Ponoć Polaków można spotkać wszędzie, jak Ziemia długa i okrągła – również w kinie, w którym pojawiamy się nie od dziś w przeróżnych postaciach. Oczywiście kinematografia rodzima to jedno, a zachodnie postrzeganie drugie. Dlatego też poniższa rzecz tyczy się tylko i wyłącznie kina zagranicznego, które, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie ma nic wspólnego z Polską.
Nie uświadczycie tu więc osławionej Listy Schindlera, Pianisty czy ostatnich dokonań Stevena Seagala. Krótko mówiąc, niemal każdy film, który powstawał w naszym kraju bądź korzystał z rodzimej ekipy, nie ma tu racji bytu (chyba że znalazło się w nim coś naprawdę wartego wzmianki). Faktem jest, że w niektórych z poniższych przykładów występują polscy aktorzy, a za jeden z nich odpowiada reżyser polskiego pochodzenia – niech to jednak będzie dopuszczalne minimum.
Wybrane tytuły są moim zdaniem najciekawsze, najbardziej wyraziste i zapadające w pamięć nam, Polakom. Niektóre w taki czy inny sposób mają wpływ na to, co dzieje się na ekranie, bądź też dobitnie zaznaczają się w świadomości odbiorcy. I choć nie wszystkie miałem okazję obejrzeć, to ich sława sprawiła, że także pokusiłem się o krótki opis. Kilka z nich ma wydźwięk komediowy, kilka całkiem poważny, a nad innymi aż trzeba się zastanowić. Nie oceniam żadnego, a po prostu czysto obiektywnie zwracam na nie uwagę. Kolejność filmów dla ułatwienia jest alfabetyczna (mniej więcej, ale tylko czasem mniej, a czasami więcej).
W brytyjskim hicie świątecznym Last Christmas, Emilia Clarke gra córkę emigrantów z Jugosławii. Jej matka (Emma Thompson) bardzo martwi się nadchodzącym brexitem, sądząc, że zostaną deportowani z wysp. Nie wiedzieć czemu wini za to… Polaków. Twórcy chyba również, biorąc pod uwagę fakt, że kto, jak kto, ale to właśnie my powinniśmy tu być pierwszym ich wyborem na reprezentantów europejskich migrantów w UK.
Pozostajemy na Wyspach. W kultowym Latającym cyrku Monty Pythona można się oczywiście natknąć tu i ówdzie na jakiś polski akcent, przytyk czy wzmiankę. Najbardziej osobliwym momentem jest przy tym 10 odcinek 3 sezonu – E. Henry Thripshaw’s Disease – w którym za zobrazowanie filmowej adaptacji tytułowej choroby posłużyły grupie fragmenty… Krzyżaków Aleksandra Forda. Wrażenia: bezcenne.
Warto wymienić także Lawendowe wzgórze z Judi Dench i Maggie Smith – ciepłą opowieść o dwóch siostrach Widdington, które pewnego dnia znajdują na plaży młodego mężczyznę (Daniel Brühl). Młodzieniec okazuje się Polakiem, nazywa się Andrea Marowski i mówi tylko w swoim ojczystym języku oraz po niemiecku. A ponieważ żadna z kobiet nie włada takowymi, toteż następują problemy z komunikacją. Chłopak łagodzi je trochę swoją piękną grą na skrzypcach.
Legenda o świętym pijaku to kolejny intrygujący przypadek. Włoski film przedstawia nam Rutgera Hauera jako Andreasa Kartaka – górnika ze Śląska, który zrządzeniem losu obija się (dosłownie) po ulicach Paryża. Żyje z dnia na dzień, sypia przeważnie pod gołym niebem i mostami. Pewnej nocy nieznajomy wręcza mu 200 franków. Andreas, tudzież Andrzej, staje na nogi i poprzysięga za wszelką cenę zwrócić dług. Problem w tym, że bohater cierpi na typową polską przypadłość – lubi pić, co nie pozostaje bez wpływu zarówno na jego mroczną przeszłość, jak i świetlane plany na przyszłość. Całość jest niezwykle sympatyczna, choć odrobinę posępna, a pochodzenie Kartaka nie odbija się specjalnie ani na fabule, ani na dialogach. Muzyka Igora Strawińskiego w tle, drugi plan w osobach Dominique’a Pinona i Anthony’ego Quayle’a oraz specyficzny klimat robią jednak swoje. Całość zdobyła Złote Lwy na weneckim festiwalu dla najlepszego filmu. Zatem warto.
