Sztuczne światy – DZIELNY MAŁY TOSTER
Ożywianie i personifikacja otoczenia człowieka ma oczywiście długą tradycję w repertuarze familijnego kina. W pierwszej kolejności do głowy przychodzą zwierzęta, a razem z nimi niemal nieskończona ilość przykładów: od Zakochanego kundla po Sekretne życie zwierzaków domowych. Ludzkie cechy otrzymują też flora w Pocahontas czy siły natury w Vaianie, zabawki w pixarowskim Toy Story, środki transportu w Autach. Kilka razy natknęliśmy się na nawiedzone domy, a w Klopsikach i innych zjawiskach pogodowych myśleć i czuć zaczęło jedzenie. Możliwości są nieograniczone, a twórcy animowanego kina tchną życie w coraz to inne przedmioty. Powinienem być więc przygotowany na światotwórcze założenia Dzielnego małego tostera. Nie byłem.
Bohaterami filmu Jerry’ego Reesa są odkurzacz, kołderka, radyjko, lampka i toster: rzeczy codziennego użytku pozostawione w domku na przedmieściach. Cała piątka od dłuższego czasu czeka na powrót właścicieli, a w szczególności na ulubieńca, chłopca o imieniu Rob. Z dzieckiem łączą ich silne wspomnienia, a gdy jego nieobecność się przedłuża, paczka przyjaciół decyduje się na wyprawę do miasta, by go odnaleźć.
Wydaje się to wszystko dość neutralne i przyswajalne, ale do czasu. Zastanawiające są bowiem dziwne tęsknoty piątki postaci. Twórcy wyrażają je z pomocą dość kuriozalnej sekwencji. Toster przypomina sobie, gdy uśmiechnięty od ucha do ucha Rob wkładał do niego kromki i czekał, jak pięknie opieczone wyskoczą z jego wnętrza. To była wspaniała zabawa, której obecnie tak bardzo tosterowi brakuje. Z kolei dla lampki fundamentalnym wspomnieniem jest to, kiedy chłopiec wymienił jej przepaloną żarówkę. Problematyczna jest ta koślawo uargumentowana więź między przedmiotami a Robem. Twórcy przerzucają narracyjną perspektywę na stronę rzeczy (a dla nich opiekanie, świecenie czy okrywanie jest przecież celem i sensem istnienia). Niestety ta usilnie uwznioślana bliskość między przedmiotami a użytkownikiem nie wybrzmiewa zbyt przekonująco. Nie chwyta za serce, nie wzrusza, nie emocjonuje. A jeśli już, to w nie większym stopniu niż odkurzanie.
Podobne wpisy
W tej patowej sytuacji do głosu musiał też dojść Rob, szykujący się do wyjazdu na studia. W tym samym czasie, kiedy główni bohaterowie wędrują do miasta, chłopak wsiada do auta i jedzie do starego domku. Wraca, by ich wszystkim zabrać ze sobą do akademika. Jego mama słusznie (jak najbardziej) sugeruje mu, by nie brał tych starych rupieci, ale wziął nowe ze swojego aktualnego pokoju. Okazuje się jednak, że Robem kieruje to samo przywiązanie, co piątką przedmiotów. Reżysera ewidentnie zajmują tematy tęsknoty, przyzwyczajenia czy rozłąki, ale jego film niestety rozjeżdża się właśnie na tym najważniejszym polu.
Bardzo trudno bowiem utożsamić się z potrzebami kogokolwiek. Niemal wszystkie tego rodzaju produkcje wynikają z autentycznej i założycielskiej emocjonalnej więzi między człowiekiem a personifikowanym przedmiotem/zwierzęciem. Babcia wierzba była dla Pocahontas opiekunką i mentorką, Pongo w 101 dalmatyńczykach był dla Rogera najbliższym kompanem, z którym wspólnie przeżywał biedę, porażki i sukcesy, a o więzi Chudego z Andym napisano już całe książki. W przypadku Dzielnego małego tostera relacja miedzy przedmiotami i dzieckiem nie ma w sobie nic wyjątkowego, opiera się na codzienności, powszedniości i rutynie. Dlatego pragnienia (odkurzacza, lampki czy Roba) mają tak chwiejne, niezrozumiałe podstawy.
W Dzielnym małym tosterze kuleje więc główna fabularna oś, a gdy Rees otwiera poboczne wątki i wprowadza nowe postaci, są one, najdelikatniej mówiąc, zastanawiające i podejrzanie lokujące wartości (na to dobre, na co złe). Widziany oczami bohaterów serwisant zbierający zepsute urządzenia, by wykorzystać z nich sprawne części, przedstawiany jest jako nieczuły, brutalny rzeźnik: recykling staje się koszmarem. Finalna sekwencja na złomowisku to zlepek kreskówkowych, kuriozalnych sytuacji i zbiegów okoliczności. Motorem napędowym akcji jest naiwność i niezamierzony absurd, a przeciwnikiem goniący bohaterów żuraw z magnesem do przenoszenia samochodowych wraków… Kolorowy telewizor czy nowocześniejsza lampka są dla głównych bohaterów nie tyle konkurencją, ale wcielonym złem. Jerry Rees więc nie tyle opacznie atakuje technologiczny postęp (albo robi to ze złej strony), ale również w zagmatwany sposób sugeruje, jakie zachowania są właściwe, a jakie nie.
W efekcie słuszniej niż korzystać z nowego tostera jest wziąć ten zmiażdżony na wysypisku śmieci. Bo jest mały, bo jest dzielny, bo mam go od dziecka. Rozumiem ekologiczne pobudki Dzielnego małego tostera, jego przesłanie przypominające o oszczędności i głos przeciwko zbytkowi. Wyciągam te morały przy okazji i nawet obok filmu, bo niełatwo dociec, jakie naprawdę intencje stały za produkcją Hyperion Pictures.