SZKLANA PUŁAPKA. Twardziel z przypadku na przestrzeni dekad
Podobne wpisy
Czwarta część serii wzbudzała kontrowersje jeszcze na długo przed premierą. Kategoria wiekowa PG-13 zamiast dotychczasowej R-ki? Przecież to się nie godzi! Ugrzeczniona papka dla dzieciaków! Cóż, jak pokazała Szklana pułapka 5, więcej krwi i przekleństw niekoniecznie oznacza lepsze kino akcji. Prawdopodobnie jestem trochę stronniczy, ale osobiście bardzo cenię film z 2007 roku. Do dziś pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobiły na 14-letniej wersji mnie cudownie niedorzeczne pomysły pokroju staranowania śmigłowca radiowozem czy ucieczka ciężarówki przed myśliwcem. Interesującym konceptem było również wykorzystanie cyberterroryzmu jako jednego z filarów historii i postawienie go naprzeciw naszego opornego wobec technologii protagonisty. Sam McClane jest zaś dokładnie taki, jak mogliśmy się spodziewać po wydarzeniach ze Szklanej pułapki 3. Wypalony, zabiegający o jakiekolwiek relacje ze swoją rodziną, ale jednocześnie cieszący się dużym uznaniem w zawodowych kręgach. To właśnie dzięki swojej renomie zostaje poproszony o zlokalizowanie i przewiezienie młodego hakera, który szybko okaże się kluczową postacią w grze między rządem a głównym antagonistą filmu.
Grany prze Timothy’ego Olyphanta mistrz cyberterroru nie ma charyzmy Rickmana i Ironsa, ale nie musi jej mieć. Wystarczą mu intelekt i umiejętności, dzięki którym łapie za gardło cały kraj. Tak jak wcześniej Simon kontrolował McClane’a swoimi żądaniami, tak teraz Gabriel trzyma w ryzach każdego, mając praktycznie nieograniczoną kontrolę nad wszystkim, co jest kontrolowane przez komputery. Strzeżony przez Johna młody haker nie jest może tak interesującą postacią jak Zeus (Justin Long to jednak nie ta sama półka aktorska co Samuel L. Jackson), ale razem z głównym bohaterem tworzą zgrabny i pełen skrajności duet. Holly nie mieliśmy już okazji zobaczyć w poprzedniej części i nie inaczej jest tutaj, choć tym razem znalazła godne zastępstwo w postaci swojej córki, Lucy (Mary Elizabeth Winstead). Urocza, ale zarazem harda i dzielna jest dokładnie taką osobą, jaką wyobrazilibyśmy sobie, słysząc o córce McClane’a. W pewnym momencie jej życie dołączy do stawki konfliktu między Johnem a Gabrielem, a nasz bohater będzie bliżej śmierci niż kiedykolwiek wcześniej. Bo choć w tym filmie protagonista dopuszcza się czynów zakrawających na superbohaterskie, to nadal nie jest niezniszczalny, potrzebuje pomocy, a na końcu zostaje praktycznie pokonany i bezsilny. Wtedy następuje chyba najbardziej ikoniczne wypowiedzenie obecnej w każdej części kwestii “Yippie kay-yay, motherfucker”, kiedy to McClane wiedziony desperacją przestrzeliwuje siebie, by trafić stojącego za nim Gabriela. To nieco inna Szklana pułapka niż wcześniej, ale nie zatraca ducha serii, jest pełna ciekawych pomysłów i zaskakuje widza. Niestety tylko pierwsza część tego zdania znajduje swoje zastosowanie w kolejnej części.
Podczas kręcenia Szklanej pułapki 5 nęcono nas powrotem do mocnego kina akcji spod znaku R. Fani, którzy bojkotowali czwartą część z racji jej pozornego ugrzecznienia, byli w siódmym niebie. Z drugiej strony, trudno było ignorować fakt, że reżyserem został niejaki John Moore, który nie miał na koncie żadnej szczególnie udanej produkcji, a kilka lat wcześniej zbezcześcił kultową serię gier, dając światu obraz o tytule Max Payne. Jasne, Len Wiseman także nie miał żadnych perełek na swoim koncie, kiedy przyszło mu nakręcić czwartą Szklaną pułapkę, ale krytycy i widzowie byli dość zadowoleni jego staraniami. Produkcja z 2013 roku zażenowała zaś wszystkich. Co nie wyszło Moore’owi? Praktycznie wszystko. Zacznijmy od tego, że Willisa i postać McClane’a moglibyśmy zastąpić dosłownie każdym aktorem, a film wyglądałby tak samo. To nie ekscentryczny gliniarz, który zdobył serca widzów w 1988 roku. To nawet nie jego gorzka ewolucja z poprzedniego filmu. To najwyżej cień tamtej postaci. Niezniszczalny bucowaty typ, który bez cienia entuzjazmu pakuje się w kolejne strzelaniny i w kółko powtarza, że jest na wakacjach. “Dlaczego na wakacjach?” – zapytacie. Ano dlatego, że tym razem McClane trafia do Rosji, chcąc pomóc swojemu synowi, który jest zamieszany w jakąś rządową hecę. Naturalnie będzie do pretekstem do bardzo szablonowego wątku pojednania między tą skłóconą dwójką. I to nawet nie jest tak, że sama idea wątku jest problemem – wszak w Szklanej pułpace 4 widzieliśmy coś podobnego między Johnem a Lucy. Problem w tym, że tutaj poprowadzono go niezwykle łopatologicznie, a wszystko zostaje załatwione kilkoma łzawymi rozmowami. Na domiar złego wcielający się w syna McClane’a, agenta CIA Jai Courtney ma mniej charyzmy niż zahukany haker z poprzedniego filmu. Trudno wykrzesać jakąkolwiek sympatię do niego, a superpoważne kwestie tajnego agenta, które nam serwuje przez pierwsze pół filmu, wywołują pusty śmiech. Mimo wszystko, sam początek historii wydaje się dość obiecujący. Zarysowany zostaje poważny konflikt, wątek ojciec-syn teoretycznie może wypalić, a scena z McClane’em i taksówkarzem budzi miłe skojarzenia z początkiem serii. Kiedy jednak wybucha bomba, a John trafia na swojego syna, wszystko to idzie w cholerę.
Fatalny montaż, absurdy, które nie bawią jak wcześniej, a irytują, zupełny brak wyczucia – kto to widział, żeby scena pościgu znudziła widza? Później jest tylko gorzej – do samego końca nie wiadomo, kto jest antagonistą (a kiedy już wiadomo, to pozostaje tylko niesmak wywołany jego słabością) a hucznie obiecywana przemoc i bluzgi zdają się być wciśnięte na siłę i bezcelowe. To wszystko nie pogrążyłoby tego filmu tak bardzo, gdyby nie fatalna historia. Każda dotychczasowa część sprawdzała się na tym polu, wciągając i angażując widza w swoją szaloną jazdę. Tutaj mamy wrażenie, że oglądamy coś, co mogłoby posłużyć jako tło fabularne do jednej misji w Call of Duty. Szklana pułapka 5 to trzy przegięte sekwencje akcji i banalna historyjka o pojednaniu, która wypełnia czas między nimi. Nie ma w tym frajdy ani większych emocji. CGI, które zgrabnie połączono z charakterystycznymi dla serii praktycznymi efektami specjalnymi w czwórce, tutaj wali po oczach sztucznością. Przesadzone, wybuchowe sceny w zwolnionym tempie nie mają grama ekscytacji, jaką wzbudza zderzenie radiowozu z helikopterem z 2007 roku. Momentami czuć echo dawnej wielkości, kilka razy zdarza się, że McClane powie coś, co przypomni nam, za co go uwielbialiśmy. Ale udanych momentów jest o wiele za mało, żeby uratować ten film.
I co dalej? Wielu uważa, że powinno się zostawić tę serię w spokoju. Ja się nie zgadzam. Arcydzieło kina akcji, jakim jest Szklana pułapka, i trzy bardzo dobre filmy, które powstały później, zasługują na lepsze zakończenie niż zbrodnia, jakiej dopuścił się Moore. Bruce Willis ma swoje lata, ale jak już powiedziałem wcześniej, to nie fizyczna sprawność czyni jego bohatera takim utrapieniem dla złoczyńców wszelkiego rodzaju. To niezłomny duch i silny charakter – coś, co podupadło w piątej części, ale nie jest nie do odzyskania. Ostatnie pogłoski poruszają kwestię prequela ukazującego młodego Johna – pomysł budzący wątpliwości z racji konieczności obsadzenia innego aktora w tej roli. Producent (i kto wie czy także nie reżyser) szóstej części, skądinąd znany nam już Len Wiseman zapowiada jednak, że i dla Willisa byłoby miejsce w filmie, co wskazywałoby na dwie linie czasowe. Trudno mi się wyzbyć sceptycyzmu, ale może to właśnie byłoby sensowne zakończenie serii? Zwłaszcza gdyby zdecydowano się na obsadzenie Josepha Gordona-Levitta, który już w Looperze miał okazję grać młodszą wersję Bruce’a Willisa. Zapewne w niedalekiej przyszłości dowiemy się więcej na ten temat, a tymczasem pozostaje mieć nadzieję, że twórcy wyciągną wnioski z błędów, które popełniono przy piątce, i tym razem oddadzą sprawiedliwość postaci McClane’a i duchowi tej wielkiej serii.
korekta: Kornelia Farynowska