Cannes, Dzień 1: Wilgotność 900%
Operacja „Cannes” zaczęła się z dramatyzmem godnym najlepszych dreszczowców. Zakorkowana Warszawa spowalniała Karola na tyle skutecznie, że na lotnisku pojawił się dosłownie kilka minut przed zamknięciem bramek. Z racji tego, że to właśnie on posiadał przy sobie bilety zrobiło się nieco nerwowo. Ostatecznie, udało się. Na pokładzie samolotu do Marsylii nie było żadnych węży, ani Samuela L. Jacksona, a pociąg do Cannes zawiózł nas niemal pod sam Pałac Festiwalowy. Problem zaczął się w momencie, gdy wyruszyliśmy po nasze akredytacje. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że mieliśmy jakiś problem z ich uzyskaniem – to poszło niezwykle sprawnie. Problemem było (i nadal jest) to, co dzieje się za oknami canneńskich mieszkań, hoteli i pałaców. Z nieba spadają wiadra wody.
Z racji tego, że decyzję o przyznaniu akredytacji dostaliśmy dosyć późno, a – jak głosi legenda – pokoje hotelowe w Cannes wynajmuje się jakieś pół roku przed festiwalem, byliśmy zmuszeni do improwizowania, a przy walce ze ścianą wody improwizuje się dość ciężko. Wraz z kilogramami bagażu zdecydowaliśmy się na podróż w kierunku campingu oddalonego od Cannes o jakieś 5-6 kilometrów. Okazuje się, że dobroduszni Francuzi stwierdzili, że obywatele ich kraju nie powinni przechodzić dystansów przekraczających 20 metrów, dlatego na odcinku rzeczonych 5-6 kilometrów umieszczono jakieś 20 przystanków. Przeładowane do granic możliwości autobusy nie są jedynie domeną kraju nad Wisłą. Na Lazurowym Wybrzeżu jest równie zabawnie.
Po dotarciu na camping okazało się, również francuski klasyk, że praktycznie nikt nie potrafi porozumieć się po angielsku. Po rozmowie na migi i słowa-klucze dowiedzieliśmy się, że jedyną opcją noclegu jest spanie pod namiotem, który – przezorny zawsze ubezpieczony – spakowaliśmy w torbę. Oczywiście przy wilgotności powietrza 900% namiot już przed rozłożeniem był mokry, a ekspansywny charakter naszych bagaży spowodował, że zajęły one niemal całe miejsce w jego środku. Perspektywa nocy w warunkach, w których nawet Spartanie plakaliby krokodylimi łzami zmobilizowała Karola do podjęcia kolejnej próby rozmów na migi. Tym razem z międzyjęzykowej konfrontacji wyszedł on zwycięsko. Mamy dach nad głową. Możemy rozpoczynać relację.
Głównym wydarzeniem pierwszego dnia festiwalu była premiera „Wielkiego Gatsby’ego” Baza Luhrmana. Z racji tego, że akredytowani dziennikarze mogą otrzymać „nieimienne” zaproszenia na seanse, przed Pałacem Festiwalowym tłoczyły się tłumy ludzi, którzy liczyli na łut szczęścia i otrzymanie biletu na seans w towarzystwie Leonarda DiCaprio i Carrey Mulligan. Prośby o zaproszenia są zresztą canneńską regułą. Jakieś pół godziny przed temu przed rozpoczęciem pisania tego tekstu przed pałacem stała grupka osób, która usiłowała otrzymać bilety na nowy film Ozona. Ulewny deszcz nie był im straszny. Przeszkodził on niestety oficjalnej ceremonii otwarcia. Mokry dywan nie prezentuje się w końcu najlepiej. Mimo niesprzyjającej aury Spielberg, Portman, Waltz oraz pozostali członkowie ekipy sędziowskiej konkursu głównego zdążyli przeprowadzić konferencję na tle Morza Śródziemnego, a DiCaprio i Mulligan uśmiechnęli się do kilku fotografów (niestety nie do nas). Kolejny dzień okazał się być dla nas jednak nieco bardziej łaskawy.
Karolowi udało zobaczyć się „Kongres” Aliego Folmana, ja mając mniej szczęścia z porannym pokazem „The Bling Ring” Sofii Coppoli wylądowałem natomiast na „Wielkim Gatsbym” Luhrmanna. Następnie bez problemów dostaliśmy się na „Fruitvale Station”, czyli tegoroczną rewelację festiwalu w Sundance. Dzień zakończyła natomiast oficjalna gala otwarcia sekcji Un Certain Regard i oficjalny pokaz „The Bling Ring”, na który nie udało mi się dostać wcześniej (na szczęście!). W trakcie seansu na jednej z największych sal Pałacu Festiwalowego obecna była cała ekipa filmu oraz jury Un Certain Regard z Thomasem Vinterbergiem na czele (u jego boku przepiękna Zhang Ziyi). Wieczór jak najbardziej udany.
Dzisiaj prezentujemy Wam dwie recenzje – „Kongres” Karola oraz mojego „Gatsby’ego”. Z racji tego, że na niektóre seanse chodzimy we dwójkę mamy również dyskusję na temat „The Bling Ring”. W kolejnym odcinku na pewno „Fruitvale Station” i „The Past” Farhadiego (jak zgodnie stwierdziliśmy jeden z glównych faworytów do tegorocznej Złotej Palmu).
A tak na koniec – dzisiaj jesteśmy dżedajami lub, jak kto woli, Samuelami L. Jacksonami!
Z premiery “The Bling Ring”;