search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

PAN FROST. Jeff Goldblum jako diabeł

Krzysztof Walecki

23 czerwca 2020

REKLAMA

Być może zatem perspektywa od początku jest jedna – Frosta. Jeśli tak, spoglądamy nie oczami człowieka na zło, które przekracza ludzkie pojęcie na tyle, że musi zostać nazwane szatańskim (nieprzypadkowo to z ust inspektora pada stwierdzenie, że Frost jest diabłem, zanim on sam to potwierdzi), a przeciwnie – oczami złego oglądamy człowieka. Ten jest, rzecz jasna, niedoskonały. Złodzieje są z definicji grzesznikami, co diabeł wykorzystuje, aby następnie trafić na Detweilera. Tego męczy poczucie winy za śmierć żony, które Frost jeszcze bardziej wzmacnia, wyjawiając policjantowi jej ostatnią myśl, zanim zmarła. Czym Day zasłużyła sobie na uwagę Frosta? Jest psychiatrą, co stanowi największą obelgę przeciwko diabłu, bo nauka przeczy wierze w niego. „Wiedza zastąpiła religię. Zło nie ma już twarzy diabła. To człowiek jest zły”. Wypowiedziane przez Day słowa tłumaczą pojawienie się diabła w jej życiu; jego potrzeba zaś wyraża się w stwierdzeniu, że naukowcy zepsuli walkę dobra ze złem. Przypomina zatem światu o sobie, wyzywając na pojedynek jedną z tych, którzy ów świat zmienili, wyrzucając z myślenia o nim pierwiastek infernalny.

Tak zawiązana akcja daje niesamowite pole do ukazania diabła jako wielkiego manipulatora, doskonałego znawcę ludzkiej psychiki, ale też dziwnie skrzywdzoną postać, której ambicja nie pozwala na poddanie się współczesnemu, świeckiemu myśleniu. Niestety scenariusz Setbona i Brada Lyncha nie radzi sobie z podjętym tematem; co więcej, każe podejrzewać, że twórcy nie wiedzieli, jaki film chcą nakręcić. Zamiast obiecanego pojedynku dobra i zła oraz wiary i nauki otrzymujemy luźno powiązane ze sobą sceny, które sugerują, że samo spojrzenie Frosta wystarczy, aby zmienić człowieka w mordercę lub ofiarę. Day zaczyna miewać sny na jawie i szybko (aż za szybko) poddaje się sugestii swojego pacjenta. Tyle tylko, że w pewnym momencie bardziej od Frosta zaczyna ją interesować Detweiler, z którym nawiązuje romans. Postać inspektora jest już wtedy kompletnie zbyteczna dla fabuły i mogę tylko podejrzewać, że rola została rozszerzona po to, aby jak najdłużej zatrzymać na planie Alana Batesa. Do tego dochodzi wątek jednego z pacjentów Day, który pod wpływem tytułowego bohatera opuszcza szpital i zaczyna zabijać. Gdyby film zachował bardziej epizodyczną narrację, byłby intrygującym kalejdoskopem ludzi narażonych na utratę własnej poczytalności, tożsamości, a nawet człowieczeństwa w obliczu spotkania z diabłem.

Jak na ironię, w tym wszystkim gubi się sam Frost. Za szybko odkrywa swoje karty, a zamiast intrygować i przerażać, zwyczajnie nuży. Goldblum jak najdłużej stara się czarować swym diabelskim spojrzeniem i uśmiechem, za którym kryje się bestialska natura, ale i to ma swoje granice. W końcu Frost staje się samotnym panem w zrujnowanym szpitalu, gdzie wszyscy zginęli lub oszaleli. Jego plan „pokonania” Day jest natomiast zbyt banalny i obawiam się, że niewystarczający, aby świat mógł znów uwierzyć w istnienie diabła. Większe wrażenie robi początkowa informacja o kilkudziesięciu ciałach zakopanych przed jego domem. Jest to jednak potworność ludzka, nie zaś szatańska, bliższa XX-wiecznym seryjnym mordercom by wymienić Teda Bundy’ego czy Johna Wayne’a Gacy’ego niż włodarzowi piekła. Znamienne, że nic, co Frost czyni w dalszej części filmu, w niczym nie przypomina ani nie przebija swym bestialstwem tego makabrycznego odkrycia. Czyż nie potwierdza to ostatecznie, że cokolwiek złego zrobiłby diabeł, nie dorówna człowiekowi?

REKLAMA