OSCAR DLA DONALDA SUTHERLANDA. Subiektywne zestawienie najlepszych ról aktora
Aż trudno w to uwierzyć, ale Donald Sutherland przez ponad pół wieku swojej kariery nie doczekał się ani jednej nominacji do Oscara. Więcej szczęścia miał w przypadku Złotych Globów, lecz obie statuetki zawdzięcza rolom w produkcjach telewizyjnych. A przecież filmów, z których jest znany, oraz znakomitych występów ma tyle, że nie bez powodu znają go kolejne pokolenia widzów (dla tych najmłodszych będzie przede wszystkim prezydentem Snowem z serii Igrzyska śmierci). Kiedy zatem w zeszłym roku ogłoszono, że jednego z honorowych Oscarów 2018 dostanie właśnie Sutherland, nietrudno było zrozumieć tę decyzję.
82-letni Kanadyjczyk, jak mało który aktor, zasługuje na najważniejszą filmową nagrodę, co potwierdza jego przebogata filmografia, w której aż roi się od wielkich tytułów, by wymienić tylko Parszywą dwunastkę, MASH, Klute, Nie oglądaj się teraz, JFK, oraz reżyserów, z którymi udało mu się pracować – Robert Altman, Alan J. Pakula, Federico Fellini, John Landis, Oliver Stone, Werner Herzog, Barry Levinson, John Frankenheimer, Giuseppe Tornatore, Danny Boyle. Donald nie stronił również (i nie stroni do dziś) od występów w B-klasowych, niekoniecznie ambitnych dziełach typu Osadzony, Zasady walki, Włoska robota, czy Mechanik. Dzięki tej rozpiętości repertuarowej Sutherland od wielu lat żyje w pamięci miłośników kina artystycznego, rozrywkowego, gatunkowego, udanego i bardzo złego. Poniższe zestawienie dotyczy występów aktora, które uważam za najlepsze, najbardziej charakterystyczne, ukazujące jego wszechstronność i często zaskakujący wybór ról.
Złoto dla zuchwałych (1970), czyli Donald na wojnie
W tym samym roku, w którym Złoto dla zuchwałych Briana G. Huttona miało swoją premierę, do kin wszedł również MASH Roberta Altmana, zaś trzy lata wcześniej Parszywa dwunastka Roberta Aldricha. Wszystkie te filmy łączy fakt, że ich akcja toczy się podczas wojny, zaś bohater Sutherlanda w każdym z nich jest osobnikiem o wyjątkowo wesołym usposobieniu. Są to jednak role bardzo od siebie różne – u Aldricha jako Pinkley jest nieco zidiociałym skazańcem, jednym z tytułowej dwunastki, w filmie Altmana gra „Sokole Oko” Pierce’a, traktującego swoje obowiązki chirurga polowego poważnie, ale nic poza tym, zaś u Huttona wciela się w postać Świrusa, dowódcę czołgu o nieco hippisowskich wyglądzie i usposobieniu. W każdej z tych ról wyborny, Sutherland udowadnia rozpiętość swojego talentu komediowego, nigdy nie ograniczając się tego samego wachlarza chwytów, tym bardziej że humor opiera nie na żartach, lecz na zrozumieniu granych przez siebie postaci. Pomaga mu również jego wyrazista fizjonomia, na czele z wyłupiastymi oczami i wysoką, tyczkowatą sylwetką.
W Złocie dla zuchwałych chyba najpełniej udaje mu się zaistnieć jako komediowy bohater, bo i sam film rości sobie pretensji do bycia czymś więcej niż przygodowo-humorystyczną wyprawą po tytułowe złoto garstki żołnierzy pod wodzą Clinta Eastwooda oraz Telly’ego Savalasa. Sutherland jest najbardziej wyrazisty z całej obsady, udaje mu się swoich partnerów usunąć w cień (komedia zdecydowanie nie jest domeną Eastwooda) i nawet po latach od seansu pamięta się głównie Świrusa i jego luzackie podejście do wojny.