Z innej beczki – w znakomitym filmie Lęk pierwotny z Richardem Gerem w jednej ze scen w biurze widać fragment plakatu do polskiej produkcji z 1967 roku Morderca zostawia ślad. Ciekawy element scenograficznych polskiej szkoły plakatu użyto też w Debiutantach z Ewanem McGregorem i Mélanie Laurent.
Ale wróćmy do postaci. Akcja Lilith Roberta Rossena rozgrywa się w zakładzie dla psychicznie chorych. Jednym z pacjentów jest Stephen Evshevsky – młody Peter Fonda – który żali się, że wszyscy biorą go za Żyda, choć tak naprawdę ma polskie korzenie. Jak żydź?
Polakiem jest bez wątpienia stręczyciel ze szwedzkiego Lilja 4-ever. Nazywa się Witek (Tomasz Neumann) i w jednej ze scen wydziera się na główną bohaterkę (rosyjska gwiazda, Oksana Akinshina), którą zresztą później gwałci. Nie szczędzi przy tym rodzimych przekleństw. I… właściwie tyle.
Piotr z Litewskiego przekrętu to z kolei stały bywalec okolicznej knajpy, który wrócił z tułaczki po świecie. Jest to w sumie chodzący stereotyp, który nagminnie stosuje ulubiony znak interpunkcyjny, czyli słowo kurwa. No i regularnie wszczyna bójki. Czyli na wschodzie bez zmian.
Locke – ten słynny film o facecie w aucie. W pewnym momencie tenże bohater rekomenduje swojemu koledze grupę polskich robotników, którym przewodzi Stefan. „He’s a good man.” – mówi do tamtego przez telefon. I choć potem okazuje się, że nasi rodacy są lekko podpici i generalnie od nich wali, to ogółem ich obrazek jawi się bardzo pozytywnie – przynajmniej w kwestii taniej siły roboczej na ostatnią chwilę.
I słówko o Ludzkich dzieciach – tam w jednej ze scen pojawia się niejaki Tomasz, który zapytany o to, skąd pochodzi, odpowiada, że z Polski. A ponieważ akcja dzieje się w przyszłości, to można uznać, że to jeden z dzisiejszych młodych emigrantów szukających szczęścia na Wyspach. Tomasza zagrał nasz rodak, Jacek Koman, który już od lat przebywa za granicą. Natomiast ciekawe jest to, że w jednej ze scen pojawia się ksiądz, którego gra Simon… Poland. Może i tytuł powinni zmienić na Polskie dzieci…
Świeży serial Luke Cage może się natomiast poszczycić product placementem… wódki Belvedere. Kilka odcinków wcześniej pada również kilka zdań po polsku, choć w kontekście przybyszów z… Ukrainy. Jest także policjant Polsky. Słowem mają tu wszystko.
Kolejne miejsce to znowu kino wojenne, albo raczej antywojenne. Mowa o słynnym Łowcy jeleni Michaela Cimino, którego fabuła częściowo rozgrywa się pośród Łemków (ludność żyjąca na granicy polsko-ukraińskiej o wspólnych tradycjach obu krajów). Mamy więc kilka scen kojarzących się z naszym krajem, a nawet i polskie wesele. Sam Robert De Niro aż trzy razy wypowiada „na zdrowie”. Co ciekawe, wyraźnie antykomunistyczny wydźwięk filmu sprawił, że był on u nas zakazany aż do lat dziewięćdziesiątych.
