Seriale animowane jako gry na PEGASUSA. CHIP I DALE, DARKWING DUCK, KACZE OPOWIEŚCI…
Gdyby nostalgia miała formę regału, to na jednej z wyższych półek mojego leżałyby wspomnienia związane z graniem w słynnego Pegasusa. Spędziłem długie godziny na przeżywaniu przygód wspólnie z bohaterami gier, ekscytując się każdym nowym poziomem i odkryciem. Gros moich faworytów to adaptacje ówcześnie popularnych seriali animowanych i to właśnie im poświęcę uwagę w tym zestawieniu. Oto siedem wspaniałych przykładów gier, do których sympatię czuję już ponad dwadzieścia lat.
Popeye (1982)
Najstarsza pozycja na liście kojarzy się pod kątem rozgrywki ze słynnym Donkey Kongiem. Nic dziwnego, bo powstały wcześniej Kong miał być właśnie adaptacją przygód zajadającego szpinak marynarza. Nastąpił jednak problem z pozyskaniem praw autorskich.
Na czym więc polega sama gra? Ano na przemieszczaniu się po planszy i zbieraniu fantów rzucanych przez Olivię przy jednoczesnym unikaniu oprycha Bluta próbującego nas powstrzymać. Jak można się spodziewać, nie ma tu żadnej wielkiej filozofii, lecz samą grę przytoczyć warto – jest to miła, wciągająca zabawa. Można się poczuć trochę jak dziecko okupujące automaty w salonie gier z lat osiemdziesiątych. Mnie osobiście Popeye kojarzy się mocno z kompilacjami typu 999999 in 1 (albo i więcej), gdzie często znaleźć można było też takie klasyki jak Duck Hunt czy naturalnie Super Mario Bros.
DuckTales (1989) + DuckTales 2 (1993)
Kacze opowieści przeżywają teraz drugą młodość za sprawą rebootu serialu, niemniej największe triumfy święciły w końcówce lat osiemdziesiątych. Poza podstawą w postaci telewizyjnej serii przygody Sknerusa McKwacza i siostrzeńców doczekały się również pochodnych w postaci książek, komiksów i wreszcie gier. Pierwsza część ośmiobitowych perypetii Sknerusa, wyprodukowana przez firmę Capcom, odniosła potężny sukces na świecie, sprzedając się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Wydana cztery lata później kontynuacja jest dziś z kolei jednym z rarytasów kolekcjonerskich ze względu na stosunkowo późny rok pojawienia się na platformie.
Sama rozgrywka skomplikowana nie jest, co oczywiście absolutnie nie umniejsza grywalności – ta jest ogromna w obu odsłonach. Poruszamy się Sknerusem, pieszo lub skacząc na lasce, rozbijamy skrzynie ze skarbami, pokonujemy różnorakich przeciwników i omijamy przeszkody. Poszczególne etapy zwiedzamy nielinearnie, mając pełną dowolność wyboru poziomu, od amazońskiej dżungli aż po stację kosmiczną. Misje są kolorowe, zróżnicowane i okraszone fantastyczną muzyką – to zdecydowanie jeden z moich ulubionych ośmiobitowych soundtracków, nadający się zresztą i do autonomicznego odsłuchu. Sama gra dostarcza naprawdę mnóstwo radości i od wielu lat chętnie do niej wracam, z taką samą przyjemnością rozbijając głowy wrogom panoszącym się na planszy i zbierając złoto.
W 2013 roku pojawił się na rynku remake gry, okraszony oczywiście poprawioną grafiką i nowymi aranżacjami muzycznych utworów. Bardzo dobrze, że postanowiono odświeżyć oryginał, ale – jakkolwiek by się nie starano i z jak dobrym efektem – nie da się przeskoczyć jego uroku i atmosfery.
Chip ‘n Dale Rescue Rangers (1990) + Chip ‘n Dale Rescue Rangers 2 (1993)
Moje najżywsze wspomnienie związane z graniem w Chipa i Dale’a wiąże się z pewnym popołudniem, gdy mój kuzyn i ja, obaj nie starsi niż dziesięć lat, siedliśmy przed telewizor z zamiarem wspólnego przejścia drugiej części serii. Układało się właściwie idealnie – dzięki doskonałej współpracy każdy, nawet najtrudniejszy fragment gry pokonywaliśmy bez większych kłopotów. Ależ byliśmy z siebie dumni! Oczami wyobraźni widzieliśmy już triumfalne zakończenie i przybicie sobie piątki w ramach uczczenia znakomitej rozgrywki.
Ostatecznie zginąłem podczas walki z finałowym przeciwnikiem i kuzyn skończył grę sam.
Pomimo pesymistycznego zakończenia historia ta dobrze obrazuje, jak idealnie obie części Chipa i Dale’a nadawały się do rozgrywki na dwóch graczy. Bieganie, skakanie, rzucanie skrzynkami (i sobą nawzajem) oraz obmyślanie na bieżąco strategii działania – w teorii cechy proste i zwyczajne, ale podane tak, że po dziś dzień gwarantują niezliczone pokłady czystej frajdy. Zresztą granie samemu – zawsze Chipem! – to również fantastyczna zabawa. Przysłowiową wisienką na torcie jest muzyka, na czele z rozpoznawalną i w niektórych kręgach kultową ilustracją poziomu J z części pierwszej. Nie tylko dla miłośników serialu o przygodach Brygady RR.