THE BOYS – SEZON DRUGI. Superbohaterstwo to zło
Koronawirus sprawił, że na moment ucichła superbohaterszczyzna, przez co w kinie od ponad roku nie pojawił się żaden film ze stajni Marvela. Nie zmienia to faktu, że żyjemy w popkulturze przesiąkniętej niemalże wywiedzionymi z Grecji mitami o silnych i pięknych herosach pokonujących demony wyzierające z piekielnych czeluści. Na szczęście pojawiają się również produkcje pokroju The Boys, których twórcy walczą z tym trendem.
UWAGA! W tekście zostały ujawnione szczegóły fabularne drugiego sezonu.
Z reguły mitotwórstwo nie jest niczym złym, jeżeli nie powiela szkodliwych wzorców. Jak jednak udowodnili scenarzyści drugiego sezonu The Boys, za patetycznymi filmami superbohaterskimi kryje się potężna machina marketingowa, której przedstawiciele wykorzystują wiatr społecznych zmian w celu uzyskania jeszcze większych zarobków. Przy okazji dają widzom pożywkę do snu na jawie o wybitnych jednostkach obdarzonych zdolnościami uprawniającymi do przekraczania granic prawa. Im większe niebezpieczeństwo, tym większa konieczność wykraczania poza obowiązujące normy, by ujarzmić mordercze zapędy potwora. Tym samym, hiperbolizując fikcyjne zagrożenia, tworzy się świat z niedziałającymi instytucjami społecznymi, które muszą być wspomagane przez nadludzi żyjących poza “staroświecką” dychotomią dobra i zła.
Podobne wpisy
Eric Kripke z resztą współpracowników znakomicie wpisują The Boys w tego typu nurt myślenia. Kreują herosów na kształt dobrze znanych komiksowych postaci, idąc oczywiście za wskazówkami wywiedzionymi z komiksowego pierwowzoru autorstwa Gartha Ennisa, i dają im kompetencje do samodzielnego wymierzania sprawiedliwości. Kimś takim jest Homelander (quasi-Superman), mający tak potężne umiejętności, że nawet kaganiec w postaci prawa międzynarodowego oraz pieczy sprawowanej nad nim przez wpływową korporację Vought nie jest w stanie zatrzymać go przed dokonywaniem morderstw w imię ochrony wolności. W pierwszym sezonie mamy scenę z rozlatującego się samolotu, natomiast w drugim pojawia się nagranie dotyczące nieudanej interwencji herosa, której skutkiem była śmierć postronnej osoby. Zamiast idealizować wiecznie prawych i wiecznie sprawiedliwych bohaterów, Kripke woli pokazywać ich od “ludzkiej” strony, przypominając, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność, czasami trudna do udźwignięcia. Homelander, Deep czy Queen Maeve są bowiem traktowani niczym gwiazdy popkultury, obiekty kultu godne rozmowy, sfotografowania lub choćby dotknięcia. To ich twarze ozdabiają billboardy oraz pudełka płatków śniadaniowych, to ich imionami sygnowane są kolekcje perfum, to o nich kręci się wysokobudżetowe filmy.
W drugim sezonie sporo czasu poświęca się właśnie dywagacjom na temat marketingowego wykorzystywania słynnych postaci rodem z komiksów. Każdy przejaw indywidualizmu jest od razu mielony przez PR-ową maszynkę do robienia pieniędzy. Niezależnie od tego, czy chodzi o odejście A-Traina od Siódemki, czy o coming out Maeve, od razu zlatują się sępy głodne kolejnych profitów, momentalnie wykorzystujące nowe wydarzenia do kolejnych kampanii promocyjnych. Scenarzyści nie pozostawiają złudzeń: żyjemy w świecie hiperkonsumpcji napędzanej instrumentalnym wykorzystywaniem przejawów dobroci i prawości. Miłość jest paliwem, cnotliwość jest paliwem, wszystko jest paliwem nadającym się do wykorzystania w celu pomnożenia zysków.
A skoro w taki sposób pompuje się superbohaterów, to nie powinno dziwić, że zaczynają im przychodzić do głowy coraz bardziej zdegenerowane pomysły. Czasami będzie to wykorzystywanie seksualne kobiet (Deep), niekiedy masturbacja nad dachami miasta albo seks przy jeszcze ciepłym trupie (Homelander), natomiast wszystko sprowadza się do wspólnego mianownika – przekraczania granic w imię walki z wewnętrznym znudzeniem oraz pustką. Jeżeli Boga nie ma, albo jeżeli Homelander dostrzega w sobie Boga, to wszystko jest dozwolone. Przy okazji tego wątku twórcy The Boys uprawiają perwersyjną grę z widzem. Na wiele sposobów zohydzają członków Siódemki, ale przecież większość odbiorców właśnie czeka na te akty degeneracji, kolejne ekscesy, potknięcia i porażki. Tak też wygląda popkultura: można gardzić celebrytami znanymi z bycia znanymi, ale to właśnie wokół nich roztacza się największe zainteresowanie gawiedzi. Im większe kontrowersje, tym większa ekscytacja fanów.