5 NAJLEPSZYCH RÓL TOMA HARDY’EGO. Wrażliwiec o twarzy brutala
Tom Hardy ma w sobie specyficzny urok bazujący na swego rodzaju nieokrzesaniu rodem z brytyjskich przedmieść, za którym kryją się niezachwiana pewność siebie i niezmierzone pokłady charyzmy. Nazywany największym miłośnikiem psów wśród gwiazd ekranu, poza charakterystyczną prezencją dysponuje też oczywiście solidnym warsztatem aktorskim. Za sprawą wchodzącego właśnie do polskich kin Venoma Anglik powrócił do nieustannie powiększającego się grona aktorów wcielających się w komiksowe postacie. Z tej okazji przedstawiamy subiektywny wybór pięciu najlepszych ról Hardy’ego, mając nadzieję, że sukcesywnie będzie można dopisywać do listy kolejne świetne występy.
5. Legend
Podobne wpisy
Można co nieco zarzucić filmowi Briana Helgelanda, bo nie da się ukryć, że do perfekcji mu daleko — brak tu choćby spójniejszej fabuły i nastroju. Niemniej najjaśniejszym punktem i źródłem największej przyjemności z seansu Legend jest Tom Hardy w podwójnej roli. Para bliźniaków Kray, Reggie i Ron, uosabia to, co w emploi Anglika najlepsze. Reginald Hardy’ego łączy w sobie urok podobny do tego, którym dysponował młody Marlon Brando, z bezwzględnością twardego gangstera. Anglik w tej roli jest szarmancki i szykowny, by płynnie przechodzić w pewnego siebie przestępcę o żelaznym spojrzeniu, który w każdej chwili może zabić. Ron to natomiast ucieleśnienie nieokrzesania i bezkompromisowości, w których aktor tak doskonale się odnajduje. Z zaciśniętymi zębami, ściągniętymi brwiami i wysuniętą szczęką Hardy balansuje na granicy niemal komicznego prymitywizmu i schizofrenicznej furii. Te dwie postaci, choć na pierwszy rzut oka są do siebie podobne, diametralnie się różnią. Dzięki temu na podwójną rolę Hardy’ego w Legend składa się całe spektrum różnorodnych emocji, gestów i sposobów zachowania. Zarówno jako elegancki, acz groźny Reggie, jak i narwany, zakompleksiony Ron, Tom sprawdza się znakomicie i można by rzec, że uzupełnia sam siebie.
4. Brudny szmal
W Brudnym szmalu Tom wciela się w poczciwego barmana, Boba Saginowskiego, który pracuje w jednym z pubów kontrolowanych przez gangsterów. Pozornie niczym niewyróżniająca się rola. Życie bohatera, który co prawda zamieszany jest w nielegalny obieg pieniędzy, toczy się dość powolnie i spokojnie — oczywiście do czasu. Taki też jest sam Bob, ale Hardy nie poprzestaje na odgrywaniu miłego poczciwiny. Barman jest sympatyczny, uprzejmy i bezpretensjonalny, a przy tym małomówny i opanowany, można by rzec, rozczulająco flegmatyczny. Bob skrywa jednak tajemnicę, bo w istocie potrafi być bardzo stanowczy i niebezpieczny. Kiedy na jego drodze pojawiają się kolejni nieprzyjaciele, Hardy przechodzi aktorską metamorfozę, a co najlepsze, przebiegającą błyskawicznie. Na jego dotąd spokojnej twarzy pojawiają się bezwzględność i złowrogie skupienie, a dokonuje tego w zasadzie wyłącznie za pomocą subtelnych zmian wyrazu twarzy i sposobu wysławiania się. Anglik wspaniale spisuje się zwłaszcza w scenie kulminacyjnej, gdzie przejście od zwyczajnego barmana do niezwykle groźnego twardziela odbywa się w całości na naszych oczach. Rola w Brudnym szmalu jest jedną z bardziej stonowanych, aktorsko dopracowanych w całym dorobku Toma. Jeśli ktoś wątpi w jego umiejętności, po filmie Michaëla R. Roskama najpewniej się ich pozbędzie.