Klute (1971), czyli Donald detektyw
Prostolinijny, małomiasteczkowy detektyw John Klute w wykonaniu Sutherlanda początkowo wydaje się być bezsilny wobec zadania odnalezienia zaginionego przyjaciela. Jedynym tropem jest luksusowa call girl, Bree Daniels, kobieta efektowna, śmiała, niechętna zainteresowaniu policjanta jej osobą, ale dająca mu do zrozumienia, że to ona kontroluje sytuację. Pozory mylą.
W thrillerze Alana J. Pakuli najciekawszy nie jest wcale wątek kryminalny, lecz relacje między tą dwójką, powoli budzące się zaufanie, uczucie oraz świadomość, zwłaszcza w jej przypadku, własnej delikatności i niepewności. Jane Fonda zasłużenie dostała Oscara za tę rolę, ale i miała wspaniałego partnera w Sutherlandzie, o którego postaci Karolina Chymkowska w swym tekście pisała następująco: “Nie lekceważcie Klute’a! To, że nie komentuje, nie oznacza, że nie dostrzega. To, że idzie okrężną drogą, nie oznacza jeszcze, że wywiedliście go w pole. Jest cierpliwy i skuteczny, konsekwentny i uparty, nic mu nie umknie i niczym się nie zniechęci (…) Na palcach jednej ręki można policzyć w filmie chwile, kiedy Donald Sutherland się uśmiecha. Jego mimika jest maksymalnie oszczędna, chłodna. Celowo ustawia się w pozycji tła dla Bree Jane Fondy: człowiek, który wyciąga wnioski, ale nie osądza”. Od siebie dodam, że pomimo tego umiejscowienia się niejako w tle dla swej partnerki Klute sam w sobie jest postacią zaskakująco złożoną, umiejętnie skrywającą swe emocje i myśli pod powściągliwym wyrazem twarzy oraz oficjalnym ubiorem. Sutherland wygląda jak bezduszny wręcz urzędnik, nigdy jednak nie zapominając o drzemiącym w swym bohaterze romantyzmie.
Sposób na Alfreda (1971), czyli Donald wielebny
Ta przeniesiona na duży ekran przez Alana Arkina ekranizacja sztuki Julesa Pfeiffera opowiada o związku hurraoptymistycznej Patsy (Marcia Rodd) i emocjonalnie martwego Alfreda (Elliott Gould), którym na drodze ich szczęścia stoi jej rodzina, jego nastawienie, a przede wszystkim Nowy Jork, doprowadzający wszystkich do białej gorączki. Jest w tej czarnej komedii wariacka energia i dużo humoru, zwłaszcza w pierwszej części filmu, gdy główni bohaterowie poznają się, a pozytywne nastawienie dziewczyny kontrastuje z depresyjnym stanem jej wybranka. W pewnym momencie dochodzi jednak do tragedii, która nadaje całości zupełnie innego tonu, czyniąc z szaleństwa praktycznie wszystkich postaci filmu formę obrony przed codziennością.
Donald Sutherland, tym razem zaledwie w epizodzie, jako wielebny udzielający Patsy i Alfredowi ślubu. Ale co to za ślub! Co za mowa! Jego bohater ostrzega młodą parę, że ich związek niemal na pewno nie przetrwa, lecz taka już kolei rzeczy i nie ma co się martwić. Kpi sobie ze słów przysięgi małżeńskiej, nad miłość stawiając komunikację, ojca panny młodej oszukuje, a skrywany homoseksualizm jej brata ujawnia przed wszystkimi zebranymi. Ze swoimi długimi włosami, brodą oraz uczonym sposobem wysławiania się sprawia wrażenie natchnionego egzystencjalisty ery hipisowskiej.
W zeszłym miesiącu udzieliłem ślubu pisarzowi i malarce. Wszyscy uczestnicy ceremonii byli pod wpływem halucynogennego narkotyku. Przyspieszył on nasze umysłowe, ale opóźnił fizyczne reakcje, przez co cała uroczystość trwała dwa dni. Jeszcze nigdy słowa nie miały takiej mocy! To małżeństwo powinno przetrwać.