12 Years a Slave – recenzja prosto CAMERIMAGE 2013
Reżyser przeszywających na wskroś i dogłębnie dobitnych Wstydu i Głodu tym razem konfrontuje nas z tematami niewolnictwa, upokorzenia, bólu i niesprawiedliwości.
Oparty na faktach film Zniewolony (oryginalny tytuł Twelve years a slave) przedstawia historię czarnoskórego (podobnie jak sam reżyser – Steve McQueen) skrzypka o powyżej przeciętnym statusie społecznym, Solomona Northupa (w tej roli Chiwetel Ejiofor), który zostaje w dosyć tajemniczy sposób porwany i wbrew prawu obdarzony mianem niewolnika. Raz sprzedany, tuła się po najróżniejszych plantacjach, spełniając rozkazy i zachcianki swoich panów. Obserwujemy, jak traktowana była czarna własność – torturom, biciu i krzykom nie było końca. Ciała niewolników, wiecznie poszarpane od nadmiernie używanego bata, naznaczone krwią i bliznami nie zaznawały współczucia czy litości. Jedynymi sposobami na przeżycie były bezwzględne posłuszeństwo i dawanie pozwolenia na bycie upokarzanym.
Tylko że w filmach o tej tematyce (a jest ich trochę, dla przykładu można tu podać chociażby Kolor purpury) to nie żadna nowość, takie obrazy pojawiały się wielokrotnie, co więcej, nie ujmując nic genialnemu Hansowi Zimmerowi, siła ich oddziaływania na widza spotęgowana jest poprzez bardzo do siebie podobne kompozycje. Sprawia to, że fani McQueena, przyzwyczajeni do twórczości reżysera operującej na poziomie ekstremum, mogą czuć lekkie rozczarowanie.
Niewola nie miała końca, chyba że kobieta była piękna i dobra w łóżku, a jej pan samotny czy wyjątkowo łaskawy z domieszką wrażliwości, jednak miało to miejsce bardzo rzadko. Mężczyźni natomiast nawet takiej szansy nie mieli, co sprawiło, że Salomon, czy też Platt, bo takie dostał imię jako niewolnik, stracił nadzieję na odzyskanie statusu człowieka. Iskra zapali się w nim ponownie, gdy pozna białego robotnika – Samuela Bassa (mało pasujący Brad Pitt, wybrany raczej z grzeczności do tej roli, ponieważ jest jednym z producentów), który potępia idee niewolnictwa.
Poza kilkoma ujęciami, które rzeczywiście sprawiają, że widz drży, a jego serce przyspiesza, to film niestety niczym na poziomie scenariusza i reżyserii nie zaskakuje, a szkoda, bo zdjęcia (autorem jest Sean Bobbitt), zwłaszcza ciekawie kadrowane i wydłużone zbliżenia, są naprawdę niezwykłe.