POLSKIE “PÓŁKOWNIKI”. Filmy zbyt odważne, by trafić na ekrany
Historia peerelowskiej kinematografii to w dużej mierze historia złamanych i opóźnionych karier. Po realizacji Rejsu (1970) i Przepraszam, czy tu biją? (1976) Marek Piwowski stał się persona non grata na kilka lat, a ponad dekadę czekał Wojciech Jerzy Has na realizację kolejnego po Sanatorium pod klepsydrą (1973) projektu. Tylko dzięki presji Solidarności na półki nie odłożono dokumentu Robotnicy ’80, będącego zapisem stoczniowych negocjacji, czy Człowieka z żelaza (1981). Film Wajdy został zgłoszony nawet do nominacji do Oscara, ale Partia nie dopuściła do wywozu kopii z kraju. Seans na festiwalu w Cannes, gdzie finalnie obraz nagrodzono Złotą Palmą, odbył się tylko dzięki zmyślności twórców wywożących taśmy partiami w źle opisanych pudłach bądź poukrywanych w samochodach. Podobny los podzieliła Kobieta samotna (1981), której nie dopuszczono do dystrybucji, a wersję reżyserską uratował Piotr Łazarkiewicz, wywożąc ją za granicę.
Kuriozalnym przypadkiem są losy filmu Ręce do góry (1967), wieńczącego autorską trylogię Jerzego Skolimowskiego. Dzieło było zdecydowanie zbyt wywrotowe i sugestywne jak na ówczesne czasy, ale na moment trafiło do kin na fali wydarzeń sierpnia 1980… po czym z powrotem, po raz drugi, na półki, kiedy rozpoczął się stan wojenny. Zresztą kto wie, jak potoczyłaby się kariera Skolimowskiego, gdyby wtedy nie wyjechał? Podobno wyszedł z kolaudacji, trzaskając drzwiami i mówiąc, że skoro tak w Polsce traktuje się artystów, to on wyjeżdża.
Z perspektywy czasu najbardziej przykry los spotkał jednak Andrzeja Żuławskiego. Jego Diabeł (1972) przeleżał w cenzorskim magazynie ponad 16 lat i nigdy nie doczekał się oficjalnej premiery kinowej. Natomiast flagowym przykładem niedorzeczności działań Partii, a przede wszystkim jej szkodliwości, są losy innego filmu Żuławskiego, Na srebrnym globie (1977/1987), będącego najbardziej nieoczywistym półkownikiem ze wszystkich. U schyłku okresu gierkowskiego, kiedy trwały prace nad filmem, Ministerstwo Kultury i Sztuki inwestowało i kładło szczególny nacisk na rozwój telewizji. Ówczesny Podsekretarz Stanu ds. Kinematografii, Janusz Wilhelmi, długo szukał sposobu na spacyfikowanie zbyt swawolnego i jego zdaniem zbyt roszczeniowego środowiska filmowców. To, co stało się z dziełem Żuławskiego, miało być nauczką dla całej branży, bo produkcję filmu po prostu przerwano. Argumentując to przekroczeniem budżetu i terminów, wstrzymano zdjęcia, zniszczono rekwizyty i kostiumy, zastraszono aktorów oraz realizatorów. Odtworzenie i uratowanie filmu było praktycznie niemożliwe, z czego reżyser zdawał sobie sprawę, kiedy po ponad dekadzie pozwolono mu z powrotem podjąć pracę. Dziś Na srebrnym globie jest świadectwem zmarnowanego potencjału, filmu, który mógł być arcydziełem swojego gatunku, ale polityka zadecydowała inaczej.
Podobne wpisy
Praktycznie każdemu półkownikowi towarzyszy jakaś tragiczna, traumatyczna opowieść. Niektórzy twórcy mieli więcej szczęścia niż inni, trafiając po prostu w odpowiedni czas chwilowej odwilży, jak się stało z debiutanckim Nożem w wodzie (1961) Polańskiego czy Niewinnymi czarodziejami (1960). Szybko jednak władza dostrzegła potencjał nowego, młodego kina i zdusiła go w zarodku. Tępiono również całe nurty sztuki filmowej, jak miało to miejsce z Polską Szkołą Filmową oskarżaną o przekłamania, czarnowidztwo, gloryfikację AK czy pokazywanie bezideowej młodzieży (bo w PRL oczywiście wszyscy byli ideowi, a zwłaszcza młodzi).
W ówczesnym czasie decydowano się nawet na produkcje filmów, o których wiedziano od początku, że w całości nie przejdą pomyślnie kolaudacji. Zespół Filmowy „X” niejako wyspecjalizował się w takich tytułach, dopuszczając do zrealizowania chociażby Kobiety samotnej, Wiernej rzeki (1983, T. Chmielewski), Przesłuchania (1981, R. Bugajski) czy Matki Królów (1982, J. Zaorski). Każdy z nich przeleżał na półce po kilka lat. Przyświecała temu myśl, aby za każdym razem robić z tego wydarzenie kulturalne i nagłaśniać sprawę, by ludzie wiedzieli o wszechobecnej inwigilacji i nadzorze Partii.
Tymi półkownikami, o których zwykle się milczy, są natomiast produkcje zagraniczne. Uważnie oglądano i oceniano każdy film, który miał trafić na ekrany polskich kin. I oczywiście wstrzymywano dystrybucję wszystkich tych, które nie pasowały do socrealistycznej wizji rzeczywistości. Wystarczy wymienić chociażby Łowcę Jeleni (1978, M. Cimino), Zdrowaś Mario (1985, J.L. Godard) czy Ostatnie kuszenie Chrystusa (1988, M. Scorsese). Salo, czyli 120 dni Sodomy (1975) Pasoliniego uznano za zbyt pornograficzne dla polskiego widza, czemu w sumie nie ma się co dziwić, natomiast na pewno zauważono jego antyfaszystowską i antytotalitarną wymowę. Podobnie było zresztą z francuskim filmem Agnieszki Holland zrobionym za amerykańskie pieniądze – fabuła Zabić księdza (1988) zbytnio przypominała to, co spotkało Jerzego Popiełuszkę.
Czy filmy same w sobie mogą być zbyt nieujarzmione, by dopuścić do nich widzów? Zbyt niebezpieczne, a może po prostu prawdziwe? Partia obawiała się tego świata, który oglądała na zamkniętych pokazach kolaudacyjnych. Wiele z tych tytułów to dzieła naprawdę ważne dla historii polskiej kinematografii, inne kojarzone są głównie z tym, że po prostu z jakichś względów odleżały na półkach swoje lata. Mimo to historia pokazuje, że polityczne decyzje czasem po prostu warto przeczekać, zwłaszcza jak jest się tak niepokornym twórcą.
#100 lat niepodległości