SOFIA. Kino zaangażowane, którego potrzebujemy
Sofia to młoda kobieta, której podczas rodzinnego obiadu niespodziewanie odchodzą wody. Wraz z kuzynką jedzie do szpitala, by urodzić dziecko, o którym bohaterka nie wiedziała lub nie chciała wiedzieć. Nie byłaby to historia tak poruszająca i ważna, gdyby nie fakt, że akcja filmu rozgrywa się we współczesnej Casablance. W Maroku, w którym pozamałżeńskie stosunki seksualne karane są wyrokiem więzienia – od miesiąca do roku, jak informuje nas reżyserka na początku filmu. Zaskakujący debiut Meryem Benm’Barek-Aloïsi, nagrodzony w Cannes, z dokumentalną wnikliwością maluje portret kraju, w którym tradycja boleśnie ściera się z godnością człowieka.
Życie Sofii wydaje się uporządkowane i pozbawione trosk. Jej rodzinę poznajemy podczas uroczystego posiłku, w czasie którego domownicy snują plany na lepszą przyszłość. Rodzice bohaterki są w trakcie finalizowania ważnej umowy, która ma podnieść status ich dotychczasowego życia. Ich misternie utkany plan może jednak błyskawicznie pogrzebać zhańbiona córka. Sofia trafia nagle do szpitala. Nieświadoma tego, że nosi pod sercem dziecko, rodzi w strachu i tajemnicy. Bezwzględny mechanizm państwowy daje kobiecie 24 godziny na dostarczenie dokumentów ojca dziecka. Bycie samotną matką w Maroku oznacza zaś społeczną izolację, ostracyzm, obdarcie z praw i godności. Rozpoczyna się dramatyczna walka z czasem, podczas której Sofia próbuje odnaleźć ojca dziecka, uratować zszargany honor rodziny oraz, co wydaje się najmniej istotne w całej historii, zachować perspektywę szczęśliwego życia.
Marokańska egzotyka widoczna jest nie tylko w ociekających złotem haftach, barwnych djellabach czy różnokolorowych naściennych azulejo charakterystycznych dla kultury tego kraju. Widza zaskakuje głównie wyjątkowo restrykcyjne podejście do zasad i tradycji, które nierzadko przyćmiewają samego człowieka. Reżyserka opowiada historię Sofii z uwagą i wyrozumiałością, poruszając wiele istotnych tematów i uświadamiając widzowi trudności, z jakimi przyszło się borykać w jej ojczyźnie nie tylko kobietom. Nie robi tego jednak nachalnie, ale z kobiecą wrażliwością właśnie. Meryem Benm’Barek-Aloïsi udało się wycisnąć z marokańskiej opowieści przytłaczający realizmem dramat. Wykorzystuje ona intymne zbliżenia, korzysta z niestabilnej, chwiejnej kamery, co jedynie wzmacnia wrażenie dokumentalnej bliskości z bohaterami. Bliskości wręcz niewygodnej i trudnej, która nie ustaje ani na chwilę. Opowieść reżyserki niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, od pierwszej do ostatniej sceny.
Podobne wpisy
Mimo wszystko reżyserka nie tworzy kolejnego filmu idealizującego postać walecznej i niezłomnej kobiety skrytej w cieniu męskiego patriarchatu. Choć momentami ukazuje ona Sofię na wzór Maryi, nakładając jej chustę na głowę i wkładając jej w ramiona delikatne zawiniątko, na które patrzy z nieskrywanym bólem, ale i delikatnością, bohaterka ta jest zagubioną i naiwną dziewczyną, która nieraz wykaże się w filmie słabością oraz egoizmem. Jedyną postacią skorą do przeciwstawienia się surowym ograniczeniom i przeciwnościom jest jej kuzynka Lena. Jako półfrancuska córka postępowych rodziców wierzy, że można żyć poza tradycyjnymi ramami, ubiegać się o swoje prawa. I być może to ją właśnie najbardziej rozczaruje zderzenie z brutalną rzeczywistością.
Sofia to wyjątkowy i ważny debiut młodej marokańskiej reżyserki, którego najmocniejszymi stronami są autentyczność, intymność oraz wrażliwość. Meryem Benm’Barek-Aloïsi jako kolejna udowadnia, że to kobiety tworzą wyjątkowo przejmujące artystyczne kino społecznie zaangażowane, przeplatając ze sobą brutalność świata przedstawionego z kobiecą subtelnością, co widać także między innymi w Kafarnaum Nadine Labaki. Nie jest to kino proste i przyjemne, niemniej spełnia swoją funkcję najlepiej jak potrafi – skupia uwagę na palących, istotnych problemach, które dotykają wielu. Trudno jednak stwierdzić, czy skromna i kameralna Sofia przedrze się do szerszej publiczności, czy zostanie jedynie przelotną ciekawostką festiwalu z Cannes.