3. Stuart: Spojrzenie w przeszłość
To wyjątkowo mało znana, prawie zapomniana rola Hardy’ego z czasów, gdy jego kariera nie nabrała jeszcze rozpędu. Niesłusznie, bo Stuart: spojrzenie w przeszłość to jeden z najciekawszych występów w dorobku aktora. Hardy wciela się tu w bezdomnego Stuarta, który wzbudza zainteresowanie lokalnego wolontariusza i pisarza Alexandra (Benedict Cumberbatch). Ten, zafascynowany historią nietypowego znajomego, postanawia napisać jego biografię. Obaj mężczyźni nawiązują osobliwą przyjaźń, a Alexander poznaje coraz więcej tragicznych szczegółów z życia Stuarta, które doprowadziły do jego trudnej sytuacji. Tytułowy bohater z początku wydaje się postacią po części komiczną. Stuart porusza się niezgrabnie, mówi niewyraźnie, a jego wypowiedzi często poprzetykane są pomrukami i stęknięciami. Za swoistym zdziwaczeniem i wielką swobodą zachowania kryje się jednak człowiek agresywny, złamany, dotknięty setką ogromnych krzywd. Nieobecny wzrok Hardy’ego, jego wykrzywiona twarz, niepewny krok — ktoś mógłby zarzucić aktorowi przesadę, karykaturę, ale jego kunszt uwidacznia się nie w scenach humorystycznych (których w Stuarcie… dość sporo), lecz w chwilach uzewnętrzniania bohatera, ujawniania swego rozgoryczenia i bezsilności. Wówczas ból, a niekiedy wręcz szaleństwo, które malują się na twarzy Hardy’ego, przeszywają na wskroś i nadają zazwyczaj pociesznemu Stuartowi niezwykle tragicznego rysu.
2. Bronson
Bronson to jedno wielkie przedstawienie, w którym głównym, a zarazem jedynym, aktorem jest Michael Peterson alias Charles Bronson, znany jako najbrutalniejszy więzień Wielkiej Brytanii. Film Nicolasa Windinga Refna jest jednocześnie półtoragodzinnym popisem aktorskim Toma Hardy’ego, który stanowi tu największą atrakcję. Tytułowy Bronson to w jego interpretacji niemal dzikie zwierzę, chodząca bomba zegarowa, która w każdej chwili może wybuchnąć i zniszczyć wszystko wokół. Wąsaty psychopata jest najefektowniejszy oczywiście wtedy, gdy władzę przejmuje nad nim czysta furia. Ciekawie robi się jednak również wtedy, gdy reżyser pozwala Hardy’emu na ekranową samodzielność. Wówczas, w oderwanych od rzeczywistości scenach na estradzie oraz monologach bohatera wprost do kamery, Anglik daje prawdziwy popis. Jego Charlie to bowiem nie tylko niespodziewane wybuchy agresji odgrywane dosłownie całym ciałem. Jest tu też dużo miejsca na obłąkańcze uśmieszki momentalnie przechodzące w iście przerażającą obojętność, a następnie szczerą radość z siania destrukcji. Hardy buduje swojego bohatera na jego wściekłości i psychotycznej żądzy sławy, ale wiarygodność osiąga właśnie za sprawą scen pozbawionych agresji, wyraźnie podszytych obłędem. Koniec końców Bronson wzbudza niepokój przede wszystkim wtedy, gdy uśmiechnięty od ucha do ucha zwraca się do publiki wyimaginowanego teatru, a jednocześnie samego widza.
1. Locke
Najdoskonalszym jak dotąd ekranowym występem Toma Hardy’ego jest jednak rola o wiele bardziej zniuansowana od pozostałych wymienionych w tym rankingu. W kameralnym dramacie Stevena Knighta aktor musiał liczyć wyłącznie na swoją mimikę i grę głosem, jako że cała fabuła Locke rozgrywa się we wnętrzu samochodu. Hardy gra tu tytułowego bohatera, któremu — z jego winy — życie momentalnie wali się na głowę, choć wszystko odbywa się jedynie za pośrednictwem rozmów telefonicznych. Ivan Locke stara się nieustannie zachować spokój i niewzruszenie, co zdradza jego wręcz sztucznie opanowany ton głosu. Jednakże pod tą maską kryje się ogrom sprzecznych uczuć. Całą emocjonalną energię, którą Hardy zwykle uwalnia w mowie ciała i wyrazistej ekspresji, tym razem kumuluje w sobie, po mistrzowsku pozwalając, by stopniowo uchodziła na zewnątrz w odpowiednich chwilach. Tom operuje pozornie błahymi gestami, niewielkimi zmianami w wyrazie twarzy; zdaje się kontrolować nawet najmniejsze drgania mięśni, a wraz z rozwojem fabuły przez fasadę stoicyzmu przedostaje się coraz więcej: niepokój, gniew, żal, a w końcu także ból. Hardy sprawia, że maska jego bohatera stopniowo staje się coraz bardziej przejrzysta, ukazując wewnętrznie skonfliktowanego, a w istocie zagubionego, bezradnego mężczyznę, który w jednej chwili traci wszystko.