search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

PLANETA MAŁP. Cykl (1968-2001)

Adrian Szczypiński

18 lipca 2017

REKLAMA

Na początku lat 90. zaczęto przebąkiwać o nowej wersji Planety Małp. Duże nadzieje wiązano z genialnym duetem Arnold Schwarzenegger – James Cameron. Twórca Terminatora wybrał Prawdziwe kłamstwa, a potem zanurzył się w atlantyckich głębiach, szukając Titanica. Przez pewien czas przebąkiwano, że na fotelu reżysera zasiądzie Oliver Stone. Prace nad roboczo nazwanym filmem The Visitor, rozpoczęto w 2000 roku. Wreszcie 27 lipca 2001 roku Planeta małp ujrzała światło dzienne, w wielce obiecującej reżyserii Tima Burtona.

Rok 2029, stacja kosmiczna Oberon, na której prowadzone są eksperymenty z małpami. Kapitan Leo Davidson chcąc uratować Periclesa, małpę w kapsule wciągniętą w wir czasowy, sam pada ofiarą anomalii. Ląduje w odległej przyszłości na nieznanej planecie. Rządzą na niej inteligentne małpy, polujące na ludzi. Leo dostaje się do niewoli. Mając za sojuszniczkę uroczą szympansicę Ari, walczącą o prawa ludzi (w której kocha się wojskowy radykał, generał Thade), Leo udaje się uwolnić i dotrzeć do Zakazanej Strefy. Tam odnajduje resztki swej stacji kosmicznej, wskutek wiru czasowego rozbitej na tej planecie setki lat temu. To miejsce było zalążkiem małpiej cywilizacji. Tymczasem armia pod dowództwem opętanego zemstą generała Thade’a, przypuszcza szturm na ludzi dowodzonych przez Davidsona. Wielką bitwę przerywa lądowanie kapsuły z Periclesem na pokładzie. Małpy widzą w nim Semosa, świętego założyciela ich cywilizacji. Leo po rozprawieniu się z Thade’em, odlatuje w kapsule Periclesa i dzięki wirowi czasowemu ląduje w Waszyngtonie AD 2029. Na miejscu jednak okazuje się, że odległa przyszłość na nieznanej planecie, była w rzeczywistości przeszłością Ziemi, a na pomniku zamiast Abrahama Lincolna, dumnie siedzi wykuta podobizna generała Thade’a…

Streszczenie to może wydać się nieco suche i beznamiętne, ale niestety tak samo do filmu podszedł Tim Burton. Ten wrażliwy i oryginalny poeta ekranu zaskakiwał widzów każdym swoim filmem. Nie inaczej stało się z Planetą małp, lecz w najgorszym tego słowa znaczeniu. Duch Burtona skończył się na znakomitej plastycznie czołówce filmu. Wizualność jest jednym z niewielu atutów filmu. Bronią się kostiumy, plenery, muzyka i wspaniała charakteryzacja Ricka Bakera. Duże słowa uznania dla aktorów Tima Rotha i Paula Giamatti. Novum było scenariuszowe potraktowanie ludzi, którzy nie są już bezrozumnymi dzikusami, choć akurat trudno pojąć jakich argumentów użyły małpy, by zniewolić mówiących i myślących ludzi. Czyżby wystarczała małpia zwinność biegania po drzewach?

Największym błędem obsadowym był Mark Wahlberg, próbujący naśladować przebogatą mimikę Stevena Seagala. Angielska róża Helena Bonham Carter, zachwycająca we Frankensteinie Branagha, tutaj robi tylko dziwne miny, a w charakteryzacji wygląda jak siostra Janet Jackson. Tim Burton mając do dyspozycji budżet, o jakim się Jacobsowi nigdy nie śniło (100 mln. dolarów), stworzył wystawne, lecz nudne i bezstylowe widowisko, z którego pamięta się chyba tylko znakomity, zaskakujący epilog, wywracający całą historię do góry nogami. Ale to była tylko sztywna powtórka filmu Schaffnera. Twórcy nie mogli bowiem liczyć na aktualność przekazu z powieści Boulle’a. Uleciały też wszelkie aluzje społeczne, którymi częściowo karmiły się poprzednie filmy z małpiego cyklu. Pozostało więc grać na sentymentach i powtórkach.

W jednej, całkiem zresztą niezłej scenie, pojawił się Charlton Heston. Ucharakteryzowany do niepoznaki aktor zagrał Zaiusa (!), umierającego ojca generała Thade’a. Na kilka sekund mignęła na ekranie Linda Harrison, grająca Novę w pierwszych dwóch filmach. Z kolei imieniem Nova nazwano jedną z małp, graną przez Lisę Marie, byłą żonę Tima Burtona. Pierwsze słowa Michaela Clarka Duncana (pamiętny olbrzym-skazaniec z Zielonej mili) na widok Leo Davidsona brzmiały “zabierz te śmierdzące łapy, ty cholerny, brudny człowieku”, co stanowiło parafrazę kwestii Hestona z pierwszego filmu (“zabierz te śmierdzące łapy, ty cholerna, brudna małpo”). W końcówce Leo całuje Ari, podobnie jak Taylor spoufalał się z Zirą w pierwszym filmie. I to tyle… Aha – hełm jednej z małp w finale filmu, pochodził z Żołnierzy kosmosu Paula Verhoevena.

To tytułem ciekawostek. Resztę miała zdziałać widowiskowość i magia znanych nazwisk. Pozostała tylko widowiskowość, lecz to w dzisiejszym kinie norma i żadna nowość. Pomyśleć, że Tim Roth odrzucił rolę prof. Snape’a w Harrym Potterze, by zagrać u Burtona. Zagrał co prawda wyraziście i z nerwem, ale co z tego… Tim Burton podobno powiedział kiedyś w wywiadzie, że boi się małp. Chyba jednak nie tak, jak trzeba, skoro pokonał strach przed reżyserią najgorszego filmu w swej karierze.

Otwarte zakończenie nowej Planety małp, zachęcające przecież do dalszej ekshumacji tematu, niech będzie ostrzeżeniem niespodziewanego wdepnięcia w ślepą uliczkę. Zamiast tego cieszmy się raczej pastiszami i parodiami klasycznej Planety małp. I tym optymistycznym akcentem dziękuję za uwagę.

 Kosmiczne jaja
(Spaceballs, 1987, reż. Mel Brooks)

 

Jay i Cichy Bob kontratakują
(Jay and Silent Bob strike back, 2001, reż. Kevin Smith)

 

Simpsonowie
(The Simpsons, odc. A Fish Called Selma, 1994, reż. Mark Kirkland)

 

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA