search
REKLAMA
Seriale TV

SEE. JASON MOMOA, nowa platforma APPLE TV+ i świat, w którym nikt nie widzi

Marcin Kempisty

22 grudnia 2019

REKLAMA

Miała być bomba, a wyszedł kapiszon. Wejścia na rynek platformy streamingowej Apple TV+ nie można zaliczyć do udanych. Wprawdzie ich serial The Morning Show dostał nominacje do Złotych Globów, niemniej jednak trudno wskazać choćby jeden tytuł od technologicznego giganta, który spełniłby pokładane w nim nadzieje. See jest tego najlepszym przykładem.

Projekt autorstwa Stevena Knighta (pana od Peaky Blinders i Taboo) jest zamaszyście rozpisaną historią na temat zniszczonego świata przyszłości. Oto w wyniku śmiercionośnego wirusa populacja ludzi zmniejsza się do dwóch milionów, a ci, którzy przeżywają, dodatkowo na zawsze tracą wzrok. Mijają kolejne wieki, człowiek przystosowuje się do nowych warunków, a pojęcie wzroku zaczyna funkcjonować już tylko na zasadzie mitu. Kto o tym wspomni, od razu zostaje uznany za heretyka.

See

To właśnie w takich warunkach rodzą się Haniwa (Nesta Cooper) oraz Kofun (Archie Madekwe). Matką jest uciekinierka oskarżana o czary, ojcem tajemniczy obieżyświat, którego podejrzewa się o posiadanie daru widzenia. Rzeczywiście, po latach okazuje się to prawdą, Jerlamarel korzysta z zapomnianego zmysłu, więc postanawia zbudować nowy świat, płodząc w wielu miejscach kolejne dzieci, a następnie je porzucając. Upomni się o nie dopiero wtedy, gdy dorosną. Do tego czasu chłopakiem i dziewczyną, którzy po biologicznym ojcu będą potrafili już widzieć, zaopiekuje się waleczny Baba Voss (Jason Momoa), w przeszłości handlarz niewolników, później kochający i bezkompromisowy obrońca zamieszkiwanej przez niego wioski.

W serialu Apple TV+ od samego początku dostrzegalny jest bolesny rozdźwięk między podejmowaną tematyką a wykorzystywaną formą. Twórcy panują nad sferą wizualną, lokując fabułę w dziewiczych lasach, wietrznych pustkowiach, a także na zgliszczach starej cywilizacji, na przykład w zmurszałym więzieniu oraz w okolicach starej tamy. Z pietyzmem przyglądają się zwyczajom bohaterów, ich strojom, fryzurom, religijnym rytuałom, sposobom, w jaki potrafią poruszać się po nieznanym świecie. Ewidentnie widać, na co włodarze Apple’a wydali miliony dolarów. Charakterystyczna stylistyka zdecydowanie wyróżnia ów serial z grona szerokiej konkurencji.

Sęk w tym, że scenarzystom nie udaje się stworzyć choćby podstawowych założeń, na których miałby opierać się świat przedstawiony. See funkcjonuje na prostych prawidłach: ma się dużo dziać, czasami trzeba pokazać bitkę, czasami pogadać o emocjach, byle do przodu i z utrzymanym przy sobie widzem. Tymczasem najważniejsze dla produkcji rzeczy traktowane są okropnie po macoszemu. Jak to jest możliwe, że niewidomi tak zręcznie poruszają się po lasach na całym kontynencie? Dlaczego wzrok jest traktowany jak herezja? Dlaczego cywilizacja zatoczyła koło i wróciła do zasad funkcjonowania znanym pierwotnym ludom? Na te i inne tego typu pytania widzowie nie otrzymają żadnej odpowiedzi.

Gdyby ktoś pofantazjował na temat sposobu przygotowywania fabuły, to można byłoby dojść do takich wniosków: pewna osoba, najpewniej Steven Knight, wpadła na pomysł konkretnego settingu, dlatego po macoszemu usprawiedliwiono jego główne zasady, byle tylko znaleźć jakąkolwiek wymówkę dla jego istnienia. Serial zasadza się na dwóch głównych filarach – braku wzroku u prawie wszystkich bohaterów oraz powrocie do świata plemion – tymczasem żaden z tych wątków nie jest należycie uargumentowany. To scenarzystów kompletnie nie interesuje, liczy się prowadzenie akcji do przodu, zaskakiwanie kosztem rachunku prawdopodobieństwa.

See

Na pewno w See dzieje się sporo, w każdym odcinku pojawia się kilka zaskoczeń, a także efektownie zrealizowanych bijatyk, ale cóż z tego, skoro motywacje bohaterów są nad wyraz mgliste. Scenarzyści w prosty sposób układają pionki na szachownicy i prowadzą je na czołowe starcie, nie licząc się z zachowaniem choćby psychologii postaci. Jedni próbują stawiać czoła nowym wyzwaniom, drudzy boją się ryzyka, ale dlaczego podejmują takie wybory, dlaczego akurat oni stoją po odpowiednich stronach barykady, tego nie da się sensownie wyjaśnić. Najlepiej te zarzuty trafiają przy okazji zastanawiania się nad postacią Kane (Sylvia Hoeks), wrogiej głównym bohaterom królowej Payanów, której postępowanie jest absurdalnie autodestrukcyjne. Ale przynajmniej dzięki niej dochodzi do wielu przetasowań, a i zagwarantowana przez nią rozwałka jest całkiem widowiskowa.

Postacie są w pełni podporządkowane akcji. Na szczęście, przynajmniej ten element jest pieczołowicie zrealizowany, przede wszystkim dzięki atletycznemu Momoi. Aktor znakomicie wciela się w postać bezlitosnego wojownika, gwarantując w trakcie walk dużo akrobatyki, a także wiele zmyślnych ataków oraz uników. Mężczyzna znakomicie czuje się w tej roli, jak gdyby została ona napisana specjalnie dla niego. Co na swój sposób zaskakujące, również w wyciszonych partiach serialu, gdy przychodzi mu zagrać dramatyczną rolę opartą na subtelniejszych emocjach, to również z tych wyzwań wychodzi obronną ręką. To zdecydowanie najjaśniejszy punkt produkcji.

See ma potencjał do stania się szeroko komentowanym serialem. Wydawane przez Apple pieniądze nie idą do końca na marne. Wystarczy tylko, że Steven Knight naprawi błędy (które popełnił także przy pisaniu Taboo) i skupi się nie tylko na sferze wizualnej, ale także na wypełnieniu luk w scenariuszu. Wystarczą drobne wytłumaczenia zaistniałych okoliczności, zachowanie pamięci o antycznej zasadzie prawdopodobieństwa, a już nie będzie się oglądało serialu z poczuciem bycia oszukiwanym na każdym kroku. Jako że drugi sezon został od razu zamówiony, przed twórcami nadal istnieje szansa na to, by umiejętnie pokazać, a przy okazji jeszcze lepiej opowiedzieć tę całkiem interesującą historię.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA