CZŁOWIEK, KTÓRY ZABIŁ DON KICHOTA (Nowe Horyzonty 2018)
Człowiek, który zabił Don Kichota to film, który na długo przed premierą zyskał status legendarnego. Głównie dlatego, że od niemal trzydziestu lat Gilliam podejmował kolejne próby, by go zrealizować i za każdym razem przegrywał. Doszło do sytuacji tak absurdalnej, że łatwiej było nakręcić dokument o nierobieniu tego filmu, niż go dokończyć. Aż do teraz. I jak tu po tym wszystkim zwyczajnie usiąść i oglądać tę legendarną produkcję, o której wszyscy słyszeli, ale nikt jej nie widział? Warto posłuchać rady samego reżysera, który polecił – pół żartem, pół serio – by po prostu cieszyć się seansem i odciąć się od całej tej historii. I bez niej film jest wyjątkowy. Terry Gilliam zabiera nas na barokowe widowisko napędzane wyobraźnią. Są spektakularne pojedynki, rycerze, policja, bal przebierańców, a także – tego się nie spodziewaliście – hiszpańska inkwizycja.
Toby (Adam Driver) to młody, zdolny i cyniczny reżyser reklam. Jest gwiazdą w swoim fachu, ale stracił serce do pracy i czuje, że coś w jego karierze poszło nie tak. Korzystając z przerwy w realizacji spotu, jedzie do wioski, gdzie kiedyś szukał statystów do swojego filmu dyplomowego. Poznał wtedy starego szewca Javiera (Jonathan Pryce) i pobudził jego wyobraźnię, przekonując, że będzie idealny do roli Don Kichota. Naturszczyk okazał się tak wiarygodny, że film odniósł sukces i otworzył młodemu reżyserowi drogę do kariery. Po dziesięciu latach okazało się, że to, co pomogło Toby’emu zaistnieć, na zawsze zmieniło życie mieszkańców wioski, niekoniecznie na lepsze. Najbardziej poszkodowany wydaje się Javier, który uwierzył, że naprawdę jest błędnym rycerzem. Na dodatek spotykając Toby’ego po latach, bierze go za swojego giermka, Sancho Pansę. Zbieg okoliczności sprawi, że obaj wyruszą w podróż, której skutków nie sposób przewidzieć.
Filmowy Don Kichot jest kolejnym (po baronie Münchausenie i doktorze Parnassusie) wcieleniem Gilliamowskiego bohatera-marzyciela, postaci nieprzystającej do współczesnego świata. Walczy o niedoścignione ideały, a jego orężem jest wyobraźnia, która jest tak silna, że może zmieniać rzeczywistość. Nie robi tego przy użyciu czarodziejskiej różdżki, lecz przez wpływ, jaki wywiera na pozostałych bohaterów. W przypadku Toby’ego – cynicznego i zblazowanego reżysera reklam – spotkanie Don Kichota to powrót do przeszłości, czasu pełnego twórczej pasji i początku kariery. Jednak dziesięć lat później role się odwracają – stworzony przez Toby’ego Don Kichot bierze go za swojego giermka i wraz z nim wyrusza w podróż, która obudzi w cynicznym reżyserze uśpioną wyobraźnię i pasję. To dwa filary, na których opiera się cały film Gilliama.
Jednak to aktorzy sprawiają, że słowa stają się ciałem. Jonathan Pryce jest Don Kichotem całym sobą – to żywy ogień aktorskiego geniuszu! W każdym jego geście jest coś natchnionego, nie z tego świata. Kiedy jest wesoły, to radość wystrzela z jego oczu i mięśni twarzy. Kiedy jest smutny, to serce kraje się na ten widok. A kiedy jest zły, jego furia rozsadza ekran. Za to swoją ruchliwością mógłby przyćmić Ala Pacino. Pryce w roli Don Kichota – z rozwichrzoną czupryną siwych włosów i w zardzewiałej zbroi – wygląda jak wyjęty żywcem z rycin Gustave’a Doré. Na niedalekim, ale jednak drugim, miejscu jest Adam Driver. Jego Toby jest bardzo wrażliwy na sztukę i ma w sobie delikatność artysty. Musiał jednak ukryć te cechy, by sprostać wymaganiom branży reklamowej i pływać w jednym basenie z rekinami biznesu. Chowając swoje wnętrze w skorupie cynizmu, z czasem nim nasiąka. Driver bez cienia fałszu lawiruje między zblazowaniem i bezczelnością a żalem za utraconymi ideałami i miłością.
Człowiek, który zabił Don Kichota, jeszcze przed premierą był legendą i unikatowym zjawiskiem. Po latach czekania na duży ekran trafiła odważna, zabawna i poruszająca baśń o sile wyobraźni – czyli o tym, o czym Terry Gilliam opowiada od lat, drążąc temat z determinacją godną błędnego rycerza. I z każdym kolejnym filmem udowadnia, że ma jeszcze dużo do powiedzenia.