Świetne pomysły na fabułę zmarnowane w KIEPSKICH FILMACH
„Bitwa pod Wiedniem” (2012), reż. Renzo Martinelli
Jak to ująć delikatnie. Kino historyczne spod znaku taniej przygodówki, lecz zaskakująco zgodne z historią. A jest ona naprawdę wielka. Można nakręcić prawdziwą epopeję, nawet z tymi samymi aktorami, tyle że trzeba umieć realizować walki, efekty specjalne powinny być trochę lepsze niż robione w Corelu, a muzyka z pomysłem. Może być nawet tak samo buńczuczna, tylko z motywem prowadzącym, który coś znaczy artystycznie. Tak więc czekam na kolejne podejście, może bardziej technicznie udane. Na szczęście w tym kiepskim filmie nie maczali palców Polacy, jako główni twórcy.
„Ambassada” (2013), reż. Juliusz Machulski
Mimo że bardzo warszawski, to pomysł świetny, wymagający jednak precyzyjnie i „szeroko” zaprojektowanego świata przedstawionego. Pomysł przemieszczania się w czasie najważniejszych postaci z historii III Rzeszy wymaga po prostu wyjścia poza kamienicę. W tej formie, z pewnością finansowo oszczędnej, film raczej przypomina teatr. Gra aktorska dwójki głównych bohaterów również pozostawia wiele do życzenia. Magdalena Grąziowska oraz Bartosz Porczyk prześcigają się w spontanicznym wchodzeniu w role postaci, lecz wypadają sztucznie. Powiedzmy, że ich zdziwienie obecnością Hitlera i Ribbentropa jest wyjątkowo nieprzekonujące.
„1920 Bitwa Warszawska” (2011), reż. Jerzy Hoffman
Film nakręcony po to, żeby Natasza Urbańska mogła się pokazać i coś zaśpiewać? Miałem wyjątkową nieprzyjemność zobaczyć go w 3D. W 2D już nie potrafiłem. A przecież historia jest wymarzona na wielkie kino batalistyczne, tyle że nie tak szkolnie, jak u Hoffmana. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, film mógłby być jakimś narzędziem propagandowym ministra Czarnka, wyświetlanym na lekcjach obowiązkowej religii innowiercom, żeby się masowo nawracali na tzw. prawdziwą polskość, która karze wyznawcom dodawać sobie znaczki Polski Walczącej do profilowych na fejsie, a potem bejsbolami walić feministki na Marszach Równości. Potrzebujemy kina historycznego, a wojna z ZSRR jest świetnym materiałem na kino, ale nie w tak naiwnym, sienkiewiczowskim wydaniu.
„Wiedźmin” (2002), reż. Marek Brodzki
Chyba nie ulega wątpliwości, że pomysł na fabułę Wiedźmina stworzony przez Andrzeja Sapkowskiego jest świetny. Nie podlega również dyskusji to, że polscy twórcy nie unieśli tej historii technicznie, ale również scenariuszowo. Chodzi mi zwłaszcza o ukazanie relacji Geralta z Rivii i Cirilli. Dopiero Netflix właściwie ujął temat, żeby widz w pełni doświadczył tych skomplikowanych emocji łączących tę parę. Tak widział ten epizod Sapkowski. Podobnie płytko nasi twórcy przedstawili znajomość Yen i Geralta. Coś nam nie wychodzi przenoszenie na ekran świata fantasy. Wszystkich, których bardziej interesuje ten temat, zapraszam do moich tekstów Wiedźminie.
„Volta” (2017), reż. Juliusz Machulski
Polskie kino przygodowe właściwie od lat nie istnieje. Juliusz Machulski ze swoimi pomysłami wiele razy już miał szansę na odmianę tej sytuacji. W Volcie był już bardzo blisko. Nie udało się m.in. przez retrospekcje. Polski film wiele razy już poległ na wprowadzaniu elementów kina historycznego do XX i XXI-wiecznej linii czasowej. Wstawki były zwykle wizualnie tanie, zaburzały rytm filmu i w sumie nie pomagały zrozumieć treści. Nie inaczej jest w Volcie. Historia typu caper story traci przez to klimat. Takich wtrętów nie było w Vincim. Gdyby były, ten jeden z lepszych filmów Machulskiego zapewne nie zapisałby się tak pozytywnie w filmografii reżysera. A tak dostaliśmy dobrą, chociaż przewidywalną historię, wzbogaconą świetnymi postaciami, ale paskudnie zmontowaną i jak zawsze u Machulskiego mocno niedoinwestowaną. Produkcję jednak zawsze będę polecał, chociażby z sentymentu do świetnego pióra scenariuszowego twórcy legendarnej Seksmisji.