Tom Hardy – smutne oczy Zguby
Gdy patrzymy na początki kariery Toma Hardy’ego (właściwie Edwarda Thomasa Hardy’ego), wydaje nam się, że jest znajomym z ulicy, którego szanujemy, ale przez całe dzieciństwo woleliśmy trzymać się od niego z dala. Znamy ten typ: nigdy nie było mu łatwo, zwykle niczego ważnego w życiu nie osiągnął, można było wypić z nim piwko albo poczęstować fajką, ale baliśmy się pożyczyć płytę z muzyką, bo zaraz opchnie w lombardzie. Zapowiedzią tego wszystkiego było coś w ich oczach – drapieżnych, niekiedy depresyjnie smutnych, ale zawsze uważnych. W razie, jeśliby trzeba było komuś dać w zęby. W Anglii mnóstwo takich zawadiaków i nie różnią się bardzo od polskich chłopaczków – lawirują między barami a meczami ulubionych drużyn piłkarskich. Tak, znamy takiego, przynajmniej jednego. Dziewczynom się podobał, ponieważ kipiał testosteronem, zwykle zachodziły z nim w ciąże, a potem obserwowały, jak ich „twardziel” coraz bardziej stacza się w otchłań szaleństwa.
Ale nie Tom Hardy. Choć był blisko.
Wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę
Urodził się w 15 września 1977 roku Hammersmith w Wielkiej Brytanii, a wychowywał w East Sheen, lecz w przeciwieństwie do wielu kolegów z dzieciństwa – wyrwał się z rodzinnych stron, choć nie narzeka na pochodzenie. Jego matka, Ann, jest malarką, a ojciec, Edward „Chips” Hardy, pisarzem i komediantem, czyli: artystycznie i liberalnie było w domku tych irlandzkich katolików. Na tyle, aby spuścić z oczu rozwydrzoną pociechę. Tom tak wspomina swój pobyt w East Sheen: „Jeśli szukałeś tam problemów, to mogłeś je znaleźć, ja szukałem, bo od najmłodszych lat czułem potrzebę zrobienia sobie krzywdy. Chciałbym powiedzieć, że wydoroślałem, naprawdę chciałbym, ale przemoc ciągle się mnie trzyma”. Przenosił się więc ze szkół publicznych do prywatnych i bujał z ziomkami, aby w wieku 15 lat zostać aresztowanym za kradzież mercedesa. W samochodzie znaleziono też broń. Hardy uczył się między innymi w Reed’s School oraz Tower House School, potem w Richmond Drama School, aby trafić na krótko do Drama Centre London.
Jak wspomina, zaczął myśleć o profesjonalnym aktorstwie dzięki rolom Gary’ego Oldmana z lat 90. – „To mój idol, kompletny, wspaniały bohater”. Grywał czasami w nieprofesjonalnym teatrze, ale ciągle większość czasu spędzał z przyjaciółmi. Hardy nigdy o nich nie zapomina – dzisiaj nosi tatuaże, które odnoszą się między innymi do agenta, który pomógł rozkręcić się jego karierze, oraz do osobistego trenera, mentora i wieloletniego przyjaciela – byłego komandosa, Patricka „P-Nuta” Monroe. W 1998 młody Tom postanowił wziąć udział w programie śniadaniowym „Find Me A Model”. Szczupły i niezbyt wysoki chłopak o brązowych oczach wygrał ten program, ale i tak postanowił kontynuować naukę w szkole aktorskiej w Londynie, mimo że możliwość podpisania długotrwałego kontraktu z Models One skusiłaby niejednego. Hardy miał to gdzieś – wiedział, że zamierza robić karierę dzięki spojrzeniu narwanego wariata i głębokiemu głosowi młodego pijaczka, a nie mizdrzeniu się przed fotografami: „Zdjęcia nie są dla mnie. Potrafię funkcjonować tylko wtedy, gdy udaję kogoś innego”.
Szansą na bycie kimś innym stał się wygrany casting do roli szeregowca Johna Janoveca w nagradzanym serialu HBO-BBC pod tytułem „Kompania Braci”. Tak, dokładnie ta „Kompania Braci”, może poboczna postać w serialu wojennym to nie szczyt marzeń Hardy’ego, ale w końcu producentem był sam Steven Spielberg. Mogło być tylko lepiej, tym bardziej że ożenił się z dziewczyną, z którą spotykał się już od jakiegoś czasu. Lepsze dni? Zależy, czy brać pod uwagę karierę czy życie osobiste.
