search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

POLSKIE “PÓŁKOWNIKI”. Filmy zbyt odważne, by trafić na ekrany

Karolina Dzieniszewska

29 czerwca 2018

REKLAMA

„Półkowniki” szybko trafiły do potocznego języka jako satyryczne określenie dzieł niedopuszczonych do dystrybucji. Śmiano się, że w PRL-u można „zaaresztować” nawet film. Działalność ówczesnej cenzury ma niejedno oblicze i mimo szerokich badań, licznych publikacji czy omówień pewnie wiele z nich pozostaje wciąż nieodkryta. Sam nieortograficzny neologizm wziął się od indeksowanych taśm filmowych leżących na półkach latami.

W powojennej Polsce bardzo szybko zadbano o centralną organizację przemysłu filmowego. Najbardziej wyrazistym aktem ówczesnej władzy było wprowadzenie na zjeździe w Wiśle odgórnego kierunku sztuki, mianowicie realizmu socjalnego. Jednak kwestie hołubiącej ideologię poetyki to jedno, czym innym pozostają działania takie jak powołanie Przedsiębiorstwa Państwowego „Film Polski” (podlegającego bezpośrednio pod Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej), a w późniejszym czasie powstawanie zespołów filmowych. Wszystko to miało zacieśniać współpracę na linii władza – twórca.

Przypisywane Leninowi stwierdzenie, że w komunizmie film jest najważniejszą ze sztuk, z perspektywy czasu można traktować jako groźbę. Partyjni działacze oczywiście zdawali sobie sprawę z potencjału, jaki niosła sztuka filmowa, ale również z jej zagrożeń. Powstawanie filmów nadzorowano od scenariusza po kolaudacje decydujące o dystrybucji (liczba kopii, typ kina i repertuarowe sugestie) bądź jej braku, czyli „zaaresztowaniu” dzieła. Co mogło być powodem interwencji cenzora? Cóż, wszystko: kwestie polityczne, społeczne czy obyczajowe. Brzmi to co najmniej enigmatycznie, a z czasem Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zakazał publikacji jakichkolwiek materiałów dotyczących dzieł niedopuszczonych do ogólnego obiegu. Wiele z nich w milczeniu i niewiedzy przeleżało na magazynowych półkach długie lata.

Lista półkowników obejmuje kilkadziesiąt tytułów i najważniejsze dla polskiej sztuki filmowej nazwiska. Jednak mało kto pamięta, że pierwszym filmem, który spotkał taki los, było ledwie 33-minutowe dzieło Antoniego Bohdziewicza, w którym debiutowała Irena Kwiatkowska, czyli antybiurokratyczna agitka pod tytułem 2 x 2 = 4 (1945). Oczywiście podobne przykrości nie ominęły również pierwszych powojennych fabuł, np. Dwóch godzin (1946) Stanisława Wohla.

Wśród tytułów, bez których żadna opowieść o półkownikach nie mogłaby się obyć, jest także Kwiat paproci (1972) Jacka Butrymowicza. Przez długie lata film uważano za bezpowrotnie zaginiony, gdyż nie figurował w żadnych indeksach. Odnalazł go dopiero Piotr Kardas przy okazji projektu „Kino na cenzurowanym” w 2009 roku – tym samym obraz na swoją premierę czekał 37 lat i (prawdopodobnie) jest ostatnim peerelowskim półkownikiem. Równie imponującą metrykę ma Ósmy dzień tygodnia (1958) w reżyserii Aleksandra Forda. Adaptacja opowiadania Marka Hłaski nie przypadła do gustu podobno samemu Władysławowi Gomułce. Nic dziwnego, skoro wywrotowy pisarz portretował socrealistyczną Polskę pogrążoną w marazmie, pijaństwie i społecznej degrengoladzie; szkoda tylko, że nie doczekał premiery, która miała miejsce 25 lat później. Skądinąd nawet klasyka polskiej literatury wydawała się zbytnio problematyczna, by ją adaptować – o ekranizacje takich książek jak Przedwiośnie, Ogniem i mieczem czy Popiół i diament starano się latami.

kadr z filmu <em>Ósmy dzień tygodnia<em>

Oczywiście cenzorska działalność to w przeważającej większości mniej spektakularne przypadki. Wielokrotnie niekończące się uwagi, sugestie, niedopuszczające do sprzeciwu „dobre rady” kończyły się po prostu artystycznymi porażkami. Tak było chociażby z filmem Pięć i pół Bladego Józka (1971). Utrzymana w młodzieżowym duchu historia o motocyklowych swobodnych jeźdźcach została tak pocięta i przemontowana, że z pierwotnego zamysłu Henryka Kluby nie pozostało praktycznie nic. Równie nieprzejednana komisja kolaudacyjna pracowała nad Robinsonem warszawskim, który ostatecznie trafił do kin w 1950 pod tytułem Miasto nieujarzmione. Scenariusz powstawał na podstawie wojennych wspomnień Władysława Szpilmana, które godnej realizacji doczekały się dopiero w nowym tysiącleciu za sprawą Romana Polańskiego (Pianista). Mimo że to dzieło pozostaje cennym zapisem czasu – zdjęcia bowiem kręcono na zgliszczach spalonej Warszawy oraz przeprowadzono dokładne rekonstrukcje działań hitlerowskich grup technicznych powołanych do grabienia i burzenia stolicy – to w socrealistycznej wersji ta historia daleka jest od opowiadania o doświadczeniu totalnej, powojennej samotności kogoś, kto przetrwał w umierającym mieście. Czesław Miłosz zdecydował się na usunięcie swojego nazwiska z napisów, chociaż pracował nad pierwotnym scenariuszem.

kadr z filmu <em>Miasto nieujarzmione<em>

Wbrew obiegowej opinii i na nieszczęście filmowych twórców cenzorzy byli bardzo inteligentnymi oraz dobrze przygotowanymi do swojej pracy ludźmi. Zdarzały się oczywiści kuriozalne nadinterpretacje, ale patrząc na temat uczciwie: czy wszystkie były tylko nadinterpretacjami? Juliusz Machulski lubi wspominać o kolaudacjach, przez jakie przechodził przy okazji pracy nad Seksmisją (1983). W gotowym filmie specjalnie umieścił scenę, w której bohater grany przez Jerzego Stuhra układa palce w literę „V”, będącą czytelnym znakiem Solidarności, aby cenzorzy mogli ją odrzucić. Okazało się jednak, że największe boje stoczył o zdanie niezapisane w scenariuszu. Film do kin trafił krótszy o 3 minuty ze względu na wyciętą scenę, w której Albercik (Olgierd Łukaszewicz) mówi „Kierunek – wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja”, co potraktowano jako kąśliwą uwagę do działań partyjnych wykonywanych pod dyktando ZSRR. Zresztą w Związku Radzieckim dzieło Machulskiego również wyświetlano na dużych ekranach, jednak skrócone o 40 min. Co ciekawsze, anegdota mówi, że Michaił Gorbaczow widział Seksmisję w Warszawie i tak mu się spodobała, że zadecydował o szerszej dystrybucji; nie przewidział chyba jednak troskliwości rodzimych cenzorów.

https://www.youtube.com/watch?v=lwleaxA0ps0

Avatar

Karolina Dzieniszewska

REKLAMA