Sony pierwotnie chciało dalej współpracować z Samem Raimim przy realizacji czwartej części serii ze Spider-Manem o twarzy Tobeya Maguire’a, ale kolejne różnice kreatywne doprowadziły do decyzji o stworzeniu rebootu marki. Postawiono na poważny ton zaczerpnięty z Batmana – Początku Christophera Nolana, a reżyserię powierzono znanemu ze znakomitej komedii romantycznej 500 dni miłości Marcowi Webbowi. Niesamowity Spider-Man nie podbił jednak serc fanów. Zarzucano mu liczne wtórności względem filmów Raimiego oraz niedopracowany scenariusz. Chociaż trudno się z tymi opiniami nie zgodzić, to sam potrafię przymknąć na wady oko i od dnia premiery bardzo cenię sobie pierwszy film Webba. Reżyser mocno skupił się na relacji Petera z Gwen, a odgrywającym główne role Andrew Garfieldowi i Emmie Stone udało się stworzyć najbardziej naturalny, najciekawszy związek w historii kina superbohaterskiego. Bardzo podobał mi się też kameralny klimat filmu, znakomity soundtrack i – w końcu! – uczynienie z Petera kogoś więcej niż nieporadnej ciamajdy.
Zniechęcone wciąż nieudanymi próbami wykorzystania postaci Spider-Mana Sony w końcu dogadało się z Marvel Studios i użyczyło tej postaci najpierw do filmu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów, a następnie wspólnie z Marvelem stworzyło Spider-Man: Homecoming, czyli drugi już reboot marki. Tym razem twarzą Spider-Mana został młodziutki Tom Holland, a postać znalazła miejsce w Kinowym Uniwersum Marvela. Marvel Studios, jak się okazało, znalazło receptę na idealną kinową wizję bohatera. Z jednej strony bardzo mocno wrócono do korzeni komiksów Stana Lee i Steve’a Ditko – uczyniono Petera zagubionym, dopiero uczącym się życia nastolatkiem z paczką ciekawych znajomych i niewinnym obiektem miłosnych fascynacji. Z drugiej – wszystko dopasowano do problemów i sytuacji współczesnych nastolatków, żyjących w zdywersyfikowanym, pełnym social mediów społeczeństwie. W ten sposób powstała lekka komedia o dorastaniu połączona ze sprawnym (chociaż nieco kulającym pod kątem scen akcji) widowiskiem superbohaterskim.
Nagle okazało się, że na wszystkie złe decyzje Sony można chyba przymknąć oko, bo gdyby nie ich ciągłe próby zarobienia kolejnych dolarów na prawach do postaci Spider-Mana, nigdy nie powstałaby, stojąca zupełnie obok filmów z Tomem Hollandem, animowana produkcja znana w Polsce jako Spider-Man Uniwersum. Twórcy zmiksowali ze sobą dwie komiksowe historie, tj. wprowadzili czarnoskórego Spider-Mana znanego jako Miles Morales i połączyli jego losy z – wydanym także w Polsce – eventem znanym jako Spiderversum. Wszystko to zabrało filmowego Spider-Mana w zupełnie nieznane mu do tej pory rejony, a gdy dodaliśmy do tego zwalającą z nóg animację, znakomity dubbing i niezwykle udany scenariusz, okazało się, że niespodziewanie Sony dostarczyło nam najlepszego kinowego Spider-Mana. Film zasłużenie został nagrodzony statuetką Akademii Filmowej dla najlepszego filmu animowanego 2018 roku, a wytwórnia zapowiedziała sequel, spin-off i krótkometrażowe animacje telewizyjne związane ze światem Milesa Moralesa.
A wy, jaką odsłonę filmową Spider-Mana cenicie najbardziej? I czy przewidujecie, że Spider-Man: Daleko od domu zmieni wasze zdanie? Dajcie znać w komentarzach.