Notabene Cimino zawsze pochlebnie wyrażał się o Polakach i często obrazuje nas w swoich filmach. W kolejnej dekadzie nakręcił epickie i wielce niedocenione Wrota niebios. Ten długaśny fresk westernowy oparty jest na prawdziwych wydarzeniach i opowiada o walce pomiędzy Amerykanami a napływającymi do nich wciąż emigrantami – w tym przypadku z Europy Wschodniej. Oprócz Rosjan są też więc Polacy, którzy stanowią sporą grupkę bohaterów. A ponieważ reżyser nie szczędził w tym przypadku taśmy, toteż możemy zobaczyć, jak nasi walczą i umierają za równość i wolność w Ameryce. Brzmi przesadnie patetycznie, ale Cimino umiał pokazać to z dużym dystansem i obiektywizmem, więc nikt tu nie macha flagą USA (Polski też nie). Zresztą nie ma co się rozpisywać – film ten po prostu trzeba obejrzeć, choćby i po to, żeby zobaczyć, jak sam Brad Dourif radzi sobie z naszym językiem.
Pięć lat później powstał jeszcze Rok Smoka, gdzie Mickey Rourke gra twardego, nienawidzącego Azjatów policjanta polskiego pochodzenia (nawet mówi „dzień dobry”) – Stanleya White’a. Podobne korzenie ma też jego szef, Louis Bukowski (Raymond J. Barry), natomiast sami Polacy jawią się jako bogobojni, ale niezłomni ludzie strzegący prawa.
Warto też wspomnieć o tym, że scenariusz do filmu pisał wraz z Cimino sam Oliver Stone. A także o tym, że Rourke „kontakt” z nadwiślańskim krajem miał też w filmie telewizyjnym Akt miłości, gdzie grał niejakiego Josepha Cybulkowskiego (a w jego brata, Leona, wcielił się Ron Howard) oraz w Ćmie barowej (na podstawie prozy Charlesa Bukowskiego), gdzie jego bohater nazywał się Henry Chinaski. Rolę Chinaskiego powtórzył Matt Dillon w Factotum – filmie w całości opartym na życiu i twórczości Bukowskiego, będącym zarazem swoistym hołdem dla tego niemieckiego pisarza.
W debiutanckim filmie Johna Turturro, Mac, bohater grany przez niego samego pracuje u kolesia o nazwisku Polowski (ponownie Olek Krupa). W pewnym momencie tenże szef krzyczy do zgrabnej panienki, która przechodzi obok: „Hej! Lala! But ci się rozwala!”, na co dziewczyna odpowiada spojrzeniem pełnym niezrozumienia. Widać niekumata taka.
Hiszpańska krótkometrażówka Martina i księżyc to także interesujący przykład Polaków na Zachodzie. Oto któregoś dnia samotna córka cukiernika pyta ojca, kiedy spotka swojego męża. On odpowiada, że jej ukochany przybędzie z ziemskiego satelity. A po czym ona go pozna? Po tym że będzie miał zieloną skórę i będzie mówił w „księżycowym” języku. I wtedy zjawia się pobrudzony farbą Romek, który chce kupić chleb (a dostaje bułki)… Ogółem sympatyczny film o miłości, z piękną Hiszpanką w roli tytułowej. Nasi pokazani są bardzo pozytywnie – to ludzie ceniący wolność, rycerscy i o artystycznych duszach, a w dodatku ze świetnym prawym prostym.
No i kolejny serial na rozluźnienie – w jednym z odcinków Miasteczka South Park, tym o ratowaniu lasów deszczowych (Rainforest Schmainforest), podczas festynu, na którym ma wystąpić chór dzieci-gejów, prezydent San Jose rozgrzewa publiczność wielce elokwentnymi kawałami z zaskakującą pointą:
Ciekawym, ilu Polaków potrzeba, żeby obejrzeć ten odcinek. Na pewno jednym z nich musi być Jarosław Kaczyński, któremu dostało się w jednej z najnowszych odsłon tej animowanej serii – Doubling Down (sezon 21, odcinek 7). Tam, w skazanej z góry na porażkę telefonicznej rozmowie z prezydentem Trumpem, zostaje nazwany przez niego ciotą, a następnie… polskim karłem.
