolności kota, Tomasza O’Malleya. Ten zaangażuje się i pomoże Duchessie bezpiecznie wrócić do domu. Przy okazji konsekwentnie będzie zdobywał coraz więcej sympatii rasowej kocicy. Wraz z nasilającym się uczuciem koty będą uczyć się siebie nawzajem, konfrontować swoje wartości i oferować sobie lekcje życia. Tomasz O’Malley i Duchessa reprezentują bowiem dwa zupełnie inne światy i dwa zupełnie inne na spojrzenia na życie: Aryskotraci alias Zakochany dachowiec.
Podobne wpisy
W Aryskotratach twórców interesują społeczna drabina, klasowe napięcia i klasowe, nawet wewnętrzne, różnice. Objawiają się one i w świecie ludzi, i świecie zwierząt. Najjaskrawszym przykładem jest oczywiście Edgar, niemający żadnych skrupułów, by pozycję lokaja zmienić na status magnata. Wystarczy tak naprawdę jedno słowo, by z wiernego służącego przemienił się w przestępcę. Za długo tłumił w sobie zazdrość i chciwość. W podobnej sytuacji co Edgar znajduje się Tomasz O’Malley. Tylko że na nim luksusowe warunki życia Duchessy nie robią wrażenia. Im bliżej końca wyprawy, tym pewniejsza staje się nagroda dla niego, ale na pewno nie czeka on na tę materialną.
Zestawić też należy ze sobą Adelajdę z Duchessą. Pierwsza z nich przez wszystkie swoje lata żyła samotnie, nie mając okazji, by założyć rodzinę czy spełnić się emocjonalnie, bo była odizolowana od świata murami swojej willi. Twórcy w podtekście sugerują, że kiedyś bliższa więź mogła łączyć kobietę z wizytującym ją adwokatem, ale ani ona, ani on nie zdecydowali się na coś więcej. W ich pamięci pozostał jedynie może odrobinę więcej niż przyjacielski taniec sprzed wielu lat. Duchessa skończyłaby zapewne podobnie jak jej właścicielka, gdyby nie przypadkowe spotkanie z Tomaszem. Ten otwiera jej oczy na zupełnie nowe doświadczenia i uświadamia dotąd nieznane potrzeby. Tak, to wszystko truizmy, schematy i szablonowe sytuacje. Jednak w Aryskotratach wyraźnie odczuwalny jest ich dydaktyczny, wychowawczy charakter. Twórcy korzystają z niegroźnej żartobliwej stereotypizacji (scena z wiejskimi gęsiami), sięgają po szczególne typy oraz bajkowe wzorce zachowań i konfrontują je ze sobą. W Aryskotratach nie ma czasu ani miejsca na niuanse czy względność w ocenie bohaterów: trzeba jasno określić, co jest dobre, a co złe.
W całej animacji najlepiej wypada sekwencja, gdy Tomasz przyprowadza Duchessę do swoich kocich kumpli, mieszkających w pewnej ruderze na przedmieściach Paryża. Wtedy ta grzecznie napisana i przewidywalna produkcja zyskuje energię i wizualną tożsamość. Dotąd stonowana paleta kolorystyczna nabiera jaskrawości (i zaczyna przypominać nawet sekwencje snu z Dumbo), montaż znacząco przyspiesza, a muzyczna aranżacja łącząca jazzową improwizację (w wykonaniu znajomych O’Malleya) z klasycznymi tonami operowych instrumentów (Duchessa na harfie) robi naprawdę duże wrażenie. W żadnej innej scenie jedność klas, obyczajów i stylów życia nie wybrzmiewa z choćby zbliżoną doniosłością. W głębi serc wszyscy jesteśmy przecież takimi samymi kotami. To niestety nieistniejąca w rzeczywistości idylla, ale docenić należy to, z jakim twórczym zapałem Walt Disney starał się widzów do niej przekonać.