SKYWALKER. ODRODZENIE mogło nie być KATASTROFĄ. O przeciekach z LucasFilm i całej reszcie
Uwaga! Dalsza część tekstu zawiera znaczące spoilery z filmu Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie
Gotowy (?) produkt
Chaos. To jedno słowo stanowi przy okazji najbardziej konkretne podsumowanie tego, jak wyglądało ostatecznie Skywalker. Odrodzenie. Jak na dłoni widać tu całkowity brak spójnej wizji, a całość rysuje się jako desperacka próba zadowolenia fanów, „wyprostowania” wszystkich decyzji Riana Johnsona, powtórzenia sukcesu Przebudzenia Mocy i usilnego połączenia wątków całej sagi w satysfakcjonujący finał.
Podobne wpisy
Dostaliśmy zatem naprawdę źle napisany, absurdalnie pędzący blockbuster, gdzie wątki nie mają za grosz logiki (pradawny sztylet Sithów przyłożony do oka w przypadkowym miejscu wskazuje miejsce ukrycia urządzenia na utopionym na przypadkowej planecie wraku Gwiazdy Śmierci!), a postaci rozwijane są wbrew poprzednim filmom. Bo jak nazwać sytuację, w której Rey nagle staje się wnuczką Palpatine’a, Luke nieumiejętnie zaczyna przepraszać za wszystko, co zrobił w poprzedniej części, Kylo Ren w jednej minucie skleja swój „hełm Vadera”, a w drugiej nawraca się i poświęca, by uratować główną bohaterkę? Jak traktować jakiekolwiek zagrożenie poważnie, gdy każdego można uzdrowić Mocą, martwi przestają być martwi (Palpatine), a duchy (Luke) cechują się fizycznością nie mniejszą niż żywi?
Problemów jest więcej. Od dość nieeleganckiego wciśnięcia ledwo trzymającego się na nogach Lando Calrissiana przez pozbawione klasy cyfrowe cameo zmarłej Carrie Fisher aż po absolutnie niesmaczne, podyktowane chęcią podlizania się toksycznym fanom ograniczenia roli Kelly Marie Tran (Rose) do nieco ponad jednej minuty.
Wyciek pierwotnego scenariusza
Kilka dni temu internet obiegły z jednej strony szkice koncepcyjne pokazujące pomysły z wczesnych etapów pracy nad filmem, a z drugiej przecieki o pierwotnym, pisanym jeszcze przed premierą Ostatniego Jedi scenariuszu autorstwa Colina Trevorrowa i Dereka Connolly’ego. Chociaż nie mamy stuprocentowej pewności, że scenariusz jest prawdziwy, to jeśli rzeczywiście tak jest, mogliśmy dostać coś bardzo satysfakcjonującego: prosty i spójny z poprzednimi filmami finał trylogii.
W Star Wars: Duel of the Fates – jak nazywać się miał film według scenariusza – punktem wyjścia miało być przejęcie przez Najwyższy Porządek większości układów planetarnych w Galaktyce, stłamszenie Ruchu Oporu i odcięcie im możliwości jakiejkolwiek komunikacji poprzez blokowanie wszystkich sygnałów (co miało być zapewne powodem braku kontaktu z sojusznikami w finale Ostatniego Jedi). Galaktyką rządzić miał z Coruscant – przy militarnym wsparciu Naczelnego Wodza Kylo Rena – Kanclerz Hux. Ten pierwszy wpaść miał na trop pradawnego mistrza Palpatine’a i starać się go odnaleźć, by dokończyć swój trening. W tym samym czasie Rey (posługująca się podwójnym, nawiązującym do jej broni z Przebudzenia Mocy mieczem świetlnym!) miała odkryć, że pod dawną świątynią Jedi na Coruscant znajduje się starożytny nadajnik, potrafiący jednocześnie wysłać wiadomość do ponad 50 systemów gwiezdnych. Jej towarzysze mieli przejąć z kolei gwiezdnego niszczyciela, który miał pomóc w ostatecznej walce z Najwyższym Porządkiem. Całość jak po sznurku, z udziałem wszystkich głównych bohaterów znanych z poprzednich filmów (w tym Rose!), prowadzi do finału, w którym połączone siły Rebelii mierzą się z Najwyższym Porządkiem, Rey toczy walkę z Kylo Renem, a ostatecznie w galaktyce znów zapanowuje pokój.