WYGASŁY BLASK MIECZA. 10 zapomnianych filmów samurajskich
Hana wa sakuragi, hito wa bushi
Wśród kwiatów – wiśnia, wśród ludzi – wojownik
(japońskie przysłowie dot. samurajów)
Dramat samurajski to gatunek, z którym kino japońskie kojarzone jest najbardziej. Myślę, że więcej jest jego zwolenników niż filmów karate, yakuza, kaijū czy pinku-eiga. Historię gatunku tworzą pewne dzieła wzorcowe, a obrazy o tematyce samurajskiej były realizowane przez wielu wybitnych reżyserów, co przełożyło się na popularność gatunku nie tylko w Japonii, ale też poza jej granicami. Większość dzieł samurajskich to filmy historyczne bądź przygodowo-kostiumowe z akcją w epoce Edo (1603–1867), tak zwane jidai geki. Bohaterami tych filmów, oprócz samurajów, są często panowie feudalni zwani daimyō, a także roninowie (samuraje bez pana) oraz wysoko postawieni urzędnicy (np. szambelani). Fabuła jest często pretekstem do ukazania walki na miecze (po japońsku chanbara – tego słowa też się używa jako filmowego podgatunku).
Filmy o japońskich wojownikach powstawały już od początku istnienia kinematografii, ale niestety wiele starych dzieł zaginęło. Za pionierów kina samurajskiego uznaje się dzisiaj Daisuke Itô (Miecz tnący ludzi i przeszywający konie, 1929), Teinosuke Kinugasę (pierwsza dźwiękowa wersja 47 roninów, 1932) i Sadao Yamanakę (Papierowe baloniki współczucia, 1937). Gatunek wykształcił również szereg charyzmatycznych gwiazd: Chiezô Kataoka, Toshirô Mifune, Kinnosuke Nakamura, Tatsuya Nakadai – każdy z nich zagrał rolę słynnego szermierza Musashiego Miyamoto, najczęściej portretowanego bohatera z całej burzliwej historii Kraju Kwitnącej Wiśni.
Japońscy filmowcy często wracali też do wydarzenia z ery Genroku, kiedy to czterdziestu siedmiu roninów z Akō dokonało zemsty na urzędniku odpowiedzialnym za śmierć ich pana. Spopularyzowane dzięki sztuce teatralnej (Chūshingura – Skarbiec wasalnej lojalności z 1748) wydarzenie stało się dobrym materiałem dla reżyserów. Skorzystali z niego: Teinosuke Kinugasa (w 1932), Daisuke Itô (w 1934), Masahiro Makino (w 1938), Kenji Mizoguchi (w 1941), Kunio Watanabe (w 1958), Hiroshi Inagaki (w 1962), Kinji Fukasaku (w 1978). Kto zna tę opowieść tylko z filmu fantasy z Keanu Reevesem, ma czego żałować. Bardzo dobre są ekranizacje z 1962 i 1978, lecz to trzyipółgodzinna wersja Inagakiego jest dziełem kompletnym.
Prawdziwy triumf japońskich dramatów kostiumowych nastąpił w latach pięćdziesiątych. Rashomon (1950) Akiry Kurosawy zdobył Złotego Lwa w Wenecji, a także honorowego Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. To drugie wyróżnienie przypadło również Wrotom piekieł (1953) Teinosuke Kinugasy i Samurajowi (Miyamoto Musashi, 1954) Hiroshiego Inagakiego. Natomiast Siedmiu samurajów (1954) Kurosawy nagrodzono weneckim Srebrnym Lwem. Moim celem było wyróżnienie mniej znanych produkcji należących do gatunku, a więc pominąłem arcydzieła Kurosawy, odrzuciłem również wybitne dokonania Masakiego Kobayashiego, Harakiri (1962) i Bunt (1967). Efektem moich poszukiwań jest dziesięć filmów, uszeregowanych zgodnie z chronologią, zrealizowanych przez dziesięciu różnych reżyserów. Większość tych twórców należy do mistrzów gatunku, ale nie są jednak tak doceniani, jak na to zasługują.
1. Opowieść o zamku w Osace (1961), reż. Hiroshi Inagaki
jap. Ôsaka-jô monogatari / ang. The Tale of Osaka Castle / amer. Daredevil in the Castle
Podobne wpisy
W latach pięćdziesiątych Hiroshi Inagaki dał się poznać na Zachodzie jako jeden z najwybitniejszych (obok Akiry Kurosawy) reżyserów zajmujących się kinem samurajskim. Jego trylogia (1954–1956), w której Toshirô Mifune zagrał słynnego szermierza Musashiego Miyamoto, zdobyła rozgłos poza granicami Japonii i została nagrodzona Oscarem w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny (do 1956 nagrody w tej kategorii przyznawane były poza konkursem, tzn. bez nominacji). Inagaki jest także twórcą japońskiej ekranizacji Cyrano de Bergeraca Edmonda Rostanda (Życie pewnego szermierza, 1959). Opus magnum reżysera to jednak przeniesienie na ekran innej słynnej opowieści – 47 wiernych samurajów (1962). Inagaki kręcił filmy od lat dwudziestych i z pewnością wiele ciekawych rzeczy z jego filmografii można wydobyć. W tym miejscu chciałem zwrócić uwagę na produkcję, o której niewiele osób pamięta, mimo iż wykorzystuje ważny fragment historii. Opowieść o zamku w Osace nawiązuje do wydarzeń, jakie rozegrały się w latach 1614–1615. Podczas oblężenia Osaki armia szoguna Tokugawy starła się z siłami rodu Toyotomi, panującym na brokatowym zamku.
