Publicystyka filmowa
Pisarze, którzy GARDZILI filmowymi adaptacjami swoich powieści
PISARZE, KTÓRYCH GARDZILI FILMOWYMI ADAPTACJAMI, odkrywają frustracje literackich twórców odnośnie ekranizacji ich dzieł. Fascynująca analiza!
Twórcom filmowej adaptacji przychodzi mierzyć się z wieloma trudnościami. Po pierwsze, muszą zadowolić jak największą liczbę fanów literackiego oryginału. Po drugie, muszą rozczarować jak najmniejszą liczbę fanów literackiego oryginału. Nie da się stworzyć dzieła opartego na książce, co do którego panowałaby jednoznaczna zgoda, że jest to adaptacja udana. Ile czytelników, tyle wyobrażeń na dany temat. Historia kina zna jednak kilka przypadków filmowych adaptacji, które rozczarowały nie tylko ich miłośników, ale także – samych autorów.
Michael Ende – Niekończąca się opowieść
Opublikowana w 1979 roku powieść fantasy Niekończąca się historia z miejsca stała się numerem jeden w Niemczech, a jej autor, Michael Ende, dołączył do grona najpopularniejszych, wręcz kultowych pisarzy. Historie o dzieciach trafiających do zaczarowanych krain wypełnionych księżniczkami i magicznymi stworami zwykle nie czekają długo na filmowych producentów, szukających możliwości stworzenia boxoffice’owego hitu – dokładnie tak samo było w tym przypadku.
Ende został zaproszony do współtworzenia scenariusza. Jego pierwotne wersje nie podobały się jednak producentom, a także reżyserowi, na którego wybrano Wolfganga Petersena, świeżo po ogromnym komercyjnym i artystycznym sukcesie wojennego fresku Doszło także do procesu, który skończył się przegraną autora. Film wszedł na ekrany w 1985 i zebrał dość ciepłe recenzje. Na konferencji prasowej w Stuttgarcie Ende, zwykle spokojny i opanowany, nazwał produkcję „wstrętnym filmem” i niepochlebnie wyrażał się o twórcach. Dodatkowo pisarz miał powiedzieć o filmie: „Gigantyczny melodramat kiczu, komercji i plastiku”. Autor posądzał realizatorów o niezrozumienie powieści, zupełne minięcie się z jej sensem i chęć zarobienia pieniędzy bez oglądania się na jakość produkcji.
Winston Groom – Forrest Gump
A więc jest ktoś, kto nie lubi Forresta! W dodatku – ma ku temu całkiem sensowne powody… finansowe. Ale od początku: Groom spędził sześć lat, pracując nad swoją bodaj najbardziej znaną powieścią. Sukces książki zainteresował Hollywood i osiem lat po jej premierze na ekrany trafił film w reżyserii Roberta Zemeckisa z Tomem Hanksem w roli głównej. Co ciekawe, sam autor w roli swojego bohatera widział raczej Johna Goodmana, bo literacki opis Forresta jest bliższy właśnie temu aktorowi, łączącemu dziecinną wrażliwość ekspresji z monstrualną sylwetką.
Książkowy Gump w wieku 16 lat mierzył niemal dwa metry wzrostu przy 110 kilogramach wagi. To pierwsza zmiana, którą zauważył Groom, ale nie jedyna, jeśli chodzi o różnice między jego powieścią a filmem. W książce Gump opisany był jako człowiek z zespołem sawanta (ang. idiot savant) czyli osoba o niskim ilorazie inteligencji, często niezdolna do samodzielnego funkcjonowania w społeczeństwie, wyróżniająca się jednak ponadprzeciętnymi umiejętnościami w jakiejś wąskiej, zwykle ścisłej, dziedzinie – a Gump miał być świetnym matematykiem. Ponadto film wykastrował materiał źródłowy z wątków erotycznych i pewnych kontrowersji dotyczących głównego bohatera.
Słowem, filmowy Gump jest grzeczniejszy niż literacki pierwowzór. Ale to nie te zmiany stały się głównym powodem rozczarowania Grooma filmem. Otóż twórca miał uzyskać profity od dochodów netto filmu. Kreatywna hollywoodzka księgowość wykazała, że producenci na
Bret Easton Ellis – American Psycho
Sukces odniósł w wieku 21 lat za sprawą głośnej powieści Mniej niż zero, jednak prawdziwą sławę i rozpoznawalność przyniosła mu American Psycho. Obie książki sfilmowano – pierwsza adaptacja bardzo odbiegała od oryginału i nie cieszyła się zainteresowaniem, ale już American Psycho w reżyserii Mary Harron narobił głośnego szumu i wywołał sporo kontrowersji. Wśród głosów na „nie” był także ten autora – i jest to sprawa dosyć ciekawa. Otóż Ellis podawał rozmaite powody, wedle których jego powieść była niemożliwa do sfilmowania: forma strumienia świadomości, niejednoznaczność narracji i nie do końca jasne intencje narratora, ale pojawił się także wątek genderowy: otóż autor uważał, że kobieta reżyser nie jest w stanie oddać męskiej natury powieści, bo widzi świat w zupełnie inny sposób.