Między pożarem a gaśnicą
W dwudziesty pierwszy wiek Hardy wszedł poboczną, ale zauważalną rolą w głośnym dramacie wojennym „Helikopter w ogniu”. To wtedy zaczęły zbierać się nad nim czarne chmury. Jak wspomina Ridley Scott, dużo niepokoju buzowało w młodym Brytyjczyku, który na planie pozwolił… podpalić się zamiast kaskadera. „Nie wiem, czemu robię takie rzeczy, ale chyba obecność śmierci przypomina mi, czym jest życie” – mówił aktor. W życiu osobistym było coraz gorzej, jego małżeństwo zaczęło przeżywać kryzys, coraz częściej sięgał po butelkę. Hardy bał się, że zostanie zaszufladkowany jako drugoplanowy młody piechur (w 2003 roku zagrał również żołnierza legii cudzoziemskiej), choć dzisiaj tłumaczy ten okres również zwykła wodą sodową. Zdobył nieco światowego rozgłosu dzięki roli Schinzona, romulańskiego klona kapitana Picarda w „Star Trek: Nemesis”. Krytycy zachwalali rolę, ale to widowiskowe SF było skierowane do geekowej widowni, więc mało kogo, oprócz fanów serii, starania Hardy’ego obchodziły.
Mniej więcej w tym samym czasie publicznie przyznał się do nadużywania alkoholu i cracku, więc najmądrzejszym krokiem było pójście na odwyk. „Pewnego dnia obudziłem się na Soho, cały we krwi i wymiocinach” – wspomina. Małżeństwo nie przetrwało próby czasu i choć Hardy utrzymuje, że jest „czysty i trzeźwy” już od 2003 roku, w 2004 rozwiódł się z Sarah Ward. To w czasie leczenia pokochał sport – bieganie, joga i siłownia pomogły mu w budowaniu nowego charakteru oraz wzmocnieniu nadwerężonego przez używki ciała. Po dojściu do siebie związał się z londyńskim teatrem i otrzymał pierwszą znaczącą nagrodę aktorską – Laurence Olivier Award. W 2007 wykorzystał swoje doświadczenia z okresu upadków i podnoszenia się, wskakując w buty Stuarta Shortera w brytyjskim filmie telewizyjnym „Stuart: A Life Backwards”. Jest to historia inspirowana prawdziwą przyjaźnią między pisarzem, granym przez Benedicta Cumberbatcha (późniejszego Sherlocka Holmesa), a uzależnionym od alkoholu i narkotyków bezdomnym. Krytycy wychwalali rolę Hardy’ego, który potraktował swoją robotę bardzo serio, niektórzy widzowie nie mogli wręcz uwierzyć, że reżyser filmu zatrudnił aktora teatralnego do roli bezdomnego, a nie naturszczyka prosto z ulicy. Intuicja im podpowiadała, że ten chłopak wie, co to znaczy nocna łazęga po brytyjskich przedmieściach. Brudny, pijany, wychudzony, bełkoczący wytatuowany Hardy z własnoręcznie ostrzyżonymi włosami robił na ekranie duże wrażenie, a dzięki roli Stuarta dostał nominację do nagrody aktorskiej BAFTA.
Geje, gangsterzy, szaleńcy, więźniowie, mięśniacy
„Grałem zwykle świrów, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Chyba pogodziłem się z tym, że w każdej z tych brutalnych, niepewnych bądź zbyt pewnych siebie postaci jest coś ze mnie” – powiedział niedawno Hardy. Jego kariera od roku 2008 do dzisiaj potwierdza te słowa. Okres ten rozpoczęła świetna rola Przystojnego Boba w komedii gangsterskiej Guy’a Ritchiego pt. „RockNRolla”. Wcielił się w geja i gangstera zakochanego w szefie granym przez Geralda Butlera. Niedługo po premierze filmu ukazał się wywiad, w którym aktor zapytany o swoją seksualność (oczywiście po filmie Ritchiego pojawiły się plotki, że jest gejem), stwierdził enigmatycznie: „Mam różne doświadczenia, w końcu jestem aktorem i muszę pokonywać granice cielesne, do cholery jasnej. Bawiłem się we wszystko z każdym. W gejach jest coś ciekawego, a jednocześnie bardzo męskiego, czego nie mają heteroseksualiści”. W jednym z późniejszych rozmów dodał jednak, że nigdy nie wkładał penisa w tyłek innego faceta i nie wkładano jemu, eksperymenty ma za sobą oraz jest w stu procentach heteroseksualistą. Rozczarowana społeczność gejowska oburzyła się jednak tymi sprzecznymi wypowiedziami, a Hardy’ego zdawał się bawić cały ten szum wokół jego osoby.