Toshirô Mifune, w typowym dla siebie ekspresyjnym stylu, wcielił się postać o imieniu Mohei. To włóczęga, który ma serce samuraja. To wieśniak, który chce poznać miasto. To mały człowiek, który trafia w wir wielkiej polityki. Mohei to bardzo dynamiczna postać. Nie potrzebuje miecza, bo nie jest typem zabijaki. Ale walczyć potrafi, wystarczy mu jednak kij, by pokazać charakter i siłę. Inagaki nie oszczędza swojego bohatera, wielokrotnie wystawia go na próbę. Widać, że pochwala postawę reprezentowaną przez protagonistę: dyspozycyjność i gotowość do wszelkich potyczek, nie dla chwały czy korzyści materialnych, lecz dla skrawka ziemi, który symbolizuje niezależność i spokój. Przy okazji reżyser potępia broń palną, która jest tutaj narzędziem zdrajcy. Historię wieńczy emocjonujący i efektowny finał. Mifune, który nawet z Kurosawą nie pracował tak często jak z Inagakim, zagrał w sposób energiczny, trochę szarżując, ale bez popadania w groteskę. Jak zawsze w filmach tego reżysera, liczy się oprawa wizualna – jest ona bardziej efektowna niż u innych filmowców japońskich, gdyż w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu Inagaki preferował kolorową ornamentykę. Zamek w Osace jest więc tu miejscem niemal baśniowym – takim, o które warto walczyć, gdyż tylko w nim można znaleźć równowagę i ukojenie.
Muzykę do filmu skomponował Akira Ifukube, którego dziś kojarzy się głównie jako autora kompozycji do filmów o japońskich potworach (na czele z Godzillą). Mało kto jednak pamięta jego dokonania w dziedzinie muzyki do filmów samurajskich. Wynika to pewnie z faktu, iż mało kto pamięta również o Inagakim, a to właśnie z nim Ifukube pracował niejednokrotnie (w tym także przy jednym arcydziele – 47 wiernych samurajów). Omawiane dzieło ma dobrą muzykę w trakcie napisów początkowych – jest to idealne wprowadzenie w nastrój opowieści. Kompozytor stworzył coś na kształt marszu, który symbolizuje gotowość do boju, lecz jest w tym utworze również zaduma, melancholia, monumentalizm – przypominają one, że cena zwycięstwa jest bardzo wysoka.
2. Wskazany przez los (1962), reż. Kenji Misumi
jap. Kiru / ang. Destiny’s Son
Kenji Misumi zasłynął ze współpracy z braćmi Shintarô Katsu i Tomisaburô Wakayamą. Z pierwszym realizował serię o przygodach ślepego szermierza Zatôichiego, a także między innymi Świątynię diabła (1969) i Hanzo zwanego Brzytwą (1972). Natomiast drugi z braci występował u niego w serii Samotny wilk i szczenię (1972–1973). Omawiając film Wskazany przez los, chciałem jednak zwrócić uwagę na mniej znanego aktora Raizô Ichikawę, który zmarł w wieku 37 lat, ale zdążył zagrać kilka wyrazistych postaci. Do najsłynniejszych należą legendarny bandyta Ishikawa Goemon oraz mistrz miecza Ryûnosuke Tsukue, bohater serii powieściowej Kaizana Nakazato, o którym powstało wiele filmów. We Wskazanym przez los Ichikawa zagrał sierotę o imieniu Shingo. Dorasta on z brzemieniem okrutnej tajemnicy z przeszłości, która jest w stanie zmienić jego życie w pasmo nieszczęść.
