WIKINGOWIE. Rozdział 5B: Zmarnowane dziedzictwo
O sezonach 1-4 można przeczytać pod tym linkiem, o serii 5A – tutaj.
Twórcy zapowiedzieli już szósty sezon, który ma być ostatnim. Z jednej strony to nie brzmi optymistycznie, gdyż już w piątej serii widać znaczny spadek formy Michaela Hirsta, wciąż pełniącego funkcję jedynego scenarzysty. Ale z drugiej strony jest szansa, by odbić się jeszcze od dna i zaprezentować zadowalający finał, po którym widzowie zatęsknią za bohaterami. Chociaż początek sezonu 5B dawał jeszcze nadzieję na ciekawe rozwinięcie wątków, to kolejne odcinki były coraz bardziej rozczarowujące. Odniosłem wrażenie, że najpierw wymyślono finał sezonu, a potem próbowano wypełnić resztę i zrobiono to byle jak, za pomocą scen i dialogów, które niczego wartościowego nie mówią ani o historii, ani o bohaterach. W pewnym momencie opowieść wydawała się tak nudna, że dialogi przechodziły gdzieś obok mnie, nie trafiając do ucha, przez co mogłem przegapić coś istotnego. Dlatego niełatwo mi pisać o tym sezonie.
Poszczególne serie nie mają tytułów, ale ja, przygotowując recenzje poprzednich sezonów, zawsze wymyślałem jakiś tytuł, aby potem móc lepiej skojarzyć konkretny sezon z konkretnym wątkiem. Serię o numerze 5B początkowo planowałem zatytułować Alfred Wielki, gdyż postać tego słynnego władcy wydawała się dość istotna w tym sezonie, ale finał pokazał, że bardziej istotny jest wątek obalenia króla Ivara, który stał się tyranem i sam siebie uważał za Boga, potomka Odyna. Podtytuł Zmarnowane dziedzictwo odnosi się więc do Ivara, który swoimi rządami w Kattegat zaprzepaścił to, o co walczył jego ojciec. Ale ten tytuł jest właściwie dwuznaczny, bo przez zmarnowane dziedzictwo można też rozumieć zmarnowany potencjał historii, a więc ogólne rozczarowanie gotowym dziełem.
Oceniając wątek Ivara jako całość, trudno go obronić. Ivar, choć kapitalnie zagrany przez Alexa Høgha, okazuje się postacią nijaką, bo nie sprawdza się jako czarny charakter – jego czyny nie są dość złe, by wzbudzić emocje u odbiorcy, zabija on przeważnie nieistotnych bohaterów, z którymi widz się nie utożsamia. Ale sceny z Baldurem, synem Ivara, uważam akurat za najlepsze w tym wątku, gdyż przywodzą na myśl postępowanie Ragnara, który też swojego kalekiego syna pozostawił na śmierć. To prowokuje do zastanowienia się nad tym, co by było, gdyby…
Bardzo słabo wyszedł wątek Flokiego, niegdyś najciekawszego bohatera, pełnego sprzeczności, budzącego różne emocje, zasługującego na godne pożegnanie. Jednak jego przygody na Islandii były naładowane taką dawką niedorzeczności, że najlepiej by było skomentować to milczeniem. Ostatni odcinek poniekąd wyjaśnia, co autor miał na myśli, ale można to było przedstawić bardziej zwięźle, zamiast ciągnąć wątek przez dwadzieścia odcinków (sezony 5A i 5B). Jeśli nie ma się pomysłu na rozwój starych bohaterów, to należałoby ograniczyć ich obecność kosztem nowych twarzy. Podobnie rzecz się ma z Lagerthą, która w ostatecznym rozrachunku okazuje się niepotrzebna, choć przecież w napisach początkowych jest wymieniana jako pierwsza. Mimo wszystko jej wątek scenarzysta bardzo ładnie podsumował – każdy kiedyś traci swoją tarczę. Oprócz Lagerthy taką postacią, która traci ochronę, bo już zrobiła wszystko, co do niej należy, jest Judith, matka króla Alfreda, wybitnego wodza wsławionego pokonaniem Duńczyków.
