search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

QUATERMASS I STUDNIA. Od zabobonów do kosmitów

Krzysztof Walecki

8 lipca 2019

REKLAMA

Śmiało można powiedzieć, że gdyby nie Nigel Kneale i jego produkcje o profesorze Bernardzie Quatermassie, dzisiejsze kino i telewizja wyglądałaby całkiem inaczej. Nakręcone w latach 50. dla stacji BBC seriale – The Quatermass Experiment (1953), Quatermass 2 (1955) oraz Quatermass and the Pit (1958) – były pierwszymi skierowanymi do dorosłego widza produkcjami z gatunku science fiction, rezygnującymi z komiksowej stylizacji na rzecz bardziej naukowego podejścia. Oczywiście owa „naukowość” była często takową jedynie z nazwy, oscylując pomiędzy podstawami fizyki a próbą uprawdopodobnienia nonsensu, a nawet racjonalnego wyjaśnienia go.

Kiedy pierwszy z seriali stał się przebojem, wytwórnia Hammer Film Productions zakupiła prawa do nakręcenia jego kinowej wersji – tym samym już w 1955 roku premierę miał The Quatermass Xperiment, w Polsce wyświetlany jako Zemsta kosmosu. I choć Hammer dopiero miał się stać synonimem horroru, dzięki serii filmów o Drakuli, Frankensteinie, Mumii i innych potworach, w remake’u pierwszego Quatermassa groza jest bardzo mocno akcentowana, zwłaszcza od momentu, kiedy historia nieudanego lotu w kosmos przeistacza się w pościg za jedynym ocalałym członkiem załogi, który stopniowo ulega przerażającej mutacji.

W nakręconej dwa lata później Zemście kosmosu 2, czyli hammerowskiej wersji Quatermassa 2, fabryka zdrowej żywności jest w rzeczywistości miejscem, skąd dokonuje się cicha inwazja obcych, którym udało się już częściowo zinfiltrować brytyjski rząd. Ponownie fantastyczny punkt wyjścia staje się podstawą dla serii scen typowych dla kina grozy, z których najlepsza to sekwencja wizyty w fabryce – bardziej od makabrycznego odkrycia na koniec wycieczki poraża atmosfera pustki i bezduszności zautomatyzowanej placówki. Cielesna groza w pierwszym filmie oraz klimat paranoi w drugim były jednak podrzędne konwencji science fiction, która miała się lepiej w tamtej dekadzie niż horror. Dopiero przy okazji trzeciej kinowej produkcji, Quatermassa i studni (1967), te dwa gatunki stały się równorzędne, co było przede wszystkim zasługą scenariusza Kneale’a, tłumaczącego, że groza kosmiczna, nadprzyrodzona, a nawet siedząca w zakamarkach ludzkiego umysłu, może pochodzić z jednego miejsca.

Fabuła filmu obraca się wokół znaleziska nietypowo wyglądających szkieletów podczas budowy nowej stacji metra w Londynie. Badacze wkrótce ustalają, że są to szczątki ludzi pierwotnych sprzed pięciu milionów (!) lat. Jak jednak wytłumaczyć znajdujący się tam również sporych rozmiarów obiekt, przypominający futurystyczny pojazd? Na miejsce zostaje wezwane wojsko, z którym przybywa również profesor Bernard Quatermass, twórca brytyjskiego programu rakietowego. Jego obecność tam jest przypadkowa, ale to właśnie on rozwiąże tajemnicę tajemniczego znaleziska, sugerując jego nieziemskie pochodzenie.

Po tym krótkim opisie wydawać by się mogło, że gatunkowo mamy do czynienia wyłącznie z science fiction, zwłaszcza że również wyjaśnienie ma wymiar czysto fantastyczny. Tymczasem nakręcony przez Roya Warda Bakera film wcale nie rezygnuje z zarezerwowanych dla tego gatunku tematów i rozważań i równie często uderza w horrorowe tony, starając się znaleźć idealną równowagę między dziwami kosmicznymi a gotycką grozą. Okazuje się bowiem, że w sąsiedztwie nowo powstającej stacji od wielu stuleci odnotowywane są przypadki nawiedzeń, popadania w szaleństwo i dziwnych incydentów z udziałem duchów bądź diabłów. Quatermass, umysł ścisły, rzecz jasna, jest początkowo krytycznie nastawiony do jakichkolwiek teorii, które nie mają nic wspólnego z nauką, ale wkrótce jego śledztwo zaczyna przypominać wędrówkę bohatera jednego z ówczesnych horrorów Hammera, począwszy od przeglądania kronik miasta sprzed setek lat w poszukiwaniu śladów obecności złego, po rozmowę z księdzem i spieranie się o definicję zagrożenia.

REKLAMA