Podczas pierwszej, trwającej trzy lata wędrówki Shingo poznaje tajniki walki mieczem. Technika jest wyjątkowo skuteczna, bo już sposób trzymania broni odstrasza przeciwników. Film jest zapisem wędrówki wojownika – młodego, ale już dźwigającego ogromny ciężar doświadczeń. Dzieło Misumiego trwa zaledwie 70 minut i nie ma dłużyzn – bardzo szybko zmienia się sytuacja, błyskawicznie mijają kolejne lata, a człowiek coraz bardziej poznaje życie i coraz wyraźniej odczuwa zapach śmierci. Autorem scenariusza jest Kaneto Shindô, twórca poruszającego dramatu Kobieta diabeł (1964), ale ten film to w szczególności uczta dla oczu. Sporo ciekawych ujęć, które – mimo iż zostały nakręcone w kolorze – wydobywają z opowieści maksimum brutalnego realizmu epoki samurajów. Naturalnie pewne rzeczy musiały pozostać poza kadrem, bo na początku lat 60. sfera tabu była jeszcze wypełniona po brzegi. Widać to szczególnie w scenie, w której kobieta wybiega z nożem na grupę mężczyzn i aby umożliwić ucieczkę swojemu bratu, zrzuca ubranie. W takiej sytuacji mężczyźni istotnie nie wiedzą, co mają zrobić. Ale tylko przez chwilę…
3. Walczące klany (1963), reż. Kihachi Okamoto
jap. Sengoku yarô / ang. Warring Clans
Kihachi Okamoto to kolejna bardzo ważna postać w historii japońskiej kinematografii. Twórca rzetelnych dramatów historyczno-wojennych Cesarz i generał (1967) i Bitwa o Okinawę (1971), a także pasjonujących filmów samurajskich, takich jak Miecz przeznaczenia (1966) i Kill (1968). Warto też zobaczyć jego pierwszą chanbarę pt. Walczące klany. W centrum historii są barwni bohaterowie i zgodnie z japońskim tytułem jest to opowieść łotrzykowska z ery Sengoku, czyli z czasów wojen pomiędzy klanami: Shingena Takedy i Nobunagi Ody. W rozgrywkach militarnych nowością były wówczas muszkiety, o które toczy się tu zacięta walka. Na ten ładunek polują piraci dowodzeni przez piękną kobietę. W tej roli Kumi Mizuno, której nazwisko może być znane fanom kaijū-eiga. Występy u boku japońskich potworów zaliczyła też Yuriko Hoshi, odtwórczyni roli Saghiri z samurajskiego klanu bashaku. Takim mianem określano przewoźników, coś w stylu firmy transportowej, której pracownicy byli uzbrojeni, by bronić się przed napadami.
Akcja jest dynamiczna i sto minut mija błyskawicznie bez chwili wytchnienia. Reżyser pozwala, by niektóre niuanse uciekły, aby można je było złapać podczas kolejnego seansu. I rzeczywiście, to jest taki film, do którego chętnie się wraca, gdyż postacie (oczywiście nie wszystkie) wzbudzają sympatię. Jest tu wyrazisty czarny charakter – naznaczony blizną wojownik ninja zwany Saburoza (Tadao Nakamaru), podstępny zabójca, lecz także człowiek lojalny wobec swojego klanu. Ale nade wszystko wyróżnić należy Yûzô Kayamę, zwykle pozostającego gdzieś w cieniu, ale tutaj odgrywającego najważniejszą postać. W 47 wiernych samurajach (1962) Hiroshiego Inagakiego zagrał ofiarę bezdusznej biurokracji, a tutaj wrzucono go w zupełnie inny okres. Panowała wówczas większa swoboda, dookoła toczyła się wojna i kraj nie został jeszcze zbiurokratyzowany. W dorobku Kayamy znajduje się kilka głośnych tytułów (np. Rudobrody Akiry Kurosawy z 1965 roku), ale większy sukces odniósł w branży muzycznej – jako gitarzysta, piosenkarz i kompozytor.
Ten film to kwintesencja kina przygodowego, gdzie akcja naszpikowana jest licznymi zasadzkami, ale to również komedia. Szalona farsa o poszukiwaniu szczęścia i próbach zostania władcą, zarówno w rozumieniu dosłownym, jak i metaforycznym. Postacie grane przez Yûzô Kayamę i Ichirô Nakataniego pragną tylko władzy nad własnym życiem, ale Makoto Satō odegrał personę historyczną, która rzeczywiście zdobędzie zwierzchnictwo nad całym narodem. Chodzi o Tōkichirō Kinoshitę, później znanego jako Hideyoshi Toyotomi. Niestety ta osoba w filmie prezentuje się najsłabiej – jest do przesady przerysowana, nawet jak na japońskie standardy. Niektóre pomysły są zbyt szalone, by normalny widz je zaakceptował bez kręcenia nosem, ale nie rzutują zbyt mocno na całość. Film jest frapujący i niebanalny, da się go obejrzeć bez wspomagania napojem alkoholowym, takim jak sake. Odniosłem wrażenie, że reżyser miał zamiar sparodiować styl niektórych japońskich filmowców, szczególnie tych tworzących w latach pięćdziesiątych. Możliwe, że Okamoto sporządził nową formułę kina awanturniczego, inspirując przy okazji młodszych twórców, takich jak Hideo Gosha.