search
REKLAMA
Serialowe uniwersum

Serialowe uniwersum. Nie uniwersum Marvela, tylko Joss Whedon, nie DC, tylko Bryan Fuller

Kornelia Farynowska

28 sierpnia 2017

REKLAMA

Takich połączeń między serialami jest mnóstwo – mniej lub bardziej subtelnych. Przykład z Georgią Lass to akurat ten mniej subtelny, bo jeśli ktoś oglądał Trupa jak ja, raczej od razu rozpozna Ellen Muth, która w dodatku nie gra tutaj akurat postaci czwartoplanowej, tylko drugoplanową – bo i takie się pojawiają. Seriale Bryana Fullera mogą sprawiać wrażenie zupełnie różnych od siebie, ale łączy je jego zainteresowanie rzeczami nadnaturalnymi i makabrą. Sam producent przyznał, że nie zamierzał tworzyć swojego uniwersum, ale „tak wyszło”. Im częściej stacje kasowały jego seriale (póki co jedynie Hannibal przetrwał dłużej niż dwa sezony), tym wyraźniejsze nawiązania i odniesienia do poprzednich dzieł.

Trzeci nie do końca pasuje do definicji uniwersum, ale zwykło się go tak traktować, ponieważ znów seriale łączy osoba producenta – a właściwie producentki. Shonda Rhimes w 2005 roku, gdy zaczynała się emisja Chirurgów, założyła ShondaLand, przedsiębiorstwo produkcyjne. Przez te dwanaście lat wraz ze stacją ABC produkowała siedem seriali: Chirurgów, Skandal, Sposób na morderstwo, Prywatną praktykę, Off the map: Klinikę w tropikach, Blef (oryg. The Catch) oraz Still Star-Crossed. W planach ma kolejne dwa (spin off Chirurgów oraz I’m Judging You). Zdecydowana większość z nich cieszyła się sporą popularnością – ekipa Chirurgów kręci właśnie czternasty sezon, Skandal skończy się po nadchodzącym, siódmym sezonie, Sposób na morderstwo przygotowuje piąty.

Dlaczego to takie nietypowe? Nie chodzi o sam fakt założenia ShondaLand, tylko o to, co udało się Shondzie Rhimes osiągnąć. Jej seriale od pewnego momentu emitowano jeden po drugim, zawsze w czwartki. W 2014 roku produkcje Rhimes zajęły cały wieczór, a stacja reklamowała je jako „Thank God It’s Thursday” („Dzięki Bogu, że jest czwartek”), w skrócie TGIT. Warto wiedzieć, że czwartki są w amerykańskiej telewizji wyjątkowo ważne, ponieważ dla reklamodawców to ostatnia szansa, by wypromować coś podczas weekendu, a żeby wszyscy na tym zyskali, stacje planują swoje ramówki tak, by ich najlepsze, najchętniej oglądane i najwyżej oceniane seriale były emitowane właśnie w czwartkowe wieczory.

Zdarzyły się już wcześniej takie bloki programowe w telewizji amerykańskiej – w latach 90. stacja ABC reklamowała się w piątki blokiem komedii nazwanym „Thank God It’s Friday” („Dzięki Bogu, że jest piątek”), a w mniej więcej w tym samym czasie stacja NBC nazwała swoją czwartkową ramówkę „Must See TV” – w programie były wówczas komedie i dramaty. Nigdy przedtem jednak żaden producent nie przejął całego wieczoru w ramówce – zwłaszcza żadna kobieta, a już tym bardziej żadna czarna kobieta. Shonda Rhimes od dwunastu lat współpracowała wyłącznie z ABC, natomiast jakiś czas temu ogłoszono, że kolejne, nowe seriale trafią bezpośrednio na Netflixa.

Seriale Shondy Rhimes są specyficzne, ale łączy je kilka cech. Przede wszystkim to produkcje na ogół lekkie, przyjemne, typowe guilty pleasure. Podobnie jak Joss Whedon i Bryan Fuller chętnie obsadza tych samych aktorów, Rhimes to zawzięta feministka, najwyraźniej nie uznaje parytetów i w jej produkcjach jest więcej kobiet niż mężczyzn. Do tego wyraźnie różnicuje bohaterów pod względem nie tylko charakteru, lecz także koloru skóry i orientacji – i co najważniejsze, nie robi tego w ostentacyjny sposób. Postacie nie krzyczą „hej, zobacz, jestem czarna, jakie to nowoczesne!” albo „hej, zobacz, jestem gejem, jeśli mnie nie lubisz, jesteś homofobem!”. Na przykład o kolorze skóry Olivii Pope, głównej bohaterki granej przez Kerry Washington, przez dobre trzy sezony nikt się nie zająknął.

Każdy z tych trzech światów jest trochę inny i nie działa w taki sam sposób jak Marvel czy DC. Nawiązania są luźniejsze – w filmach od razu wiadomo, że ta postać, która właśnie dramatycznie wmaszerowała w kadr, to Iron Man czy Kapitan Ameryka. W uniwersach serialowych te postacie nie są tak rozpoznawalne. Ale wystarczy odrobinę wsiąknąć w telewizję, żeby doszukać się takich małych, lokalnych światów. Dla osób, które mają dość superbohaterów, nie mogą już patrzeć na wyścig zbrojeń Marvela i DC, alternatywa jest znakomita.

REKLAMA