Liam Neeson jako DARKMAN. Potworny superbohater kończy 30 lat!
Darkman, znany w Polsce jako Człowiek ciemności, może nie być pierwszym tytułem, jaki przychodzi do głowy, gdy mowa o najsłynniejszych ekranizacjach komiksowych, choćby dlatego, że takową nie jest. Pod koniec lat 80. reżyser Sam Raimi chciał nakręcić Batmana lub Cień, ale gdy okazało się, że prawa do obu zostały już wcześniej sprzedane, postanowił stworzyć własnego superbohatera. Tak narodził się tytułowy zamaskowany mściciel, którego zdolnością była zamiana w dowolną osobę. Efektowna kampania reklamowa z hasłem „Kim jest Darkman?” pomogła filmowi stać się przebojem, choć studio nie wierzyło w sukces, a Raimi z każdym kolejnym przemontowaniem filmu tracił do niego serce. Trudno jednak wyobrazić sobie dalszą karierę reżysera bez tego tytułu.
Kim zatem jest Darkman? To Peyton Westlake, genialny naukowiec pracujący nad wynalezieniem sztucznej skóry. Dobry człowiek, kochający swoją dziewczynę, Julie, której praca nieoczekiwanie zmienia ich idyllę w koszmar. Pewnej nocy do laboratorium Westlake’a wdzierają się przestępcy w poszukiwaniu dokumentu należącego do kobiety, a obciążającego znanego przedsiębiorcę. Intruzi, pod wodzą gangstera Roberta Duranta, mordują asystenta naukowca, jego samego dotkliwie okaleczają, po czym całe miejsce wysadzają w powietrze. Cudem ocalony, ale straszliwie oszpecony bohater ląduje w szpitalu, gdzie lekarze poddają go eksperymentalnej operacji, w wyniku której przestaje odczuwać ból fizyczny, jednak za cenę emocjonalnego i psychicznego rozstroju. Wkrótce ubrany w stary płaszcz i kapelusz, z owiniętą bandażami twarzą Westlake decyduje się zemścić na swych oprawcach oraz odzyskać utraconą miłość, korzystając przy tym ze swojego wynalazku.
Scenariusz opiera się na klasycznym motywie zemsty, która z normalnego człowieka czyni mściciela, ale Raimiego bardziej interesuje potworność głównego bohatera niż heroizm. Można by pomyśleć, że Darkman niewiele różni się od Batmana czy Punishera, tyle że w przeciwieństwie do nich mroczna strona osobowości Westlake’a wyrażona jest również przez to, jak wygląda. Fizyczna deformacja sprawia, że zwłaszcza jego twarz może niejednego odrzucić – dzięki genialnej charakteryzacji Tony’ego Gardnera wyraźnie widzimy zwęglone miejsca na głowie, bladość nietkniętej tkanki i brak ust odsłaniający uzębienie – ale to zmiana charakteru jest tu najciekawsza, wieczna huśtawka nastrojów, która w jednej chwili zmienia złamanego człowieka w maniaka, romantyka w szaleńca. Raimi już w swym debiutanckim Martwym złu bawił się tym motywem – opętani przyjaciele Asha (a w sequelu również i on) byli raz demonicznymi bytami, aby za chwilę wrócić do swojej ludzkiej formy i zachowań – ale w Darkmanie wysuwa się on na plan pierwszy, obdarzając znaną również z komiksów tematykę bliskimi horrorowi tropami.
Po ostatnim seansie zauważyłem również, jak dużo Raimi czerpie z tradycji horrorów studia Universal z lat 30. (nic dziwnego, że ta sama wytwórnia wyprodukowała Darkmana). To najbardziej widoczne jest w sylwetce głównego bohatera – Westlake wydaje się bezpośrednim potomkiem zarówno doktora Frankensteina, jego potwora, niewidzialnego człowieka, a nawet upiora w operze. Antybohaterem, w którego duszy kryje się potwór i kochanek, ktoś, kto zabija z uśmiechem na ustach, ale jednocześnie ma świadomość własnego upadku. W przeciwieństwie do tamtych horrorowych ikon nigdy nie wątpimy w to, że Darkman jest pozytywną postacią, choć Raimi i grający główną rolę Liam Neeson niejednokrotnie podkreślają szaleństwo głównego bohatera. Pod tym względem moją ulubioną sceną pozostaje wizyta w wesołym miasteczku, gdzie Westlake traci nad sobą kontrolę i łamie wyjątkowo nieprzyjemnemu pracownikowi parku palce, jakby te były z gumy. Moment ten jest przerysowany, groteskowy, szokujący, ale i śmieszny – zamknięta w zaledwie kilku sekundach próbka tonacyjnego rozchwiania całego filmu.
Podobne wpisy
To sprawia, że Darkman jest zdecydowanie bardziej rozrywkowy niż ponury, choć przecież opowiada o niezrównoważonym bohaterze, któremu odebrano normalne życie, a także człowieczeństwo. Swój pierwszy ekranowy komiks Raimi traktuje właśnie w ten sposób, nastawiony w większej mierze na opowiadanie obrazem, a w mniejszej na dialog, co również odsyła nas do tradycji starego kina. Reżyser Szybkich i martwych nie byłby jednak sobą, gdyby nie nadał tej historii energii i wizualnego sznytu, znajdując idealną równowagę pomiędzy melodramatem a akcją. Praca kamery i kadrowanie są tu często nieoczywiste, podkreślają umowność opowieści (za zdjęcia odpowiada Bill Pope, przyszły operator Matrixa oraz filmów Edgara Wrighta), a niektóre efekty wizualne, już wtedy rażące swą sztucznością, w rękach Raimiego przede wszystkim sygnalizują medium, z którego czerpał największe inspiracje. Obraz uzupełnia muzyka Danny’ego Elfmana, jakże podobna do jego partytury z o rok wcześniejszego Batmana w reżyserii Tima Burtona. Buduje ona atmosferę, ale równie mocno wychodzi na plan pierwszy, nadając scenom właściwy emocjonalny ton.