Robił swoje, wzmacniał nazwisko w świadomości obserwatorów kina i celebrytowa. W tym samym roku na świat przyszedł syn Hardy’ego, Louis, jako efekt spotykania się z Rachael Speed. Na osobistym MySpace aktora zaczęły znikać dziwaczne, wyraźnie robione dla żartu intymne zdjęcia m.in. w bieliźnie, a zaczęły pojawiać się fotki z małym synkiem oraz dziewczyną. Tom Hardy nie powiedział jednak drugi raz „tak”, a rok później rozstał się z matką swojego dziecka i zaczął spotykać się z Charlotte Riley, którą poznał na planie serialu telewizyjnego „Wichrowe Wzgórza”.
W 2009 pojawił się kameralny, ale na pewno oryginalny w treści i formie film „Bronson” Nicolasa Windinga Refna. Tom Hardy wcielił się w Charlesa Bronsona (właściwie Michaela Gordona Petersona), który przez prasę został okrzyknięty najbrutalniejszym więźniem wszechczasów. Hardy musiał przybyczyć, aby wyglądać na zabijakę i pod okiem przyjaciela, P-Nuta, przeszedł kilkumiesięczny trening siłowy, nabierając 20 kilogramów masy mięśniowej. Wsuwał duże ilości kurczaków, co chwilę pił koktajle białkowe, ale jak sam mówi: „Jadłem wszystko w ilościach, jakie chciałem, codzienny, siedem dni w tygodniu, reżim treningowy wyciskał ze mnie tłuszcz”. Hardy wygląda w tym filmie bardzo groźnie, świetnie kontrastuje to z poetyckością obrazu Refna oraz teatralnością postaci Bronsona. Występ ten, nagrodzony British Independent Film Award, do dzisiaj uważa za najważniejszy w swojej karierze.
Właśnie wtedy na poważnie zainteresowało się nim Hollywood, które przechodziło od jakiegoś czasu fascynację aktorami, którzy pozornie z łatwością zmieniali swoje ciała i charaktery. Dla Toma Hardy’ego, w przeciwieństwie do takiego Christiana Bale’a, wydawało się to naturalne, bez drastycznych spadków formy, nerwówek czy wyrzeczeń związanych z siłownią. Nie wyglądał na kogoś, kto skrzywdził sam siebie błyskawicznym chudnięciem i tyciem, a ciężko wypracowana masa mięśniowa nie znikała po kilku miesiącach. Hardy pokochał żelazo, na pewno pomógł w tym osobisty trener, który nie wyznaje szkoły pachnących, czystych amerykańskich klubów fitness, lecz bardziej żołnierskiego i więziennego „heavy duty”. W tym okresie robił 2500 pompek dziennie z 19-kilogramowym obciążeniem na plecach. Kiedy zapytano go, czy przygotowując się do roli Bronsona, sięgnął po sterydy anaboliczne, odpowiedział: „Sterydy? Nie ma mowy. Stawiam je blisko narkotyków i alkoholu. Rany boskie, przecież ja byłem ćpunem!”. Przypakować niewątpliwie potrafił, a granie twardzieli wychodziło mu naturalnie. Hollywood tylko czekało na kogoś takiego.
Amerykańska inwazja
W międzyczasie pojawiło się kilka propozycji z górnej półki, z czego najbardziej intrygujący wydał się Hardy’emu nowy „Mad Max”, znowu napisany i reżyserowany przez George’a Millera. Aktor wygrał w 2009 roku casting do roli tytułowej postaci. O filmie ciągle mało wiadomo, a produkcja jest przesuwana ze względu na warunki pogodowe w Namibii, ale ostatnio Hardy powiedział, że mimo wszystko projekt ma się dobrze i jeśli pogoda pozwoli, już wkrótce stawi się na plan zdjęciowy.