Na plus zdecydowanie sceny batalistyczne, szczególnie bitwa pod Marton, która w rzeczywistości rozegrała się w roku 871, a w serialu ma miejsce w odcinku pt. Hell (5×15). Nie tylko realizacja robi wrażenie i pamięta się ją nie tylko z powodu śmierci ważnej dla fabuły postaci. Twórcy pokusili się również o zaznaczenie pewnych relacji: brat ratuje brata, mimo iż wcześniej spiskował przeciwko niemu, a Björn styka się w walce z Gunnhildą, co – jak się później okazuje – służy pogłębieniu psychologii bohatera. Chodzi o to, że Björn, w przeciwieństwie do Haralda Pięknowłosego, jest człowiekiem żywiącym większe uczucia do wojny niż do kobiet. Gunnhilda, w której Harald też się zakochuje, wydaje się jednak działać na Björna tak jak żadna inna kobieta przed nią. Postać najstarszego syna Ragnara staje się przez to głębsza, bardziej ludzka. Z kolei w przeciwną stronę poprowadzono wątek Judith – ta sympatyczna z wyglądu bohaterka, której niegdyś obcięto ucho za zdradę męża, w tym sezonie torturuje człowieka podejrzewanego o spisek przeciwko królowi. Mało tego, podaje truciznę bliskiej osobie z rodziny, byle tylko umocnić władzę swojego syna. Podobny potencjał tkwił w postaci Freydís, żony Ivara, ale został kompletnie zmarnowany (nawiasem mówiąc, tę rolę gra piękna debiutantka ze Szwecji, Alicia Agneson). Podsumowując ten akapit, rozwój postaci Björna i Judith to największe pozytywne zaskoczenia sezonu.
Podobne wpisy
Jeśli chodzi o nowsze postaci, to bez zarzutu rozwiązano wątek Jonathana Rhysa Meyersa (biskup Heahmund), ale mam pewne zastrzeżenia odnośnie do wprowadzenia do obsady Stevena Berkoffa, pamiętanego z ról czarnych charakterów w klasycznych filmach akcji: Ośmiorniczka (1983), Gliniarz z Beverly Hills (1984), Rambo 2 (1985). Wcielił się on w postać króla Olafa, inspirowanego (podobno) królem Olafem II, świętym Kościoła katolickiego, odgrywającym dużą rolę w chrystianizacji Norwegii. W materiałach związanych z produkcją bohater odgrywany przez Stevena Berkoffa ma przydomek The Stout (Gruby) i jedyne, co można o nim powiedzieć, to właśnie to, że jest gruby. Być może w kolejnym sezonie jego obecność stanie się bardziej zrozumiała. Przypuszczam, że wprowadzenie tej postaci ma pokazać stopniowe wypieranie nordyckich bóstw przez Boga chrześcijan. Ale już w piątej serii mamy wikingów nawracających się na chrześcijaństwo, są to Ubbe i Torvi. Przy okazji wspomnę o świetnej scenie pojedynku Ubbe z Frodo, w której ten pierwszy odczuwa ingerencję Odyna, a nie chrześcijańskiego Boga – dla niego pojedynek staje się pretekstem do rozważań na temat religii. To znacznie ciekawszy wątek według mnie niż zainteresowanie Hvitserka buddyzmem, które znalazło się tu chyba przez przypadek i powinno zostać wycięte w montażu.
Mimo rozczarowania czekam z nadzieją na kolejną odsłonę serialu, bo zrealizowana z rozmachem bitwa w odcinku finałowym obiecuje jakiś przełom. Bitwa rozegrała się w sposób nieoczywisty, ale logiczny, niepozbawiony jednak irytujących wstawek, takich jak przemowa (w trakcie bitwy, a nie przed nią) króla Olafa. Oby tylko kolejne epizody nie były pisane pod sam finał, to znaczy na zasadzie: trzeba jakoś wypełnić dwadzieścia odcinków, by zakończyć czymś efektownym. Jestem również ciekaw jak zostanie rozwiązany wątek Rollo – nie było go tak długo, że można było o nim zapomnieć. Ale też obawiam się, że od jego ostatniego pojawienia się minęło tak wiele lat, że powróci jako brodaty dziadek, który zamiast świeżości wniesie tylko nudę.
Wiele seriali miało przedostatni sezon niezbyt imponujący, gdyż największy wysiłek włożono w serię finałową. I na to liczę w tym przypadku, bo w przeciwieństwie do wielu fanów serialu, nie należę do osób, które twierdzą, że bez Ragnara to nie ma sensu. Bo dla mnie od początku było jasne, że ogromny potencjał tkwi w samej historii, a nie jednym bohaterze. Widzowie przyzwyczaili się, że istotą serialu jest śledzenie losów jednej charyzmatycznej postaci. Takie popularne seriale, jak 24 godziny, Breaking Bad, Piraci, mimo nagromadzenia wątków miały jedną kluczową postać, bez której produkcja rzeczywiście mogła przestać istnieć. Nic więc dziwnego, że Ragnar również był uważany za spiritus movens całej produkcji. Ale Michael Hirst od początku miał większe ambicje – chciał stworzyć pełniejszy obraz ludzi Północy, sagę o wybitnym rodzie wojowników, nie tylko o Ragnarze, ale też jego dziedzictwie. W sezonie piątym Ivar źle wykorzystał schedę odziedziczoną po ojcu, w sezonie szóstym zobaczymy, czy Björn będzie lepszym królem. Jest na to duża szansa, gdyż jak wspomniałem wyżej, w omawianej serii postać Björna została ciekawie pogłębiona, aby przygotować go do nowej roli w przyszłej odsłonie serialu.