Seriale animowane jako gry na PEGASUSA. CHIP I DALE, DARKWING DUCK, KACZE OPOWIEŚCI…
The Flintstones: The Rescue of Dino & Hoppy (1991) + The Surprise at Dinosaur Peak (1994)
Animowani Flintstonowie (1960) nigdy nie zdołali podbić mojego serca (już chyba większy sentyment odczuwam do filmu z Johnem Goodmanem), ale gra z 1991 roku i jej sequel były jednymi z moich ulubionych. Głównym celem obu części jest ratunek – w pierwszej musimy ocalić zwierzęta Freda, w drugiej dzieci jego i Barneya. Niestety nie doczekaliśmy się zamknięcia trylogii, a przecież moglibyśmy ratować jeszcze żony. Rozgrywka przebiega podobnie w obu odsłonach – wcielając się we Freda (a w sequelu również w Barneya), przemierzamy kolejne etapy w prehistorycznym świecie, po drodze zmagając się z przeciwnikami chcącymi nas powstrzymać. Pomiędzy klasycznymi poziomami mamy do przejścia również mini gry w postaci meczu koszykówki lub piłki nożnej, będące przyjemnym i nawet emocjonującym urozmaiceniem. Przemierzając kolejne plansze, spotykamy oczywiście inne postaci z uniwersum – tutaj na szczególną uwagę zasługuje smaczek w postaci crossoveru z Jetsonami. Graficznie i dźwiękowo rewelacji nie ma, ale nie można odmówić grywalności.
Tom & Jerry (and Tuffy) (1991)
Tuffy, dodany do tytułu jakby z litości, został porwany przez Toma i jest przetrzymywany na strychu. Jerry, przemieszczając się po całym domu, musi uratować bratanka. Tak oto zawiązuje się fabuła gry opartej na słynnym serialu. Podczas rozgrywki sterujemy Jerrym, co chwila natykając się na przeciwników, i pokonujemy labirynty ścieżek na kilkunastu poziomach. W tle przygrywa nam muzyka stylistycznie kojarząca się z samym serialem. To nie jest prosta gra. Przeciwnie, łatwość, z jakąś możemy utracić tutaj życie, jest niekiedy wręcz frustrująca, a cykliczne walki z Tomem potrafią napsuć sporo krwi. Wizualnie to żadna rewelacja, choć swego czasu gra potrafiła zaintrygować. Teraz nie zwracam na to aż takiej uwagi, lecz będąc dzieckiem, czułem się zafascynowany poziomami, w których szczególnie widoczne było, jak mały jest Jerry w porównaniu do otoczenia. Wspinanie się na kablu od żelazka czy skakanie po kuchennych półkach? Dziś nie jest to niczym szczególnym i odkrywczym, ot, element projektu planszy, ale kiedyś? Ależ to pobudzało wyobraźnię!
Darkwing Duck (1992)
Wzdrygam się nieco, gdy myślę o polskim tytule serialu, na bazie którego powstała gra – brzmi on bowiem Dzielny agent kaczor, co zupełnie nie kojarzy się z nazwą oryginalną i jest zwyczajnie brzydkie. Sam serial nadawany był w Polsce we wieczorynkowym paśmie Walt Disney przedstawia, choć nieszczególnie długo – z ponad dziewięćdziesięciu zrealizowanych odcinków u nas pokazano zaledwie siedem. Resztę anulowano ze względu na zbyt poważny ton całości – najwyraźniej polska publika jest delikatniejsza od amerykańskiej. Sam serial to historia kaczora Drake’a Mallarda, który za dnia prowadzi przeciętne życie samotnego ojca wychowującego adoptowaną córkę, zaś pod osłoną nocy działa jako zamaskowany bohater, tytułowy Darkwing Duck. Oczywiście wydana przez Capcom platformówka skupia się na tej drugiej tożsamości bohatera (w innym wypadku otrzymalibyśmy ośmiobitowe Simsy z kaczkami).
W grze przemierzamy cały szereg lokacji, naturalnie każdorazowo zakończonych przeciwnikiem do zlikwidowania. Podobnie jak w przypadku Toma i Jerry’ego, Darkwing Ducka nie sklasyfikujemy jako szczególnie łatwej gry. Nieraz trzeba się napocić, żeby przebrnąć przez szczególnie wymagający fragment planszy, nie wspominając o koordynacji ruchów w sytuacji bezpośrednich starć z przeciwnikami (można się zdenerwować). Całość jest siłą rzeczy nie tak kolorowa jak Kacze opowieści czy Chip i Dale, ale pod kątem grafiki i udźwiękowienia to wciąż wysoki poziom. Najlepiej wypada sama postać Darkwing Ducka – jego animacja jest wręcz zaskakująco szczegółowa i płynna.
Nigdy nie powstała oficjalna kontynuacja. Na rynku pojawiła się jedynie piracka wersja (tzw. bootleg) gry Super C, czyli kolejnej części Contry, gdzie zamiast żołnierzami przemieszczamy się kaczorem. Można i tak.
Tiny Toon Adventures (1991) + Trouble in Wackyland (1993)
Jedna z moich absolutnie ulubionych! Fantastycznie kolorowa, wciągająca gra. Jak w wielu innych platformówkach, nadrzędnym celem jest ratunek – tym razem mamy odbić Króliczkę Kinię z rąk Montany Maksa, w tym celu przemierzając oczywiście kilkanaście różnych poziomów. Pierwszą grę z Animkami od zawsze lubiłem z dwóch powodów. Po pierwsze, możliwość wyboru dodatkowej grywalnej postaci przed każdym etapem była czymś nowym i ekscytującym. Po drugie, efekt wiru wytwarzanego przez Diabła Karuzela jawił się wtedy jako absolutny szczyt możliwości graficznych i wręcz rozdziawiałem usta, obserwując to niesamowite zjawisko.
Bezpośredni sequel gry pojawił się dwa lata później, oferując nieco inny system rozgrywki: Animki przemieszczały się wyłącznie w obrębie wesołego miasteczka, a kolejne etapy miały formę oferowanych w nim atrakcji. Grywalnych było więcej postaci, lecz uroku jakby mniej. Koniec końców to do pierwowzoru wracam chętniej.
Dokładnie tak, jak przewidywałem, siadając do tego tekstu – zamykam go z ogromną ochotą na odświeżenie sobie powyższych tytułów. Udaję się zatem w dalszy etap sentymentalnej podróży, jednocześnie czekając na wasze propozycje podobnych gier.
korekta: Kornelia Farynowska