search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Seria MAD MAX. Potrzebujemy bohatera

Karol Barzowski

19 czerwca 2017

REKLAMA

Mad Max to dziś szeroko rozpoznawalna filmowa marka. Ostatnia z części serii, o podtytule Na drodze gniewu, długo kazała nam na siebie czekać, ale kiedy już się pojawiła, zachwyciła wszystkich. Najpierw na punkcie nowego Mad Maxa oszalała publiczność festiwalu w Cannes, a wkrótce potem cały świat. Dość powiedzieć, że film zarobił prawie 380 milionów dolarów oraz zdobył aż 10 nominacji do Oscara, z czego sześć zamieniło się na statuetki. Ta odsłona to niezwykle efektowna filmowa robota, z zachwycającą stroną wizualną. Pierwsza część wygląda przy niej jak studencka etiuda. Nie jest jednak gorsza.

Kiedy w 1979 roku Mad Max George’a Millera wchodził do australijskich kin, nikt nie mógł spodziewać się aż tak dużego międzynarodowego sukcesu. Reżyser był samoukiem. Studiował medycynę, ale od zawsze fascynowały go hollywoodzkie westerny i pewnego lata zapisał się na kurs reżyserii Uniwersytetu w Melbourne. Tam poznał Byrona Kennedy’ego. Panowie zostali najlepszymi przyjaciółmi, a później też współpracownikami. To właśnie Kennedy wyprodukował pierwszego Mad Maxa.

Miller po odbyciu kursu nakręcił kilka krótkometrażówek. Był coraz bardziej przekonany, że kino jest jego największą pasją, ale kochał też pracę na pogotowiu i nie rezygnował z niej. To właśnie tam, mając styczność z wieloma ofiarami wypadków drogowych, po raz pierwszy pomyślał, że chciałby stworzyć film nawiązujący do ostrej jazdy. Początkowo nie było mowy o apokalipsie – dopiero kiedy szukano możliwości obniżenia budżetu filmu, Miller stwierdził, że taki świat przedstawiony nie wymaga bogatej scenografii oraz pozwala zaoszczędzić na statystach. Na świecie wciąż słychać było echa kryzysu paliwowego i związane z nim lęki. W jednym z wywiadów reżyser opowiadał:

Ten koncept przybierał coraz ciekawszy kształt. Nie dało się uciec od myśli, że rzeczywistość z mojego filmu wcale nie musiała być aż tak abstrakcyjna.

Zrobić film z niczego

Film rozgrywać miał się w niezbyt odległej, odmienionej przyszłości. Max Rockatansky, czuły mąż i ojciec, jest policjantem. Gdy podczas jednego z pościgów mężczyzna doprowadza do śmierci przywódcy motocyklowego gangu, ściąga na siebie oraz całe miasto wielkie niebezpieczeństwo. Kompani Nocnego Jeźdźca stawiają sobie za cel zemstę. Oni nie cofną się przed niczym.

Scenariusz krążył po wytwórniach i uznawany był za interesujący, ale od planów do realizacji minęło bardzo dużo czasu. Powód był oczywisty – pieniądze. Studio Warner Brothers International dało zielone światło projektowi, z zastrzeżeniem, że przeznaczą na produkcję zaledwie około 250 tysięcy dolarów. Resztę Miller musiał zebrać sam. Ostatecznie Kennedy zatrudnił się na pogotowiu jako kierowca karetki, tak, aby razem ze swoim przyjacielem móc brać dodatkowe zmiany, a jednocześnie mieć czas na omawianie szczegółów filmu.

Łącznie budżet wyniósł 350 tysięcy. Dziś w tej branży to śmieszne pieniądze, zresztą pod koniec lat 70. było podobnie. Pierwszy Mad Max był olbrzymim wyzwaniem. Po latach twórcy wprost przyznawali, że czuli się, jakby mieli zrobić film z niczego. Trochę zresztą tak było.

REKLAMA