Już wcześniej autora posądzano o mizoginię, jednak warto w tym momencie przypomnieć o wywiadzie z 2002 roku, w którym Ellis przyznał, że nie identyfikuje się jednoznacznie z żadną orientacją – bywa heteroseksualny, biseksualny i homoseksualny. To stwierdzenie składa się na jego skomplikowaną medialną personę i doskonale uzupełnia tematykę jego twórczości, opowiadającej w znacznym stopniu o kryzysach i meandrach tożsamości. Jednocześnie można zaryzykować stwierdzenie, że wszystkie zarzuty Ellisa pod adresem filmowej adaptacji właściwie są odbiciem jego intencji: film w reżyserii Mary Harron w istocie nie pozwala zinterpretować historii w jeden sposób, aktorska dychotomia roli Christiana Bale’a jako bohatera i narratora opowieści sprawiają, że widz nie może mu zaufać, a film od lat jest przedmiotem analiz i krytyk. Mimo to Ellis nie był zachwycony adaptacją, a spośród trzech pozostałych w jego oczach jedynie Żyć szybko, umierać młodo cechuje się zrozumieniem i oddaniem sensu jego prozy.
Stanisław Lem – Solaris Andreia Tarkowskiego
…i właściwie każda z adaptacji jego opowiadań, nowel lub powieści. Lem nie krył się z niechęcią do filmów opartych na swojej twórczości, jednak jego stanowisko w sprawie dzieła Tarkowskiego jest bodaj najbardziej udokumentowane. Polski pisarz miał za złe radzieckiemu reżyserowi, że nie pokazał najważniejszego – czyli tytułowej planety Solaris. Rzecz jasna, literacki opis tejże był właściwie niemożliwy do wizualnego przedstawienia z tego powodu, że przyjmowała ona formę i kształt myśli odwiedzającego ją człowieka, parafrazując je, przekształcając, deformując, tworząc własną wersję rzeczywistości „podpatrzonej” w jego percepcji.
Dla każdego Solaris mogła być czymś innym – lub kimś innym. Tarkowski skupił się na innych wątkach materiału źródłowego, jednak rozczarowanie Lema jest zupełnie zrozumiałe. Skoro reżyser nie bierze na warsztat esencji książki, to po co w ogóle podejmuje wyzwania jej sfilmowania? Do listy zarzutów Lema wobec filmu należy doliczyć także fakt zbytniego zogniskowania filmu na wyrzutach sumienia głównego bohatera. Pisarz miał ująć to w słowa: „Tarkowski nie nakręcił Solaris, tylko Zbrodnię i karę”.
Stephen King – Lśnienie
Zdecydowania większość filmów Kubricka to adaptacje mniej lub bardziej znanych dzieł literackich. W dwóch przypadkach autorzy pierwowzorów byli bardzo niezadowoleni z końcowego efektu pracy reżysera, w obu zarzucano mu także niezrozumienie powieści (lub celowe odejście od jej przekazu). Pierwszy był Anthony Burgess, autor Mechanicznej pomarańczy. Co ciekawe, w tym przypadku kością niezgody było zakończenie filmu, który dość wiernie trzymał się struktury powieści, jednak nie uwzględniał scen zawartych w ostatnim rozdziale.
Początkowo mówiło się o tym, że Kubrick czytał amerykańską, ocenzurowaną wersję powieści. Burgess obwiniał nie reżysera, lecz wydawcę. Potem wyszło na jaw, że Kubrick znał ostatni rozdział, ale uznał, że nie pasuje on do całości i burzy wydźwięk opowieści, dlatego zdecydował się na zakończenie filmu w taki, a nie inny sposób. Dużo więcej miał do zarzucenia Kubrickowi Stephen King. W 1980 był on bardzo poczytnym i cenionym autorem, a filmowa wersja Carrie zainicjowała zarówno rozkwit reżyserskiej kariery Briana De Palmy, jak i „modę” na adaptacje prozy Kinga. Kubrick, twórca o pozycji ugruntowanej, postanowił sfilmować Lśnienie. Nie jest tajemnicą, że reżyser w historiach szukał nie tylko fabuły, ale także możliwości eksperymentowania z filmowym językiem. Odszedł od książkowych wydarzeń, by w gęstwinie symboli, wizualnych metafor i formalnych sztuczek ukryć własne przesłanie i własny sens. Kingowi nie podobało się, że Kubrick zrobił z Jacka Torrance’a „pełnoetatowego” wariata od samego początku, zamiast miarowo pokazywać proces jego odchodzenia od zmysłów. Ponadto nie szczędził krytyki reżyserowi za kreację Shelley Duvall, którą Kubrick wedle Kinga traktował instrumentalnie i zrobił z niej krzyczącą wariatkę, a nie – pełnokrwistą postać. Pisarz uczciwie przyznawał, że film jest wizualnie imponujący, ale porównywał go do cadillaca, z którego usunięto silnik.