Obsuwa filmu Millera pozwoliła Hardy’emu skupić się na kilku innych projektach, między innymi głośnym filmie science-fiction „Incepcja” Christophera Nolana. Wcielił się tam w postać dandysowatego Eamesa, specjalisty od kradzieży danych z umysłu, który potrafi w snach imitować różne postacie. Zagrał więc siebie – aktorskiego kameleona. Wypadł na ekranie bardzo dobrze, a nawet ci, którzy krytykowali dzieło Nolana, zauważyli, że Brytyjczyk wraz z Josephem Gordonem-Levittem serwują widzowi dwie najciekawsze postacie w tym przeładowanym twarzami filmie. Nolan nie szczędził pochwał krajanowi: „Tom Hardy to aktor, który bardzo łatwo wciela się w nowych bohaterów, a w przypadku Eamesa to było najważniejsze. Od razu zobaczył aktorski potencjał tej postaci i wprowadził wspaniałą jakość do roli”.
Mniej więcej w tym samym czasie kończyła się postprodukcja dramatu fighterskiego pt. „Warrior”, w którym Hardy zagrał skrywającego mnóstwo traum z dzieciństwa zawodnika MMA. Ponownie przeszedł morderczy trening, aby wyglądać i poruszać się jak zawodnik mieszanych sztuk walk, nie dziwi więc, że wypadł idealnie w scenach bijatyk w klatce. W scenach dramatycznych, wespół z nominowanym do Oscara Nickiem Nolte, daje popis smutku, nienawiści i zwierzęcej wręcz agresji. W czasie jednej z konferencji prasowych po premierze filmu Gavina O’Connora w 2011 roku przyznał tajemniczo, że problem alkoholizmu w rodzinie oraz wynikających z niego blizn i bólu w dorosłym życiu poznał na własnej skórze. Nie rozwijał jednak tego tematu. Być może chodziło o jego własne randki z butelką w dzieciństwie.
Wkrótce Hardy dostał szansę zagrania u boku swojego idola, aktora, który wpłynął na jego decyzję, aby zająć się filmem – Gary’ego Oldmana. Na planie „Szpiega”, głównie wśród brytyjskich kolegów (m.in. Benedicta Cumberbatcha, z którym pracował już w przeszłości), czuł się swobodnie, a Gary Oldman pochwalił naturalność Hardy’ego, zachwycając się przyśpieszoną karierą mięśniaka. Hollywood Hardy miał już dawno rozpracowane, brakowało mu do szczęścia jedynie ikonicznej roli, a średnio zabawna komedia „To oznacza wojnę” w reżyserii niesławnego McG takiej mu nie przyniosła.
Superłotr. Tego potrzebował.
Myślisz, że mrok jest twoim sprzymierzeńcem? Ja się urodziłem w mroku…
Niedługo po premierze „Incepcji” Christopher Nolan wyjaśnił, że na planie ostatniej części trylogii o Mrocznym Rycerzu widziałby kilku nowych aktorów z poprzedniego filmu, ponieważ poznał ich możliwości. Rozgorączkowani fani zaczęli spekulować, że Tom Hardy powinien zagrać Bane’a, łotra, który w komiksie połamał kręgosłup Batmanowi. Nie był to wcale szalony pomysł, mimo że Hardy’emu daleko było do postury komiksowej Zguby. W „Bronsonie” jednak udowodnił, że potrafi robić z ciałem, co tylko chce, poza tym nawet jeśli w quasi-realistycznej konwencji „Batmanów” miałby się pojawić Bane, lepiej niech przypomina zapaśnika lub wojownika MMA, takiego, jak Hardy w „Warrior”. Kiedy role zostały oficjalnie ogłoszone, nikt nie był zdziwiony – to Brytyjczyk połamie Nietoperza.
