Cisza – naturalny element kinowej natury, niestety zagrożony wyginięciem. Doniesienia o ciszy absolutnej są dziś równie abstrakcyjne co informacje o widzeniu UFO i tak samo rzadkie, jak spotkania z Yeti. Jeśli zatem twoi znajomi wspominają, że na seansie było „cicho jak makiem zasiał”, to właśnie ten „mak” jest słowem-kluczem, po którym rozpoznasz, że zmyślają. Jeśli natomiast sam doznałeś ciszy w kinie, to albo zasnąłeś po alkoholu i nic nie pamiętasz, albo solo wybrałeś się do podrzędnego lokalu na jakiś hipsterski film, którego nikt nie oglądał. Albo też doświadczyłeś prawdziwego cudu, istnieniem którego chełpisz się w samotności, bo wiesz, że jak powiesz innym, to stwierdzą, że za dużo pijesz.
Ciuchcia – potocznie: kolejka – do kasy/baru/bufetu/toalety. Niezależnie, którą z nich wybierzesz, niemal zawsze trafisz na zbyt duży ogonek wypełniony galerią osobowości, jakie potem najpewniej spotkasz na sali. W ciuchci nawet dorośli zachowują się jak dzieci, co pozwala ci mentalnie przygotować się do seansu, a być może także ostatecznie zadecydować o wyborze tytułu. Jeśli ciuchci jest kilka, wybierasz tę środkową lub najkrótszą, a następnie patrzysz, jak wszystkie pozostałe przesuwają się szybciej. Jeśli masz szczęście i w kolejce zastaniesz tylko jedną osobę, jest niemal pewne, że będzie stała tam pół godziny i robiła problemy. Jeśli natomiast trafisz na wycieczkę szkolną – uciekaj!
Czy-de – moda na wylatujące z ekranu dziwadła, spopularyzowana przez Avatara, na sequele którego nadal czekasz jak debil. Jeśli na co dzień nosisz okulary lub masz wadę wzroku, unikasz czy-de, klnąc pod nosem na brak innych seansów. Jeśli oczy masz w porządku, o tym, że czy-de ci je w końcu zepsuje, przekonujesz się po każdym kolejnym takim seansie, po którym bolą nie tylko gałki, ale i głowa. A wszystko przez te cholerne szkła, które wiecznie są brudne i sprawiają, że film wydaje się ciemniejszy niż zazwyczaj (i to nawet w przypadku jeśli wcześniej piłeś). Początkowo cieszyłeś się z faktu, że smukłe, czarne okulary, które nabyłeś wraz z biletem (zob. bilet), możesz sobie zatrzymać i wykorzystać ponownie. Ale ponieważ zawsze zapominasz je zabrać, to w domu masz już ich cały koszyk.
Dabing – oryg. dubbing, bez związku z dubstepem – powstała z myślą o dzieciach, spopularyzowana przez dyslektyków, analfabetów oraz leniwców forma podrabiania oryginalnych głosów filmowych przez rodzimych aktorów. Ponieważ dabing równy jest rezygnacji z napisów (zob. napisy), największą estymą cieszy się wśród rodziców, Niemców oraz osób, którym czy-de nadpsuło wzrok. Z reguły dodawany do animacji (zob. animacja). Zatem jeśli jesteś (szczęśliwym) ojcem, przypuszczalnie znasz już na pamięć całą polską obsadę dabingową, która pozostaje niezmienna od blisko dekady. Jeśli rodzicem nie jesteś, o istnieniu dabingu przekonujesz się na własnej skórze, wchodząc na seans nie tej wersji filmu, którą zamierzałeś obejrzeć.
Droga krzyżowa – podróż, którą musisz przebyć z domu do kina, a następnie z kina do domu (o tym, który z tych wariantów jest gorszy, decydują dzień i godzina seansu). Na drodze krzyżowej znajdziesz generalnie wszystkie przeciwności losu, które systematycznie będą ci utrudniać jej przebycie, wydatnie wydłużając czas całej wyprawy – od dzieci (zob. bękarty wojny), przez psy, staruszki, korki, problemy z bankomatem, a na szukaniu miejsca parkingowego i kolejkach (zob. ciuchcia) skończywszy. Obywatele USA oraz Wielkiej Brytanii i Francji mogą do tej listy dopisać sobie także wszelkiej maści zamachy, a mieszkańcy Korczowa przeprawę autostradą A4.
Dynks – podłużne cudo do otwierania drzwi ewakuacyjnych (zob. egzit), za które zawsze łapiesz nie z tej strony co trzeba, i którego nazwy nigdy nie poznałeś (i przypuszczalnie nie poznasz).
Egzit – wyjście ewakuacyjne z hipnotyzującym, jaskrawozielonym napisem w obcym języku, które kusi od momentu samego wejścia na salę. Jeśli film okazuje się tak zły, że aż zły, wtedy wstajesz i robisz egzita. A jeśli dodatkowo mieszkasz i pracujesz w Wielkiej Brytanii, to schodzisz na lewą stronę, robisz bregzita i afera gotowa.
Ent – najwyższy skurwiel w okolicy, który musiał usiąść akurat przed tobą, i to na filmie z kompletem widowni, więc nie możesz się po prostu przesiąść albo poprosić go, żeby się położył. Przypuszczalnie jego wzrost – potęgowany dodatkowo ciemnościami – wiąże się z jakimś rodzajem sportu, zatem aby niepotrzebnie nie ryzykować, przemilczasz cały problem, a po zapaleniu świateł udajesz, że doskonale się bawiłeś.
Film niemy – dawniej repertuarowy standard każdego kina. Dziś: rzadki, osobliwy hołd dla klasyki, artystyczny wybryk natury bądź film z uszkodzonym dźwiękiem, na którym przez pierwszy kwadrans nikt nie protestuje, bo wszyscy myślą, że jest to świadomy, dojrzały wybór twórczy.
Foczki – dwie atrakcyjne, młodsze od ciebie o przynajmniej dekadę dziewczyny, na które zwracasz uwagę już przy kasie, w momencie, gdy żona jest zajęta czymś innym. Potem efekt pryska, bo foczki okazują się nadzwyczaj głośnymi psiapsiółkami, które nie grzeszą wyjątkową inteligencją oraz ogładą (zob. komórka). Ich śliczne, wytapetowane po brzegi buźki rzadko kiedy pozostają zamknięte – również podczas filmu, kiedy z samego końca sali dochodzą do ciebie śmichy-chichy – a treści, jakie z nich wypływają, twój mózg automatycznie filtruje na charakterystyczne „ą, a, ą, ą!”. Jeśli masz wystarczająco dużo szczęścia i cierpliwości, możesz zaobserwować również, jak foczki swoimi tipsami przybijają sobie piąteczki. Po prostu focza frajda!