Następnie mamy chyba najbardziej wstrząsającą pozycję. W Mieście aniołów, w momencie, gdy anioł Seth (Nick Cage) staje na dachu wieżowca, by po chwili skoczyć, aby stać się człowiekiem, w tle słychać chóralną, narastającą modlitwę „Zdrowaś Maryjo”, mówioną jak najbardziej po polsku (a konkretnie fragment utworu Angelus Wojciecha Kilara – wykorzystanego również przez Terrence’a Malicka w finale Song to Song). Przez to scena robi chyba większe wrażenie na nas niż na zagraniczniakach, dla których to po prostu niezrozumiały bełkot. Poza tą sceną sam film nie ma nic wspólnego z naszym krajem (chociaż bodaj w jednym fragmencie widać miniaturową polską flagę, ale głowy nie dam). Bardziej wiąże się z Niemcami – jest bowiem remakiem filmu Wima Wendersa Niebo nad Berlinem z 1987 roku.
Tymczasem w filmie Mocne uderzenie z Kevinem Jamesem i Salmą Hayek mamy kilka śmiesznych akcentów. Głównym oponentem głównego bohatera jest Ken Dietrich – Polak, którego gra Krzysztof „polski eksperyment” Soszyński, który walczy w UFC (profil dostępny tutaj). Innymi rywalem jest także Romulo Barral, który często przyjeżdża na seminaria do Polski. Pod koniec filmu pojawiają się także dwa muzyczne elementy: na ścianach pokoju nauczyciela muzyki pojawia się napis „Chopin” oraz jedyne zachowane zdjęcie polskiego kompozytora. Prawie jak w domu.
W opartym o fakty Moim przyjacielu Hachiko Richard Gere więzi się łączem… zaraz… łączy się więzią z przemiłym psem rasy akita. W jednej ze scen za wędrującym po torach psem pojawia się dość nagle i nieoczekiwanie Dom Polski rasy barak. Dziwne, ale prawdziwe.
W Mokrej robocie głównym bohaterem jest natomiast Frank Falenczyk. To kiler polskiej mafii rodzinnej z Buffalo. W dodatku jest alkoholikiem, tak więc wódka leje się strumieniami. Poza nią przewija się parę kiełbas i pierogów, czyli schemat goni schemat. Brzmi więc jak niezbyt piękny wizerunek naszych, jednak Frank (grany przez Bena Kingsleya, tak! Sir Bena Kingsleya) to wbrew pozorom sympatyczny i, co ważne, dobry główny bohater, który okazuje się nad wyraz szczery i honorowy, nie mówiąc już o tym, że towarzyszy mu słodka Téa Leoni (i to bynajmniej nie jako siostra). Aha, w pozostałych rolach Philip Baker Hall jako „poczciwy” Roman Krzeminski i niejaki Will Woytowich jako Nate. Czyli ogólnie dość ważny film w temacie.
Warto w tym temacie napomknąć jeszcze Icemana: Historię mordercy z 2012 roku, czyli rzecz o innym polskim kilerze, acz tym razem prawdziwym – Richardzie Kuklinskim. Film na podstawie faktów w co drugiej scenie przypomina nam o pochodzeniu tytułowego (anty)bohatera, na którego inni wołają z reguły „Polak”, często z pogardą. Jest też wzmianka o liczeniu razów po polsku, ale nic ponad to.
Włoska superprodukcja Mongołowie z 1961 roku pokazuje nam inwazję Czyngis-chana na Polskę i oblężenie Krakowa. Przy filmie nie pracował jednak żaden Polak, a ekipa zamiast Rzeczypospolitej odwiedziła Serbię, także można się nieco pośmiać z tej inscenizacji – miejscami jako żywo przypominającej ichnią adaptację Ogniem i mieczem z kolejnego roku (a którą to gorąco polecam do piwa). W obsadzie Jack Palance (jako syn imperatora, Ogatai!) i Anita Ekberg, a całość utrzymana jest w typowych klimatach ówczesnego kina sandałowego, a więc nadaje się tylko dla fanów tegoż.