Tom Hardy znowu rozpoczął trening, tym razem z większym obciążeniem i pochłaniał naprawdę duże ilości kalorii. Nie chodziło w tym przygotowaniu, żeby Bane wyglądał jak świetnie wyrzeźbiony kulturysta o minimalnym poziomie tkanki tłuszczowej – tacy ludzie bowiem są zwykle osłabieni, mają ładnie wyglądać, ale nic ponadto. Bane miał łamać. Bane miał tłuc po twarzy i zachowywać się jak zwierzę. Gdy film wszedł na ekrany, okazało się, że rola Hardy’ego nieco ustępuje świętej pamięci Heathowi Ledgerowi , grającemu Jokera w „The Dark Knight”, poprzedniej odsłonie serii. Ale jeśli się mocować, to tylko z najsilniejszymi, bowiem Bane to mimo wszystko najjaśniejszy punkt tej epickiej kulminacji. Oprócz transformacji cielesnej, Hardy musiał wypracować charakterystyczny sposób mówienia, bo słusznie zauważył, że wielkich łotrów ekranu zawsze charakteryzowało to, że „mówili trochę inaczej”. Zamaskowany, przypominający psa w kagańcu, Bane, to góra mięśni, a jednocześnie inteligentny facet, który najwyraźniej ma problemy z pochodzeniem i oddychaniem (jego akcent jest połączeniem karaibskiej amerykańszczyzny z sapaniem dziadka noszącego maskę tlenową). Po pokazaniu szerszej widowni prologu oraz pierwszego zwiastuna narzekano na niewyraźny sposób mówienia przeciwnika Batmana, pewnie było w tym nieco przesady, ale profilaktycznie głos Bane’a został cyfrowo wzmocniony dla lepszego efektu.
Gdy film pojawił się w kinach, świat oszalał na punkcie góry cielska, ubranej w kożuch oraz militarystyczny strój (nie ma co się odnosić do strzelaniny w jednym z amerykańskich kin, ponieważ szaleniec inspirował się bardziej Jokerem niż postacią Bane’a). Bane wyglądał przerażająco i ogromnie, choć duża też w tym zasługa fotografii, ponieważ aktor ma tylko 178 cm wzrostu. Maski, generatory mowy, koszulki, internetowe przeróbki zdjęć, a także kostiumy, figurki – Hardy, chcąc nie chcąc, wcielił się w postać już kultową. Niedługo potem jego kolejnym ważnym wystąpieniem stał się „Gangster”, film opowiadający o mafijnych porachunkach i czasach amerykańskiej prohibicji, tym razem pokazujący perspektywę tych, którzy bimber pędzili, robiąc to zwykle daleko od wielkich miast. Rola średniego z braci Bondurantów – twardego, męskiego, mającego głowę na karku Forresta – potwierdziła status gwiazdy. Po „Szpiegu” i „Mroczny Rycerz Powstaje” Tom Hardy już trzeci raz pojawił się na ekranie obok Gary’ego Oldmana i trzeci raz nie jest w jego cieniu, co więcej – przykuwa czasami więcej uwagi niż dawny mistrz.
Spokojne oczy wściekłego psa
Brodaty, wyluzowany aktor siedzi na konferencji prasowej po premierze „Gangstera”. Grająca wraz z nim w tym obrazie Jessica Chastain patrzy zalotnie na Brytyjczyka, a dziennikarze – mimo obecności Gary’ego Oldmana, Guya Pearce’a czy Shii LaBeoufa – co chwilę zadają pytania właśnie jemu. Nawet reżyser i scenarzysta, John Hillcoat i legendarny już Nick Cave, co chwilę kierują wzrok na Hardy’ego, godząc się na jego rolę gwiazdy tego przedstawienia. Jeden z dziennikarzy pyta: „Panie Hardy, słynie pan z ról psychopatów, ludzi agresywnych, co pan robi, aby wprowadzać się w taki stan agresji?”. Koledzy z planu wybuchają śmiechem, znają bowiem całkiem innego faceta – sympatycznego kolegę z planu, w pełni profesjonalistę. Hardy odpowiada: „Układam scrabble, koleżko. Serio. Powinieneś kiedyś spróbować…”.
Jeszcze 10 lat temu Hardy wyglądał jak ktoś, kto dałby przechodniowi w zęby pod budką z piwem, jeśli nie poczęstowano by go fajką. Dzisiaj, po tych wszystkich transformacjach, można zaryzykować, usiąść obok udomowionego zwierzaka i zagrać z nim w planszówkę.
Z archiwum film.org.pl (2012)